Govia Thameslink, która jest operatorem sieci Southern, wprowadzającej "awaryjny rozkład jazdy", tłumaczy, że w ten sposób jedynie dostosowano się do stanu faktycznego. W ostatnich miesiącach pociągi notowały ogromne spóźnienia, część składów i tak nie wyjeżdżała, a na stacjach widać było chaos. Spółka pracowała z rządem nad nowym rozwiązaniem, ale przyznaje, że "okrojony" rozkład był najlepszym możliwym rozwiązaniem.
Zmiany oznaczają zawieszenie na linii West London kursów pomiędzy Milton Keynes i Clapham Junction, zastąpienie autobusami pociągów między Seaford i Lewes oraz redukcja połączeń między Tonbridge i Redhill poza godzinami szczytu.
Jako przyczynę kłopotów operatorzy Southern wskazują niespotykaną dotąd ilość zwolnień chorobowych wśród załogi, co skutkowało nagminnym odwoływaniem poszczególnych kursów w ostatniej chwili.
- Niechętnie wprowadzamy nowy rozkład, ale to najlepsze, co możemy zrobić dla pasażerów, którzy codziennie musieli się liczyć z odwołanymi kursami - uważa dyrektor ds. obsługi pasażerów Alex Foulds i łączy problemy swojej spółki z postawą największego związku zawodowego wśród pracowników transportu, czyli RMT.
Zupełnie inaczej patrzy na sprawę Mick Cash, prezes National Union of Rail, Maritime and Transport Workers (RMT).
- Managerowie z GTR wypłacają sobie potężne wynagrodzenia i nagrody, w zamian za niewyobrażalną niegospodarność i niekompetencje. W tym samym czasie o wszystko oskarża się zwykłych pracowników - uważa związkowiec.
Dodaje również, że skasowane kursy obejmują około 15 procent wszystkich obsługiwanych połączeń, co jest dowodem na spektakularną porażkę kadry zarządzającej liniami.
Napisz komentarz
Komentarze