Tym razem doszło do nieszczęśliwego splotu kilku okoliczności. Wzrost zapotrzebowania na energię gwałtownie skoczył, w kilku elektrowniach pojawiły się przestoje spowodowane awariami, a farmy wiatrowe praktycznie przestały pracować, wytwarzając jedynie 0,5 procent całościowego zapotrzebowania na prąd, zamiast zwyczajowych 10 procent. Co prawda tym razem do blackoutu nie doszło, ale eksperci coraz głośniej mówią, że problemy z dostarczaniem energii będą narastały.
W każdym obszarze energetyki widać niepokojące symptomy. Elektrownie węglowe są obecnie na cenzurowanym i zgodnie z unijnym planem powoli będą zamykane. Powoli zbliża się również koniec eksploatacji części elektrowni jądrowych. Budowane na ich miejsce nowe bloki powstają bardzo powoli. Farmy wiatrowe wytwarzają coraz więcej energii, ale z reguły przez 10 bezwietrznych dni w miesiącu prawie w ogóle nie pracują.
Od zeszłego roku rząd ma do dyspozycji kilka instrumentów. Może płacić sektorowi przemysłowemu za obniżenie wykorzystania energii od 16 do 20 w dni, w które energii prawdopodobnie zacznie brakować. Bardziej długofalowym rozwiązaniem jest przywracanie do pracy wygaszonych elektrowni na terenie kraju.
Urzędnicy przekonują, że w najbliższym czasie prywatni odbiorcy nie powinni mieć kłopotów, a plany awaryjne takimi pozostaną.
Napisz komentarz
Komentarze