Można spokojnie powiedzieć, że Rafał Ziemkiewicz ma powody do złości. Oto lokalni Polacy monitorujący ugrupowania nacjonalistyczne, zwrócili uwagę poseł tradycyjnie polskiej dzielnicy Ealing w zachodnim Londynie, że wybiera się on z prelekcją na zaproszenie niszowej organizacji Polska Niepodległa. Poseł poczuła się w obowiązku zwrócić do brytyjskiego MSW z prośbą o zablokowanie wjazdu Ziemkiewiczowi argumentując, że byłoby to z zagrożeniem dla lokalnych relacji międzykulturowych. Poinformowała też policję, aby sprawdziła miejsca gdzie miały odbyć się prelekcje pod kątem bezpieczeństwa jak i powiązań organizatorów ze skrajnymi ugrupowaniami. Organizator się wycofał, Ziemkiewicz wściekły, ogłosił, że odwołuje wyjazd jednocześnie na prawo i lewo obrażając w swoim stylu rzeczoną posłankę, brytyjski system polityczny i całe Zjednoczone Królestwo oskarżając ten kraj o faszyzm.
Incydent pokazuje niezrozumienie polskiej prawicy jak działa skomplikowane wielokulturowe społeczeństwo, ale też, ku ich bólowi, jak bardzo są bezrefleksyjni. W ataku na posłankę Huq, Ziemkiewicz uznał bowiem, że nazwanie go skrajnie prawicowym jest tożsame z określeniem tym mianem milionów jego czytelników, którymi też nie omieszkał się pochwalić. Dla Huq jednak potwierdzało to fakt, że Ziemkiewicz jest osobnikiem o dużym wpływie a jego poglądy tym samym wymagają większej uwagi organów bezpieczeństwa. Co dla Polski stało się bowiem mainstreamem, dla brytyjskiego publicznego dyskursu i debaty jest pozycją dość skrajną i marginalną.
Na tym polega niestety coraz większe odstawanie polskiej debaty na temat imigracji i wielokulturowości od kultury wysoko pluralistycznych i skomplikowanych społeczeństw typu brytyjskiego. W tych krajach, wielokulturowość nie jest jakąś wizją czy ideą, ale złożonym faktem empirycznym, dziejącym się na wielu płaszczyznach i trzeba sobie z nim radzić.
Jednym ze sposobów jest wyostrzenie wrażliwości na język i mowę nienawiści, bo jak wszystkie badania pokazują, od agresji słownej do fizycznej przejście jest logiczne i gładkie – pamiętajmy, że Londyn z terroryzmem i przemocą jest obeznany dość dobrze, czy mowa o zamachach rosyjskich anarchistów z początku XX wieku, kampanii IRA, czy ostatniej fali terroru fundamentalistów islamskich. Stąd wszelkie przejawy ksenofobii, ostracyzmu grupowego, dzielenia kulturowego i esencjalizmu, z rasizmem i nacjonalizmem na czele są potencjalnie groźne, zaburzają bowiem tkankę społeczną konstruowaną na ulicach Londynu od pokoleń.
Przypuszczam, że Ziemkiewicz jest na tyle inteligentny, że dobrze o tym wie, tym bardziej jednak Londyn go razi. W końcu jego endecki ideologiczny kościec wypływa z przekonania, że wielokulturowość to nie dająca się utrzymać fikcja, a państwo narodowo czyste to norma, do której trzeba dążyć. Na szczęście jest dokładnie na odwrót – państwo narodowe to historyczny przypadek, wielokulturowość, typu miejskiego, to – tak na oko od pojawienia się pierwszych miast w Mezopotamii z siedem tysięcy lat temu - społeczna konieczność i historyczny konstans. Coraz częściej manifestowana niechęć Ziemkiewicza do Zachodnich metropolii wynika z faktu iż są one bezpośrednią falsyfikacją jego, korzeniami tkwiącej w polskim nacjonalizmie lat 30-tych, ideologii i wynikających z niej topornych prognoz o końcu europejskiej cywilizacji.
Przypatrzmy się bowiem detalom. Nie wiem czy Ziemkiewicz dokładnie sprawdził, na czyje zaproszenie przybywa, ale Polska Niepodległa wpisuje się w dość liczny wachlarz polskich organizacji narodowych jakie w ostatniej dekadzie pojawiły się wśród Polaków na Wyspach.
W swoich badaniach przeprowadziłem setki wywiadów z polskimi emigrantami, spędziłem też setki godzin w ich towarzystwie i w swoich artykułach i książkach, starałem się pokazać, że wśród tej grupy istnieje potencjał rasizmu i skrajnie prawicowego aktywizmu bazującego na polskim nacjonalizmie i niechęci do obcych, szczególnie kolorowych.
Aby być fair, jednocześnie należy podkreślić, że badania ukazują, że jest to mniejszość, a większość polskich emigrantów – szczególnie w dużych miastach – jest zadowolona z życia w wielokulturowym i kosmopolitycznym środowisku traktując to jako proces nabywania wiedzy, zasób i poznawczy krok do przodu. Większość generalnie normalizuje życie w tak zróżnicowanym społeczeństwie, po jakimś czasie nie widząc w tym jakiś problemów nie do opanowania.
Nie brakuje jednak tych którzy z powodów - omówienie których zostawmy na później - otwarcie mają rasistowskie poglądy, a niektórzy gotowi są wstępować do angielskich organizacji neonazistowskich, maszerować w antyislamskich marszach, czy nawet fizycznie atakować kolorowych mieszkańców Wysp. Monitorujący napływ polskich narodowców i członków skrajnie prawicowych organizacji mówią o nowym zjawisku „Polish hate hop”, czyli zespołach hip-hopowych, których teksty kwalifikowałyby się jako mowa nienawiści.
Kilka lat temu, największy marsz antyislamski pod Downing Street, sprowadził z kilkadziesiąt osób, z których połowa dumnie prezentowała koszulki z logo Narodowego Odrodzenia Polski. Swego czasu, angielska organizacja neofaszystowska English Defense League, miała jedyny „etniczny” oddział, i był nią oddział polski. Proces ten zdecydowanie nasilił się od czasów nastania rządów PiS, gdyż organizacje polonijne prezentujące się jako „patriotyczne” mogą liczyć na deszcz dotacji, uznanie i maszynę dystrybucji prestiżu ze strony MSZ jak i Senatu.
Przypuszczam, że zjawiska te na pewno nie uszły uwadze brytyjskich służb. Tak samo jak monitorują oni - oczywiście z większym zaangażowaniem, bo i niebezpieczeństwo z tej strony jest większe - imamów niektórych meczetów, tak samo uważają, że polscy narodowcy to potencjalny czynnik destabilizujący relacje międzygrupowe. Dokładnie to miała na myśli Rupa Huq, która w artykule w Guardianie tłumaczy powody swojej ingerencji.
Opisuje ona swoje dzieciństwo w dzielnicy Ealing, w którym miała polskie koleżanki, polskie nauczycielki i generalnie współżycie potomków polskich, bengalskich, pakistańskich czy karaibskich emigrantów jakoś funkcjonowało. Oczywiście nie brakowało zgrzytów, tarć, nieporozumień jak nie brakuje ich w każdym społeczeństwie. Ale o ile pamiętam, mało kto z pojałtańskiej emigracji żołnierskiej był tak otwartym islamofobem i przeciwnikiem migracji, co Ziemkiewicz.
Oczywiście, możemy przypuszczać co, dajmy na to Jędrzej Giertych, czy inni endecy na emigracji sądzili o swoich londyńskich sąsiadach z Kalkuty czy Kingston. Znając z moich badań etnograficznych kulturę emigracji pojałtańskiej, a raczej jej schyłku lat 90-tych i początku 2000-tych sądzę, że starali się zachowywać dystans, przemieszany z lekko skrywanym rasowym uprzedzeniem i poczuciem wyższości (wielu członków tej grupy silnie oponowało przed określeniem ich jako „mniejszości etnicznej”).
Niemniej na pewno ich dzieci i wnukowie - czyli koleżanki posłanki Huq - były już z zupełnie innej ulepione gliny. Obserwuję wychowanie szkolne w wielokulturowym społeczeństwie typu miejskiego na moich dzieciach, i w swoim efekcie nie różni się ono jakościowo od praktycznej nabywanej wiedzy przeciętnego polskiego emigranta - chodzi o fakt traktowania zróżnicowania społecznego (a w pojęciu tym zawiera się zrónicowanie etniczne, kulturowe, religijne, pod względem stylu życia, wartości etc.) jako normalną, oczywistą i funkcjonalną właściowość nowoczesnego społeczeństwa.
Dochodzimy tutaj to sedna problemu. Otóż Ziemkiewicz rzuca gromy na Wielką Brytanię, (kraj, w którym mieszkam i który lubię, ale już nie będę się tutaj obrażał na jego bluzgi), współczuje Polakom zamieszkałym w tym „faszystowskim” państwie, oraz wzywa polską ambasadę do pomocy prawnej w jego batalii z posłanką Huq. Problem jednak polega na tym, że działała ona w imieniu i interesie samych Polaków, których irytuje obecność pełnego ignorancji islamofoba i ksenofoba w ich mieście.
Dlatego Ziemkiewicz w swoich reakcjach zaczyna prezentować siebie jako ofiarę spisku islamskiego, wręcz bojownika z piątą kolumną państwa islamskiego. Zapomina jednak, że posłanka Huq, reprezentuje wszystkich mieszkańców dzielnicy, i działała w przekonaniu, że to członkowie społeczności polskiej proszą ją o ingerencję. Wystarczało sprawdzić, że Polska Niepodległa to ubierająca się w fatałaszki polskiego patriotyzmu organizacja skrajnie prawicowa, chwaląca otwarcie organizację Britain First - odpowiedzialną za zabójstwo posłanki Jo Cox, ataki na meczety i tym podobne.
W tym przypadku Ziemkiewicz nagle przekonał się, że jego poglądy bynajmniej nie mieszczą się w ramach akceptowanej dyskusji, a odbierane są jako próby kwestionowania podstaw tolerancji i wielokulturowości brytyjskiej. I nie był to wydumany pogląd „muzułmańskiej’ jak nie omieszkał wypomnieć publicysta, posłanki, ale akcja polskich mieszkańców dzielnicy i Londynu.
Oznacza to, że dla polskich władz i osób typu Ziemkiewicz nastał może czas akceptacji tego, że Polaków zagranicą nie reprezentują oni, ale władze wybierane w demokratycznych wyborach w kraju zamieszkania. Islamofobiczne teksty Ziemkiewicza, nie tylko obrażają bowiem inteligencję tych wszystkich Polaków, którzy na przykład głosowali na Sadiqa Khana w wyborach na burmistrza Londynu, ale rażą każdego Polaka, który akurat ma muzułmańskich znajomych czy krewnych, albo których dzieci mają - jak moje - przyjaciół wśród wyznawców tej wiary.
Oczywiście pozostaje pytanie, czy podobna prewencyjna cenzura to dobry sposób na radzenie sobie w poglądami Ziemkiewicza w brytyjskiej debacie publicznej. Wedle władz brytyjskich, wolność słowa ustępuje tutaj wolności od nienawiści i pogardy wobec obcych jaką oferuje ten publicysta.
To ważne pytanie i nie miejsce tutaj aby je roztrząsać. Można naiwnie stwierdzić, że autor tylu poczytnych książek, mógł z większą rozwagą wybierać partnerów londyńskich, ale z drugiej strony wybrał adekwatnie do swoich poglądów.
Znam dobrze dzielnicę Acton, gdzie miał mieć prelekcję Ziemkiewicz. Jak cały Londyn, jest niezwykle zróżnicowana i wbrew wizjom polskiej prawicy, nie jest jakimś frontem zderzenia cywilizacji i piekłem zalanym przez - jak to ujmuje Ziemkiewicz - „kolorowych”. Jest skomplikowaną, oddolnie tworzoną społeczną maszynerią, w której tryby w postaci współżycia różnych religii, kultur, grup etnicznych, wartości, jakoś - mimo problemów - działają.
I na pewno maszyneria ta radzi sobie lepiej bez ludzi w rodzaju Ziemkiewicza.
Dr Michał P. Garapich, antropolog społeczny, pracownik naukowy University of Roehampton, współpracuje z Uniwersytetem Warszawskim. Autor monografii i licznych artykułów na temat życia Polaków w Wielkiej Brytanii.
ZOBACZ TEŻ:
12 ukrytych rzeczy w samolotach o których na pewno nie wiesz
Napisz komentarz
Komentarze