Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

#Polka100: Hobby przejęło moje życie

Joanna Bagniewska jest osobą ze wszech miar nietuzinkową. Jest zoologiem, wykładowczynią akademicką, popularyzatorką nauki, a od niedawna także laureatką plebiscytu #Polka100 jaką z okazji setnej rocznicy uzyskania przez kobiety praw wyborczych, zarówno w Polsce jak i w Wielkiej Brytanii, ogłosiła ambasada Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie, pragnąc uhonorować wyjątkowe Polki, które na co dzień inspirują polską społeczność na Wyspach Brytyjskich. Rozmowa z Joanną Bagniewską, która w wyjątkowy sposób wpływa na pozytywny wizerunek Polski w Wielkiej Brytanii.

 

Proszę przyjąć gratulacje z okazji wygrania plebiscytu #Polka100! Jak była pierwsza reakcja na wiadomość o tym?

Było mi bardzo miło i czuję się bardzo wyróżniona z tego powodu!

Jest pani zoologiem, wykładowczynią i popularyzatorem nauki. Co dla pani jest najważniejsze z tych wszystkich zajęć?

Trudno byłoby mi to powiedzieć i zdecydować się na jedną rzecz. Bo z jednej strony zoologia jest dużą częścią mnie i zawsze jak się przedstawiam mówię, że jestem zoologiem, bo popularyzacja zaczęła się jako hobby kilka lat temu. I nagle to coś przeistoczyło się w mój zawód. Więc podchodzę do tego z dwóch stron – zoologiem jestem z wykształcenia i można powiedzieć z powołania, a popularyzatorką jestem od niedawna. Ale weszłam w to z dużą intensywnością.

Dlaczego akurat zoologia i biologia?

Wzięło się to głównie z tego, że bardzo lubię zwierzęta i zawsze ciekawiło mnie co one robią i w jaki sposób można się o nich dowiedzieć jak najwięcej. Stąd zoologia, bo szczerze mówiąc biologia jako taka mnie średnio interesuje. Biologia, biologia komórki czy mikrobiologia nie są dla mnie aż tak ciekawe. Jestem ekologiem, zajmuję się badaniem systemów i tego jak zwierzęta zachowują się w naturalnym środowisku. Jest to konkretnie ekologia behawioralna. Zajmuję się więc dużymi rzeczami i dużymi systemami, a biologia, powiedzmy laboratoryjna, jest zdecydowanie poza moim zasięgiem i zainteresowaniem, jeżeli chodzi o doświadczenia.

Jak wyglądała pani droga edukacyjna, począwszy od studiów wyższych?

Zaczęłam studia na uniwersytecie Jacobs University w Bremie, w Niemczech. To były studia z biologii. Myślałam, że dużą ich częścią będzie i taksonomia i zoologia i ekologia, ale okazało się, że program tej akurat biologii skupiony był głownie na biologii laboratoryjnej, tak szeroko rzecz ujmując. Skupialiśmy się głownie na biochemii, technologii biologii komórki, biologii molekularnej i tak dalej. To były rzeczy, które mnie średnio interesowały. W związku z tym postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce - znalazłam kurs z zachowania ssaków, który był organizowany przez ogród zoologiczny przy współpracy z Uniwersytetem w Norymberdze, czyli na drugim końcu Niemiec. Miałam na tyle dużo tupetu, żeby poprosić moich profesorów po pierwsze o zwolnienie z zajęć na dwa tygodnie, po drugie o to, żeby mój uniwersytet zapłacił za ten kurs. I oni się zgodzili, co było dla mnie dużym zaskoczeniem! To pokazało mi, że zawsze warto jest pytać i prosić, nigdy nie wiadomo co z tego może wyniknąć. Pojechałam zatem do Norymbergii i tam spędziłam dwa tygodnie w ZOO. Uczyłam się tam metodologii badania zachowania zwierząt i na podstawie kontaktów, które tam uzyskałam udało mi się znaleźć praktyki letnie w Australii. Pracowałam tam nad projektem dotyczącym ekologii dróg, czyli tego w jaki sposób drogi wpływają na środowisko. A ponieważ nie byłam po tym gotowa na powrót do laboratorium, więc stwierdziłam, że fajnie byłoby jeszcze gdzieś wyjechać. I ponieważ mój uniwersytet w Niemczech miał współpracę z uniwersytetem Rice w Houston w Teksasie, więc pojechałam właśnie tam na semestr, na wymianę. Było tam cudownie, gdyż mogłam studiować tam to, co mnie naprawdę interesowało, czyli ekologię, biologię ewolucyjną, zachowanie zwierząt też mieliśmy. Zajęcia w terenie, dużo jeździliśmy po okolicznych w rezerwatach, były też zajęcia w ZOO, więc uczyliśmy się jak pracować z wężami, jaszczurkami itd. To było fantastyczne!

Bardzo podobało mi się w Stanach i chciałam tam zostać, więc składałam papiery na różne uniwersytety stanowe, a że mój ówczesny chłopak studiował w Stanford, więc pomyślałam, że fajnie by było też pojechać do Kalifornii. Nie wiedziałam wtedy jednak, że składając papiery na uniwersytety stanowe, właściwie pozbywałam się możliwości stypendium, gdyż w takich uniwersytetach jak Berkeley dużo większą szansę na stypendium mają Amerykanie, a zwłaszcza mieszkańcy Kalifornii. I np. właśnie Berkeley odpisano mi, że bardzo chętnie mnie przyjmą, ale „czy mam 145 tysięcy dolarów?”. A ponieważ tych pieniędzy nie miałam, więc musiałam pożegnać się ze studiami tam. Stwierdziłam wtedy, że skoro Stany nie, to może do Europy? I złożyłam podanie o studia magisterskie w Oksfordzie. Oksford mnie przyjął, dał mi stypendium i w ten sposób przyjechałam tutaj. Magisterkę robiłam na Wydziale Zoologii uniwersytetu oxfordzkiego. Moja praca magisterska, a właściwie większość badań do niej było wykonanych w RPA, gdyż miałam akurat możliwość tam wyjechać, zdobyć na to fundusze, miałam więc możliwość zobaczyć jak aplikuje się o granty badawcze. W RPA spędziłam kilka miesięcy na badaniach terenowych, później wróciłam i zostałam na doktoracie także w Oksfordzie. I tak potoczyły się moje losy…

Znana jest pani ze swojej aktywności studenckiej nie tylko wśród polskiej społeczności w Oksfordzie. Z czego wynika ów aktywność?

Zaczęło się od przypadku i… mojego łakomstwa (śmiech). Kiedy mieszkałam wcześniej w Niemczech nie miałam specjalnej potrzeby nawiązywania kontaktów akurat w polonią lokalną i szczerze mówiąc miałam mieszane doświadczenia. Kiedy więc przyjechałam do Oksfordu stwierdziłam, że nie będę chodzić na te wszystkie wydarzenia, bo po co mi to, tam ludzie kłócą się. Ale wpisałam się na listę mailingową tak, aby po prostu zobaczyć co się dzieje. No i akurat to był luty, więc dowiedziałam się, że spotkanie odbywa się w Tłusty Czwartek. Tęskniłam za polskimi pączkami i poszłam na tę imprezę z takim nastawieniem, że pójdę i do nikogo się nie odezwę, bo i po co? Złapię pączka i wyjdę. Okazało się, jak przyszłam, że wszyscy są tak sympatyczni i tak życzliwi i tak mili i tak zachęcali mnie do wszystkich ciast i pączków, dobrej zabawy itd, że wciągnęłam się. Poznałam naprawdę bardzo, bardzo sympatycznych ludzi, ciekawych, którzy studiowali różne kierunki, no i tak mnie to wciągnęło, że rok później byłam już w komitecie polskiego stowarzyszenia na uniwersytecie oksfordzkim, a jeszcze rok po tym zostałam jego prezydentką. I tak to się zaczęło.    

Czym jest natomiast dla pani działalność charytatywna?

Jest to dla mnie takie bardzo satysfakcjonujące zajęcie, bo lubię przebywać z ludźmi, lubię pomagać ludziom i jest to dla mnie – zdecydowanie – przyjemność!

Czy można więc powiedzieć, że łączy pani zainteresowania z życiem zawodowym?

Tak. Dlatego zawsze mam problem, kiedy w rozmaitych kwestionariuszach pytają mnie jakie jest moje hobby. Wypadam jak najgorszy kujon, bo zawodowo zajmuję się zoologią, a hobbystycznie popularyzacją nauki, co już nawet stało się moją pracą. I wychodzi na to, że hobby przejęło moje życie, na każdym szczeblu.

Mieszkała pani, nie licząc Polski oczywiście, we Włoszech, w Niemczech, w Tajlandii, Chinach, teraz w Wielkiej Brytanii. Każde z tych miejsc ma swój urok, ale gdzie widzi pani siebie w przyszłości?

W tej chwili kupiliśmy dom w Oksfordzie. Uwielbiam tu mieszkać i wydaje mi się, że jest to moje miejsce na ziemi, ponieważ jest to miasto idealnego rozmiaru i nie jest przy tym nudne, bo na ogół tak małe miasta są prowincjonalne. W Oksfordzie jest pełno wykładów, pełno koncertów, pełno wystaw, dużo się dzieje. Z kolei mój mąż chciałby wyjechać do Australii, ponieważ jest Australijczykiem. Zobaczymy co z tego wyniknie i jak będzie wyglądała sytuacja na świecie, bo żyjemy teraz w bardzo interesujących czasach. To też będzie miało związek z naszymi decyzjami.

Skoro tak to co pani najbardziej podoba się w życiu w UK?

Żyje mi się tutaj bardzo wygodnie, bo mogę wszędzie dojechać rowerem. To są takie małe rzeczy – mam naprzeciwko siebie sklep, jest mnóstwo kawiarni, które są otwarte, recycling mi zabierają sprzed domu. To jest taki styl życia, który mi bardzo odpowiada. Jest wygodnie, mam poczucie dużej niezależności. Mam poczucie, że gdyby nie ta ostatnia historia z brexitem, to kraj nie wtrącałby się specjalnie w moje życie, a teraz to się zmieniło. Do 2016 roku życie tu było bardzo, bardzo wygodne i bez trosk właściwie. Teraz nie wiadomo co się wydarzy i bardzo tego żałuję, bo naprawdę było mi tu fajnie. Podoba mi się to, że u Brytyjczyków wszystko podszyte jest humorem, że każde przemówienie, nawet jeśli jest to mowa pogrzebowa to ludzie spodziewają się usłyszeć w pewnym momencie coś zabawnego. Nie musi być to bardzo śmieszne, ale jakaś tam nutka humoru powinna być. Więc to jest coś, co mi zdecydowanie odpowiada. I gdyby nie ten brexit, nie miałabym tutaj specjalnych trosk.

Jakie cele stawia sobie pani na przyszłość?

Trudne pytanie, bo ja właściwie nie stawiam sobie celów. Chyba tak jak wszyscy chciałabym być szczęśliwa. A jeśli już tak marzymy, to mamy z mężem taki układ, że on będzie bogaty, a ja sławna. (śmiech) Nie wiem czy jest to cel, ale jeśli tak, to jest to najbliższy cel jaki mam (śmiech). Na razie powolutku pracujemy w tym kierunku i zobaczymy co z tego wyniknie… 


Rozmawiał Dariusz A. Zeller - Tygodnik Cooltura


 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama