Zacznijmy od końca: miałeś niedawno wypadek...
Nawet dwa! Na elektrycznej hulajnodze, którą kupiłem trzy tygodnie temu. Od dziecka byłem ostrożny – gdy jeden z moich kolegów przewrócił się na rowerze, ja też przestałem jeździć. Nie mam przez to za dużo doświadczenia w balansowaniu ciałem na pojazdach dwukołowych. Ale ponieważ życie tutaj wydaje się nudne, pomyślałem, że jazda z prędkością do 25 km/h przyniesie mi trochę adrenaliny.
I przyniosła!
Tak. Pierwszy wypadek zdarzył się niedaleko mojego mieszkania, w parku Hampton Wick. Chciałem pokazać hulajnogę przyjacielowi, do tego kupiłem kamerę sportową, żeby nagrywać przejażdżki. Kiedy masz taką kamerę, jesteś skłonny zrobić coś głupiego.
Popisać się!
Dokładnie. Żeby było śmieszniej, niedaleko siedziała grupa studentów. Zaczęli klaskać, kiedy przejeżdżałem obok, dodawać mi odwagi. Chciałem im pokiwać i... straciłem kontrolę nad pojazdem. Wyglądało to źle, ale miałem szczęście – upadłem na dłonie. W izbie przyjęć po pierwszych oględzinach obniżono mój status na „niegroźny wypadek”, przez co czekałem na lekarza cztery godziny. Wypadek niegroźny, ale w moim życiu największy.
Mogłeś pisać na klawiaturze?
Nie, miałem zabandażowane dłonie i nie poszedłem do pracy przez kilka dni. W następnym wypadku starałem się chronić dłonie. Cała siła uderzenia poszła na głowę.
O rany! Masz blizny?
Nie, choć bardzo krwawiłem. W pobliżu była kobieta z dziećmi, podeszła, żeby mi pomóc. Po chwili dołączył jej mąż, pomogli mi zatrzymać krwotok i zabrali mnie do szpitala. Znów nic wielkiego, za to miałem swoją adrenalinę.
Masz prawo jazdy?
Tak, z Turcji. Prowadziłem parę razy w życiu, ale nie sprawiło mi to przyjemności. Ruch w Stambule jest ogromny. Miasto jest bardzo zatłoczone, kierowcy wkurzają się o byle co. Gdy stoją w korku albo ktoś przed nimi zrobi coś nie tak, wysiadają z samochodów i krzyczą.
Ile ludności ma Stambuł?
15 milionów. Dwa razy więcej niż Londyn, na mniejszym obszarze. Tu, gdzie mieszkam, w zachodnim Londynie, jest tak spokojnie. W Stambule praktycznie nie ma takich miejsc. Prawie wszyscy lądują w mieszkaniach, tylko najbogatsi mogą sobie pozwolić na dom z ogrodem. To szalone miasto!
A jak się ma Stambuł do reszty Turcji?
Nigdy nie mieszkałem gdzie indziej, ale mam znajomych na prowincji. Kiedy ktoś raz przyjedzie do stolicy, nie chce wyjeżdżać. To bardzo atrakcyjne miasto, ma tyle do zaoferowania. Porównywalne z nim są tylko Izmir i może Ankara.
Podróżowałeś dużo, zanim wyjechałeś do Londynu?
Za pieniądze zarobione w Turcji nie można wiele zobaczyć. Ale ja miałem szczęście, mój kuzyn pracuje w San Francisco i zaproponował mi praktykę u siebie. Opłacił koszty mojego pobytu, a ja mu pomogłem w projekcie programistycznym. Wróciłem do Turcji dokończyć studia, ale już wtedy wiedziałem, że nie chcę w niej zostać na zawsze.
Dlaczego?
Chodziło o styl pracy. W Stambule zwalnia się pracownika, który przynosi firmie zysk, dobrze pracuje, ale zachowuje się niewłaściwie. Taki, który nie ma dość wykształcenia, jego praca nie daje pożądanych rezultatów, ale się stara, zostaje. W USA mówi się pracownikowi otwarcie, czego się od niego oczekuje. W Wielkiej Brytanii jest podobnie jak w Turcji, nikt nie powie ci wprost, o co chodzi. Miałem tu przez pierwszy rok problem ze zrozumieniem, czego ode mnie chcą. Przełożeni używali pozytywnego języka, mówiąc o rzeczach negatywnych. Ale ma to i dobre strony – nie chciałbym, żeby ktoś mówił mi bez ogródek, co mu się we mnie nie podoba.
W Turcji pracowałeś wyłącznie wśród Turków?
Raczej tak. Tutaj Anglicy stanowią może jedną czwartą wszystkich pracowników. Gdybym był jedynym obcokrajowcem, czułbym się źle. Gdy każdy jest trochę inny, można być kimkolwiek.
Z kultury śródziemnomorskiej utkwił mi w głowie taki obrazek: mężczyźni siedzą w kafejce, rozmawiają, grają w planszówki.
Grają w karty. Opisałaś nasz odpowiednik pubu, centrum akcji socjalnych. Po przeprowadzce do nowego miejsca idziesz do takiej kafejki poznać lokalsów, choć to miejsce, gdzie siedzą głównie ludzie starsi. Młodzi znajdują dziś inne sposoby, żeby się ze sobą komunikować.
Nie mogłeś się ze mną spotkać w trzy kolejne wieczory. Często chodzisz w Londynie do pubów?
Tutaj życie toczy się wokół pubów i alkoholu. Ja, niepijący, stoję w takich sytuacjach przed wyzwaniem, jak dostać się do nowych kół towarzyskich, poznać ludzi. W Turcji istnieje niepisane prawo, że jeśli nie pijesz, nie bywasz. Gdybym je złamał, poszedł z ludźmi pijącymi i powiedział im, że stronię od alkoholu z przyczyn religijnych, poczuliby się oskarżeni.
O co?
Większość Turków to muzułmanie, jednak nie wszyscy przestrzegają ściśle zasad wiary. Jeśli ty jesteś abstynentem, a oni nie, czują się przy tobie dziwnie. Tutaj tak nie jest. Nigdzie nie jestem postrzegany jako odmieniec. Każdy jest sobą, nikt się nikogo nie czepia. Do kultury pubowej podchodzi się z dumą. Zrozumienie tego zajęło mi chwilę.
Jesteś muzułmaninem?
Byłem wychowany w wierze, ale moje rozumienie islamu jest trochę inne niż u większości ludzi w Turcji. Dla mnie to sposób na życie, bycie dobrym człowiekiem. Koncept wiary pomaga mi nie tracić nadziei i nie załamywać się w trudnych sytuacjach. Wiara to mój wybór, nie narzucam go innym, tak jakbym wiedział lepiej. To, w co wierzę, to wynik moich doświadczeń, a każdy ma przecież odmienne doświadczenia życiowe.
Czy w Londynie zdarzyło ci się mieć problemy z powodu swojego wyznania?
Nie, nic takiego się nie zdarzyło. Za to w Turcji, gdzie religię wykorzystuje się obecnie do celów politycznych, unikałbym deklarowania się, że jestem wierzący. Tego faktu się nadużywa, a ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Nie mogę się z tym pogodzić, że ludzie nie przestrzegają jednej z najważniejszych zasad islamu, która zabrania kłamać. Można popełniać błędy, robić rzeczy, których zabrania religia, w końcu jesteśmy tylko ludźmi, ale nie wolno o tym kłamać. Tymczasem bazą obecnego reżimu są kłamstwa. Łamie zasady sprawiedliwości, na przykład w sferze prac publicznych kontrakty trafiają do tych, którzy płacą łapówki. Bóg zabrania oszustw. Wybacza wiele, ale jeśli skrzywdzi się drugiego człowieka, trzeba ponieść karę. Rząd jej nie ponosi, przeciwnie – jeśli ktoś skrytykuje jego działania, zabierana mu jest wolność mówienia prawdy.
Nie unikniemy chyba rozmowy o polityce...
Pracowałem w Turcji dla jednej z ważniejszych spółek medialnych. Ataki na nas zaczęły się od prób zniechęcenia czytelników. Wmawiano im, że piszemy nieprawdę, a nawet bzdury. Gdy to się nie udało, próbowano wpłynąć na naszą kondycję finansową – reklamodawcy otrzymywali telefoniczne groźby, że jeśli nie zaprzestaną współpracy z nami, mogą się spodziewać kontroli fiskusa. Straciliśmy kilku z nich, wzrosła cena gazety, ale niewielu czytelników zrezygnowało z abonamentu. Wtedy rząd zastosował kolejny atak – próbę przejęcia spółki poprzez oskarżenie jednego z założycieli o poważne kłopoty finansowe i wyznaczenie nowego zarządu. To było nielegalne. Konstytucja broni mediów, nie mogą przestać drukować. Niestety prezydent Erdoğan (wtedy premier) już wcześniej oznajmił, że niewiele go obchodzi konstytucja.
Czyli sprawę przegraliście?
My, pracownicy, próbowaliśmy powstrzymać ten proces. W dniu, kiedy wyznaczono nowy zarząd, zebraliśmy się na dziedzińcu. Natychmiast zamknięto główne wejście do budynku, pewnie by nas przestraszyć. Czytelnicy protestowali przed siedzibą gazety, odcięci od nas. Wtedy policja użyła gazu łzawiącego, i to w ogromnych ilościach. Przeżyłaś kiedyś atak gazem?
Nie.
Zaczynasz się dusić, jedyne, o czym myślisz, to ratowanie własnego życia. Rzucono tyle bomb gazowych, że nie było nic widać. Zacząłem myśleć, że być może umrę. Biegłem, uderzając w innych ludzi. Tymczasem wyciągnięto z budynku resztę pracowników, kazano wszystkim wyjść na ulicę i rozejść się. Posłuchaliśmy, ale policja rzuciła w nas kolejnymi bombami gazu, kiedy opuszczaliśmy miejsce akcji. Wtedy już wiedziałem, że nie chodzi o utrzymanie porządku, lecz o nienawiść. Oni nas nienawidzili i chcieli to pokazać. Jak żyć w takim kraju?
Myślę, że problem z odpowiedzią na to pytanie zaczyna ogarniać cały świat.
Problemem jest to, że trudno zachować spokój, kiedy ktoś atakuje cię z taką wściekłością. Do tego obecny reżim działa skutecznie – dzieli na obozy, gdy atakuje jeden z nich, inne milczą. Tak było, gdy zabrano się za media, inne grupy mówiły, że właściwie to dobrze nam tak.
Dziel i rządź. Wytyczanie na siłę linii podziału. To absurdalne.
Z takim przeciwnikiem się nie wygra. Gdy próbujesz rozmawiać, bronić się, nikt cię nie słucha. Inna rzecz to to, że za cokolwiek można trafić do więzienia. Wielu moich przyjaciół nie zdążyło uciec do Europy. Turcja jest obecnie krajem z najwyższą liczbą uwięzionych dziennikarzy. Mamy wynik gorszy niż Chiny czy Egipt. W Chinach dyktatura trwa od zawsze, w Turcji nastała przez zaskoczenie, ludzie myśleli, że mogą krytykować władzę. Szybko się przekonali, że niestety nie. Wobec dziennikarzy, którzy zdołali uciec, reżim zastosował inną metodę – szykanowania ich rodzin. Aresztowano ich żony, a nawet dzieci, co było równoznaczne z wzięciem zakładników.
Ostatnie wybory wzbudziły duże nadzieje na powrót normalności.
Pracowałem wcześniej dla agencji newsowej, która zajmowała się publikowaniem wyników wyborów. Byliśmy w tym najlepsi, oprócz nas robiła to tylko jedna agencja rządowa. Udostępnialiśmy dane wszystkim mediom. W dniu wyborów napadnięto na nasze serwery. Musieliśmy wstrzymać przekaz danych. W tym czasie agencja rządowa ogłosiła, że ma już pierwsze wyniki z połowy lokali – partia rządząca zdobyła 65% głosów. W rzeczywistości było to tylko 45%. Ale wolontariusze pracujący nad kontrolą praworządności, kiedy to usłyszeli, zaczęli opuszczać lokale wyborcze, uznawszy, że wybory zostały przegrane. Nauczeni doświadczeniem, przed kolejnymi wyborami przenieśliśmy nasz system w „chmurę”. Wtedy rząd doprowadził naszą agencję do upadku. W tej chwili działa już tylko jedna – rządowa.
A więc wynik ostatnich wyborów niekoniecznie był prawdziwy.
Tak mówiłem znajomym, którzy mieli nadzieję na powrót demokracji. Ja wolę konkretne rozwiązania – miałem pomysł na aplikację do zliczania i publikowania głosów w czasie rzeczywistym. Moja agencja nie miała czasu się tym zająć przed wyborami. Wziąłem więc miesiąc bezpłatnego urlopu i pojechałem do Ankary. Nie było zainteresowania, w największej partii opozycyjnej, która miała wtedy 25% poparcia, powiedziano mi, że brak ludzi, którzy mogliby pracować przy nowym systemie w lokalach wyborczych. To wstyd, że nawet oni nie byli dość dobrze zorganizowani, żeby zadbać o uczciwe wybory.
Zawsze warto walczyć – czy nie?
Zdarzało się, że nawet obserwatorzy wyborów trafiali do aresztu za byle co. Jak tu się bronić, kiedy linia ataku jest taka: „Mamy misję do spełnienia, robimy wiele dobrego dla kraju, walczymy ze szkodliwymi organizacjami, jeśli stajesz nam na drodze, jesteś jednym z nich. Jesteś terrorystą”.
Od dwóch lat mieszkasz w Londynie. Odwiedziłeś już swój kraj?
Ani razu. Słysząc o przypadkowych ludziach, którzy trafiają do aresztu za najdziwniejsze rzeczy, nie zamierzam ryzykować. Nawet jeśli prawdopodobieństwo jest niewielkie, nie miałbym żadnych szans bronić się przed sądem zależnym od partii, gdyby mnie zatrzymano.
Dlaczego wybrałeś Londyn?
Chciałem wyjechać do USA, ale tamtejsze przepisy wizowe są bardziej skomplikowane. Zależało mi na kraju anglojęzycznym. Anglia nie jest tak daleko, gdybym chciał odwiedzić rodzinę i przyjaciół w Turcji.
Jechałeś w nieznane?
Miałem jednego znajomego, kolumnistę z gazety, który przyjechał tu, by ratować swoje życie. Ja starałem się o pracę w zawodzie programisty, długo czekałem na decyzję z Londynu. Gdy w końcu wyznaczono datę zatrudnienia, chciałem lecieć w ostatnią sobotę przed pierwszym tygodniem pracy. Tata namówił mnie, bym nie zwlekał tak długo, zostawił sobie czas na załatwienie spraw osobistych w nowym kraju, przyleciałem więc w czwartek. W piątek 15 lipca 2016 miał miejsce tzw. zamach stanu. Gdybym został kilka dni dłużej, po pierwsze nie mógłbym wylecieć, bo zamknięto lotnisko, po drugie mogli mnie nie wypuścić, skoro odebrano paszporty tysiącom ludzi, i to bez stawiania zarzutów. Od wczesnego rana w sobotę trwały aresztowania. Wsadzono za kratki między innymi tysiące osób z personelu sądowniczego. Prezydent Erdoğan oznajmił, że pucz był „zesłany przez Boga”.
Co sądzisz o obecnej sytuacji w Turcji?
Gdy wyjeżdżałem, byłem przekonany, że nic nie zmieni myślenia ludzi. Nie rozumieją, jak niebezpieczne jest dzielenie narodu na obozy i wzniecanie nienawiści przeciwko tym „innym”. To wzbudza niepokój. Mam nadzieję, że ludzie w końcu zrozumieją, jak bardzo jest to szkodliwe.
Pogarsza się sytuacja ekonomiczna Turcji. Czy to wpłynie na stosunek obywateli do władzy?
Nie sądzę. Nie chodzi o ekonomię, lecz o lepsze życie. Prezydent Erdoğan wykorzystał fakt, że wierząca część społeczeństwa była ciężko doświadczana za poprzednich rządów. Obiecał Turcję dla wszystkich obywateli. Wprowadził nowe prawa, zapewniające równość i swobodę. Wystarczyło na tym poprzestać, ale on poszedł dalej. Teraz dominuje inna grupa; kiedy uciemiężeni przez nią będą mieć dość, role się znów zamienią. Pułapka zemsty. To tragiczne...
Martwi cię brexit?
Nie jestem obywatelem Europy, ale martwię się o przyjaciół, którzy nimi są. Wszystkie podziały są złe. Żal mi, że będąc w Turcji, podchodziłem do wszystkiego podobnie jak inni, zbyt ekstremalnie. Widzieliśmy w zwolennikach prezydenta Erdoğana idiotów, patrzyliśmy na nich z góry. Tymczasem trzeba szukać wspólnego języka. Każdy ma swoje racje.
Co cię najbardziej cieszy w Londynie, poza hulajnogą?
Ludzie nie czepiają się nikogo, zajmują się sobą. Możesz się dowolnie ubrać, wygodnie lub dziwnie.
W Stambule jest inaczej?
Może nikt nie zwróci ci uwagi, jeśli już, to starsza osoba. Ale tam i tak wiesz, co jest źle widziane. Tu, w Londynie, panuje wolność.
Jakie są twoje plany na przyszłość?
Szczerze? Nie lubię robić długofalowych planów. Zbyt często zmieniam zainteresowania. Ale pewnie zostanę przez jakiś czas w Wielkiej Brytanii. Kupno nowej hulajnogi i kilka wypadków – to jest jakiś plan. (śmiech) Wierzę, że z porażek uczymy się szybciej niż z sukcesów.
Rozmawiała Zuzanna Muszyńska
Napisz komentarz
Komentarze