Meghary Yemane-Tesfagiorgis, Brytyjczyk o erytrejskich korzeniach, siedział już na swoim miejscu i czekał na start maszyny, kiedy zwrócił się do niego kapitan. Mężczyzna poinformował zdziwionego pasażera, że „jego obecność na pokładzie sprawiła, że jedna z podróżnych poczuła się zagrożona”. Po chwili do samolotu wkroczyli uzbrojeni policjanci i wyprowadzili mieszkańca Londynu z powrotem na płytę lotniska, a następnie odeskortowali na kilkunastogodzinne przesłuchanie.
Kiedy Brytyjczyk został oczyszczony z wszelkich podejrzeń, przewoźnik zorganizował mu nocleg i wyżywienie, oraz przekazał bilet na najbliższy lot na Wyspy.
Mężczyzna jest oburzonym incydentem, który według niego miał podłoże wyłącznie etniczne. „Czuję się urażony. Zapytałem, czy to zgodne z prawem lotnictwa cywilnego, czy może to polityka easyJet” – mówi, cytowany przez „Telegraph”. „Jeśli ktoś czuł się źle w mojej obecności, to ta osoba powinna opuścić pokład samolotu, a nie ja. Przewoźnik mnie przeprosił, ale tu nie chodzi ani o mnie, ani o linię, tylko o zasadę” – przekonuje.
Komentując zajście rzecznik easyJet tłumaczy, że „bezpieczeństwo pasażerów i personelu latającego jest dla linii najwyższym priorytetem i wszelkie doniesienia związane z ewentualnymi zagrożeniami zawsze będą traktowane ze szczególną uwagą”.
To kolejny już tego typu incydent w ostatnim czasie. Pod koniec lutego inny Brytyjczyk został wyrzucony z samolotu easyJet po tym, jak pasażerka z sąsiedniego fotela przeczytała fragment pisanej przez niego wiadomości. Mężczyzna użył tam słowa „modlitwa”, które – jak później tłumaczył – musiało przestraszyć kobietę.
„Pewnie pomyślała, że jestem muzułmaninem i mogę być terrorystą” – wyjaśnił urodzony w Nigerii Londyńczyk, zagorzały chrześcijanin.
Po przesłuchaniu mężczyźnie umożliwiono kontynuowanie podróży.
Napisz komentarz
Komentarze