Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Miłość w czasach emigracji

Połączyło ich coś wyjątkowego. Stali się przyjaciółmi, bratnimi duszami, ona była początkiem, a on końcem alfabetu. To była jedna z tych znajomości, które zawiera się na całe życie. Która mimo pauz i gorszych okresów nigdy się nie skończy. Zwykł o niej mówić, że posiada piękną duszę i serce, niewyobrażalnie niezniszczalne. A on w tym sercu miał swoje wyjątkowe miejsce. Z dożywotnią rezerwacją. O swojej miłości i wzajemnej fascynacji opowiadają Kasia i Marcin.
  • Źródło: Tygodnik Cooltura
Miłość w czasach emigracji

Kiedy i w jakich okolicznościach znaleźliście się w Wielkiej Brytanii?

Kasia: Obydwoje – jak pewnie większość Polaków – wyjechaliśmy po  "lepsze jutro" , lepszą pracę i zarobki, ale z zamiarem, że nie planujemy zostać na Wyspach dłużej niż 6-12 miesięcy.

Stało się jednak inaczej. Czy to prawda, że poznaliście się przez portal randkowy?

Marcin: Dokładnie przez portal randkowy Megusto, który kiedyś był połączony z Naszą Klasą. Pamiętam to jak dziś, bo był to 16 stycznia, gdzieś między 16.00 a 17.00. Kiedy wróciłem z pracy (wtedy mieszkałem jeszcze w Coleraine w Irlandii Północnej), zauważyłem, że na portalu mam wiadomość od „mycek1”. Jak się potem okazało, pod tym nickiem kryła się Kasia. Zaczepiła mnie, bo wydałem jej się tajemniczy – na zdjęciu profilowym widniał tylko tył mojej koszulki piłkarskiej z klubu, w którym aktualnie grałem. Wszedłem w tę wiadomość, a tu ukazał mi się Piękny Anioł – długie blond włosy, jasnoniebieskie oczy i zgrabna sylwetka. Po prostu cudo. Nie ukrywałem, że zauroczyłem się od pierwszego spojrzenia, o ile się już wtedy nie zakochałem... Zaczęliśmy wymieniać tysiące wiadomości. Jak się później okazało, Kasia w tym samym dniu, kiedy jechała z lotniska do domu rodzinnego, powiedziała siostrze, że przyjechała szukać miłości, po tym jak zakończył się jej poprzedni związek.

Byliście otwarci na nowy związek?

Kasia: Oboje podchodziliśmy do tego ostrożnie, bo po kilku wcześniejszych nieudanych związkach mieliśmy dystans. Aż do momentu, kiedy się spotkaliśmy, wtedy wszystko puściło, wszystkie ostrożności i uprzedzenia. Ale po kilku dniach wymiany wiadomości ze sobą, poczuliśmy, że to jest coś wyjątkowego i że coś nas zaczyna łączyć. W rozmowie była ta tzw. chemia, chęć dalszej znajomości i poznawania siebie oraz tworzenia drogi, którą chcemy iść wspólnie przez życie.

Marcin: Pamiętam, że po trzecim dniu nieustannego pisania do siebie, oznajmiliśmy sobie, że się zakochaliśmy. Siódmego dnia zamówiłem bukiet kwiatów przez pocztę kwiatową z dostarczeniem do Kasi domu w Polsce, gdzie akurat była i w ten sam dzień pierwszy raz usłyszeliśmy swoje głosy. 3 dni później Kasia wróciła do UK, dokładnie do Milton Keynes i od tej pory nie mogłem się doczekać, kiedy ją zobaczę na żywo. Zarezerwowałem hotel i kupiłem bilety na 3 lutego w 2012 roku.

Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie?

Marcin: Nie mogłem się doczekać spotkania. Te dni bez niej były jak wieczność. Godziny były jak dni, a dni jak tygodnie. Podróż była długa, bo trwała prawie 6 godzin i wymagała logistyki.  Najpierw godzinny lot z Londonderry/Derry do London Stansted, później metro do London Euston (poruszałem się nim po raz pierwszy), gdzie kupiłem kwiaty na stacji kolejowej, przez które w ostateczności spóźniłem się na pierwszy pociąg i następnie około 2,5 h pociągiem do Milton Keynes. W końcu jest, ta długo wyczekiwana stacja kolejowa i myśl, czy aby na pewno będzie na mnie czekała, czy naprawdę tak wygląda jak na zdjęciu, czy na pewno to ona. O 13:30 pociąg się zatrzymał, wysiadłem i po tym jak zobaczyłem pustki na peronie, pomyślałem, że to koniec. Nie zorientowałem się, że bezpośrednio na peron nie ma wejścia bez biletu i zanim zdążyłem wyjść z peronu na stację, zadzwoniła Kasia. Zapewniła mnie, że czeka tuż za rogiem. No to do dzieła, pomyślałem sobie. Idę długim korytarzem, aż tu nagle zza filara pojawia się dziewczyna moich marzeń, w której zakochałem się pisząc, a później oszalałem na jej punkcie, gdy na żywo ujrzałem. Taksówka zawiozła nas około 10 kilometrów za Milton Keynes, pojechaliśmy cieszyć się wspólnymi 24 godzinami. Po odebraniu kluczy, wyszliśmy na zewnątrz. Było zimno i pochmurno, kiedy Kasia powiedziała: „byłoby teraz fajnie, gdyby spadł śnieg". Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym regionie Wielkiej Brytanii mało kiedy ma miejsce takie zjawisko.  Wróciliśmy do hotelu, poszliśmy na obiad i drinka. Mieliśmy wrażenie, że w budynku nie ma nikogo oprócz nas, może zaledwie kilka osób. Kiedy ponownie wyszliśmy na zewnątrz, płatki śniegu padały tak wielkie i tak gęste, że w życiu takich nie widzieliśmy. W mgnieniu oka zrobiło się biało i oboje w tym samym momencie powiedzieliśmy do siebie, że dzieje się magia. Bardzo długo chodziliśmy po śniegu, rozmawialiśmy i opowiadaliśmy o sobie nie interesując się niczym innym niż sobą nawzajem. Cieszyliśmy się ze wspólnej chwili, jaką dał nam los. Nazajutrz już chciałem, żeby Kasia leciała ze mną do Irlandii, ale ze względu na pracę musiała zostać. I chociaż obiecała, że po tygodniu do mnie przyjedzie, wracając pociągiem na lotnisko już za nią tęskniłem i nie mogłem się doczekać, kiedy ją ponownie zobaczę.

Kiedy ze sobą zamieszkaliście? 

Kasia: Zamieszkaliśmy ze sobą jakiś niecały miesiąc po pierwszym spotkaniu. Pojechałam do Marcina do Irlandii i… zostałam. 

Marcin: Po powrocie do Irlandii znowu dni mijały jak tygodnie, a tygodnie jak miesiące. Kasia, z pełnymi walizkami ciuchów, do Irlandii przyleciała dokładnie 12/02/2012 o 19:15. Nigdy nie zapomnę tej daty, to był cudowny dzień. Od tamtej pory jesteśmy razem, jesteśmy bardzo szczęśliwi.

Jak wygląda wasza codzienność?

Kasia: Od tamtego czasu dużo się zmieniło. Doczekaliśmy się dwójki dzieci: siedmiolatki Lilki i czteroletniego Wojtusia. Cieszymy się z każdej wspólnie spędzonej chwili. Wiadomo, są w życiu różne sytuacje, ale one nas tylko umacniają w naszej miłości i potwierdzają, że wszystkie bariery napotykane na drodze życia należy zdemontować. Tak, dokładnie zdemontować, nie omijać czy przeskakiwać. Nasz związek jest oparty na miłości, szczerości i zaufaniu. Nikt ani nic nie jest w stanie tego zburzyć.
Marcin: Nasza codzienność jest jak w większości związków długoletnich. Praca, dom i obowiązki. Wychowywanie naszych dwóch maluchów, zajmowanie się pieskiem, domem, static caravanem. Rzadko się nudzimy, bo zawsze jest co robić. Lubimy spacery, przejażdżki rowerami i wypoczynek w resorcie, gdzie znajduje się nasz caravan.

Jaki typ związku zbudowaliście? Włoski – hałaśliwy i namiętny czy raczej angielski – zdystansowany i chłodny? 
Marcin: Jestem pewien, że nasz związek jest bardziej włoski. Nie tylko hałaśliwy czy namiętny, ale także romantyczny. Staramy się dbać o to, co nas łączy oraz o to, by nasze dzieci nauczyć szacunku do drugiej osoby. Nauczyć ich mówić „kocham cię”, „dziękuję” czy  „proszę”. Wiadomo, że dzieci wynoszą takie rzeczy z domu.

Kasia: Przede wszystkim romantyczny. Przez duże R.
  
W jaki sposób planujecie świętować walentynki? 

Marcin: Nie obchodzimy tego dnia z wielkim WOW!, ale nasz walentynkowy dzień zapowiada się bardzo obiecująco dla nas samych. Rano z dziećmi pojedziemy na spacer bądź na rowery, później wspólnie zjemy obiad, a wieczorem, kiedy dzieci zasną będziemy oglądać romantyczne filmy przy lampce wina i zapalonych świecach.   


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama