Operator londyńskiego transportu TfL (Transport for London) zapowiedział, że będzie się starał, by jak największa liczba pociągów funkcjonowała zgodnie z rozkładem na wszystkich 11 liniach, choć ostrzegł przed zamknięciem niektórych stacji.
TfL twierdzi, że w czasie poprzedniego strajku zdołał uruchomić ok. 44 proc. normalnego stanu pociągów i przewieźć ok. 50 proc. pasażerów korzystających z metra.
Strajk zbiegł się z rekordowo niskimi temperaturami o tej porze roku i z pewnością będzie dla mieszkańców londyńskiej metropolii bardzo przykry. Aby zniwelować utrudnienia w poniedziałek na trasy wyruszą dodatkowe autobusy, a na Tamizie uruchomiona zostanie komunikacja rzeczna.
Sekretarz generalny największej organizacji związkowej TUC Brendan Barber wskazał, iż strajk nie ma podłoża płacowego, a stawką jest bezpieczeństwo pasażerów.
Szef związku RMT Bob Crowe skrytykował zarząd metra LU (London Underground) za to, że nie zgodził się na ofertę zawieszenia strajku na 12 miesięcy w celu przeanalizowania skutków cięć w zatrudnieniu dla bezpieczeństwa pasażerów przez niezależnego arbitra.
LU argumentuje, że bilety w kasie kupują głównie turyści, ponieważ ogromna większość użytkowników transportu korzysta z kart magnetycznych w szeroko dostępnym systemie pre-paid lub płaci za przejazd w automacie.
TfL zaprzecza, by redukcja zatrudnienia zagroziła bezpieczeństwu pasażerów i podkreśla, że zwolnienia nie mają charakteru przymusowego. Związkowcy przekonani są jednak, że na obecnej fali zwolnień się nie skończy i grożą kolejnymi strajkami po Świętach.
Opinia publiczna na ogół jest niechętnie nastawiona do strajkujących. Burmistrz Londynu Boris Johnson sądzi, że rząd powinien uściślić prawo strajkowe, ponieważ powoduje niewygodę dla ludzi, straty dla biznesu, a ogłosić protest jest stosunkowo łatwo.
Napisz komentarz
Komentarze