Wobec tego jej postawa wobec Unii nie była kwestią stałego przekonania, a raczej pozowania, aby utrzymać konsensus wewnątrz swojej skłóconej partii i skłóconego rządu. Na zewnątrz odgrywała rolę żelaznej damy walczącej zażarcie o suwerenność polityczną i prawną, a wewnątrz musiała się słaniać przed ciosami to jednej strony, a to drugiej. To bardzo utrudniało jej w utrzymaniu poparcia skłóconego gabinetu w czasie przewlekłych negocjacji z Unią.
Jej oryginalna wizja nie przetrwała wyborów w ubiegłym roku. Okazała się za mało przekonywująca i jako kandydat, i jako premier. A wynik tak osłabił jej partię i ją samą, że nie miała już szansy narzucić swojej woli inaczej niż przez apelowanie o lojalność wobec niej w czasie burzliwych sporów i znaczących trosk które ją otaczały.
Dotychczas każda decyzja jej rządu uzależnia się od unikania podziałów i szukania konsensusu osób, które mają jaskrawo odmienne poglądy, a najbardziej dotyczyło to kwestii odejścia od Europy. Od maja ubiegłego roku jej rząd błąka się od jednego kryzysu do drugiego, podejmując decyzję w ostatniej chwili i nie dając jej możliwości oddechu aby stworzyć nową jasną wizję dla swojego premierostwa.
Mimo stałych upokorzeń wciąż uporczywie trzyma w ręku ster, udając gdy ją opluwają, że to tylko deszcz. A jej główni ministrowie wciąż bezkarnie prowadzą własną politykę opartą na oświadczeniach prasowych, czy na wypowiedziach w parlamencie, które rząd musi wciąż wyjaśniać komentarzem czy wręcz korygować.
Torysi są już zmęczeni tym sposobem rządzenia państwem i wiedzą, że każdy nowy krok w kierunku niezgody wzmacnia tylko szanse ewentualnej utraty poparcia w parlamencie, wywołania nowych wyborów i ewentualnego zwycięstwa dla Corbyna.
Lecz jak tu doprowadzić do rezygnacji nieszczęsnej pani premier bez wywołania wojny domowej która mogłaby ewentualnie zniszczyć ich partię? Szczególnie kiedy nie ma odpowiedniego kandydata który mógłby ją zastąpić? Oczywiście każdy poseł ma swojego kandydata. Zamachowcy już ostrzą noże. Już znaczna grupa posłów złożyła wniosek do Sir Grahama Bradyego, prezesa komisji odgrywającej dużą rolę w partii, rady klubu parlamentarnego konserwatystów (tzw. komitet roku 1922). Ale poza samym prezesem tej rady nikt nie wie ile podpisów już złożono. Jedynie wiadomo tylko że ta liczba będzie ujawniona gdy przekroczy statutowy próg 48 posłów, wystarczający aby wywołać nową elekcję na lidera.
Teoretycznie największe szanse mogliby mieć ministrowie spraw wewnętrznych Amber Rudd i spraw zagranicznych Boris Johnson. Pierwsza, dotychczas lojalna wobec Theresy May, reprezentuje głos tych posłów którzy chcą uzyskać “miękki” Brexit, czyli przynależność do ograniczonej strefy bezcłowej z Unią ale z możliwością załatwienia oddzielnych umów handlowych poza unijnych.
Natomiast Boris Johnson, stronnik twardego Brexitu, wykazuje ciągłe próby zaszantażowania Theresy May, przez publiczne deklaracje poprzedzające kolejne spotkania gabinetu gdzie stara się narzucić swoją własną wersję odejścia. Chce aby Wielka Brytania miała zapewnioną wolną rękę w sprawie innych umów międzynarodowych i pełne uniezależnienie się od Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Nawet jeżeli to oznacza wprowadzenie cła na towary brytyjskie i europejskie.
Johnson aż kipi optymizmem, a w przeszłości wykazał że jest osobą mającą poparcie też wśród elektoratu laburzystów, gdy był burmistrzem Londynu. Jako czołowy zwolennik Brexitu może wykazać dużą elastyczność, jak na przykład przy poparciu praw obywateli unijnych, bo nie boi się Brexitowskiego zaplecza. Ale również jest bezgranicznym oportunistą do którego wielu polityków nie miałoby już zaufania.
Wśród innych kandydatów jest jeszcze skrajnie prawicowy młody “twardy” Brexitowiec, Jacob Rees-Mogg, który oskarża pracowników w ministerstwie finansów o okłamywanie społeczeństwa swoimi negatywnymi prognozami; ambitny nowo mianowany minister obrony, Gavin Williamson, który walczy o zwiększenie uszczuplonego budżetu na brytyjskie siły zbrojne, i rezolutna pro-unijna szefowa szkockich konserwatystów, Ruth Davidson, której głównym mankamentem obecnie jest jej brak mandatu poselskiego w parlamencie w Westminster.
A na tym nie kończy się wcale lista potencjalnych kandydatów, z których każdy reprezentuje inną wizję i inną opcję polityczną w sprawie negocjacji z UE.
W tym tygodniu, pod nowym naciskiem negocjatorów unijnych i organizacji przemysłowych, rząd musi wreszcie określić w którym kierunku idzie. Nie może już być jakiegoś kompromisu pisanego na wodzie. Czy Wielka Brytania pozostaje w Unii Celnej lub podobnej strukturze, czy odcina się od bezcłowego handlu z krajami Unii? Jeżeli na zebraniu gabinetu w kolejnym tygodniu Theresa May nie będzie mogła wreszcie podjąć tej decyzji, musi zrobić to ktoś inny. Albo nowy lider, albo parlament.
Wiktor Moszczyński – Felieton ukazał się również w londyńskim „Tygodniu Polskim”
ZOBACZ TEŻ:
uRban w Londynie: Testujemy brytyjskie - CHIPSY [WIDEO]
Liczba Polaków uprawnionych do głosowania w Londynie najwyższa w historii
#PRAWO: Co zrobić z majątkiem zmarłego?
Napisz komentarz
Komentarze