A myślał ktoś kiedy jaki wydźwięk w języku angielskim ma na przykład nazwa systemu operacyjnego „Windows”? Przecież Anglicy pracują na „MacKsiążkach” wyprodukowanych przez „Jabłko”. Uwielbiają dzwonić z telefonów „Jeżyna” i wracając z wakacji lądują na lotnisku w „Ciepłym Rowie”.
Uwaga! Jeśli ktoś jest zbyt dosłowny w obyciu i nie toleruje pewnych niedomówień i stylistycznych luzów, niech przestanie czytać w miejscu poniżej.
TO JEST TO MIEJSCE
Wszelkie zdarzenia opisane poniżej są absolutnie zmyślone i nie nawiązują do żadnych rzeczywistych postaci znanych i nieznanych i w ogóle.
A jeśli ktoś ma ochotę na zabawę słowem, to niech sobie czyta dalej. Na zdrowie.
Oczywiście „Ciepły Rów” to przeinaczenie fonetyczne nazwy lotniska Heathrow – dokładniejsze byłoby określenie „Wrzosowy Rów”. Brzmi dziwnie?
Bo w ojczystym języku.
Anglicy i Amerykanie oraz wszelkie inne ludy używające angielskiego, jako swojego pierwszego języka, nie mają jednak z tym problemu. Nie trzeba popadać z naszej strony w jakieś narodowe depresje. Polska miejscowość Wielkie Oczy, tuż przy granicy z Ukrainą, która w uszach Polaka jest już „osłuchana”, to dla Brytyjczyka „Big Eyes”. Gdyby przetłumaczyć znowu w drugą stronę, można by napisać, że to „Wielki Wzrok” – taka zabawa. Może dlatego właśnie, nazw własnych raczej oficjalnie się nie tłumaczy.
Jednakowoż zabawne może się wydawać, że słuchamy muzyki na „iUchwycie”, pracujemy na komputerach osobistych używając systemu „Okna” a czasem wsiadamy do „Czarnej Budki”, żeby sobie gdzieś podjechać.
Nieźle nie?
Nic to. Żeby „oprowadzić” czytelników po „polskim” Londynie, wysyłamy w objazd po mieście Mietka. Mietek właśnie wylądował w „Ciepłym Rowie”…
Najszybciej jedzie się rurą
Mietek po wyjściu z samolotu, minął bramki i właśnie rozglądał się po hali przylotów, szukając wejścia do „Rury”, jak nazywają miejscowi metro. Chce sobie pojechać na stadion „Zbrojowni” zlokalizowanej na północy miasta. Może zahaczy o stadion innej drużyny „Gorąca Ostroga”. Ich stadion leży tuż przy ulicy „Wysokiej” niedaleko stacji „Siedmiu Sióstr”. Nie wiadomo dlaczego, w mieście mówi się, że stadion leży przy „Linii Białego Jelenia”.
– Być może dlatego, że tak nazywa się stacja kolejki podmiejskiej, która leży w pobliżu stadionu? – zastanawiał się Mietek. Cóż, chłopak nic nie kumał. Nazwy same w sobie rozbrajały go maksymalnie. W Polsce wszystko jest proste. Ulice mają swoich bohaterów i wszystko w porządku. Na przykład w Poznaniu jest ulica Woźna. Nie wiadomo kim była ta woźna, ale ulicę ma. Zastanawiali się nad tym już jakiś czas temu Smoleń z Laskowikiem.
– Albo ta, no… Pileckiego we Wrocławiu – myślał sobie Miecio. – Była sobie stara jakaś nazwa „Promenada Staromiejska” to radni od razu chcieli zrobić Pileckiego – po polsku i w ogóle… – kontynuował swój wywód w myślach.
Pogrążony w swoim świecie bijących się z rozsądkiem myśli zjechał pod ziemię i wsiadł do wagonika metra. Spoglądał jeszcze chwilę na plan kolejki podziemnej i jego wzrok padł na stację „Krzyż Tony Kapeluszy”. Jego znajomy kiedyś polecał tą stację, jakby Mietek chciał zrobić zdjęcia lądującym samolotom. Jest tam idealna łąka, na której stoją fani podniebnych maszyn, lądujących na największym lotnisku w Wielkiej Brytanii. Stoją i obserwują, robią zdjęcia, filmują – jednym słowem idealna zajawka.
Miecio też postanowił skorzystać z okazji i wyjechał na powierzchnie. Miał udoskonalony aparat „Zorka 5”, którym mógł zrobić kilka zdjęć i to w formacie cyfrowym. Tuż przy stacji znalazł w polskim sklepie egzemplarz polskiego tygodnika „Cooltura” i umilał sobie czas oczekiwania na lądujące samoloty, czytając gazetę. Uśmiał się przy stronach „Znowu Dobroniak”, rozwiązał krzyżówkę, pokiwał głową z politowaniem nad problemami płci przeciwnej, przeglądając „Strefę Kobiet” autorstwa niejakiej Zagrodnej. Humor poprawił sobie czytając pomyślny horoskop, ulotkę z reklamą firmy DNS pomagająca przy wypadkach, zachował na wszelki wypadek. – Duże miasto to i nie wiadomo, co się może stać. Strach – zastanawiał się Mieczysław.
W „Coolturze” zwrócił uwagę na strony z galerią fotograficzną… Mietek popatrzył na swój aparat i w głowie urodziła mu się myśl pewna, co intensywna. Spakował sprzęt, wsiadł do metra i udał się do redakcji polskiej gazety, zlokalizowanej pomiędzy „Dworem Kruków” a „Młotem Kowalskiego” na linii „Powiatowej”.
W redakcji oddał swoje, jeszcze ciepłe, zdjęcia – będą ozdobą Galerii Cooltury w najbliższym numerze. Zadowolony ze swojego zbliżającego się debiutu fotoreporterskiego, odwiedził pobliski Polski Ośrodek Społeczno Kulturalny, alby posilić się w „Cafe Maja”. Zjadł sobie zupę dnia, zagryzł krokietem i wyruszył w dalszą trasę.
Od kiedy pomnik stał się pomnikiem
Mietek odbył już swoją podróż życia zwiedzając największe stadiony północnego Londynu. Postanowił sobie pozwiedzać. Udał się autobusem 149 aż do „Grodu”, który rozciągał się na jednej mili kwadratowej, a stanowił teraz centrum finansowego świata. Napotkany po drodze Anglik, polecił mu obejrzenie symbolu największego pożaru miasta w 1666 roku. Pomnik nazywał się „Pomnik” i znajdował się niedaleko mostu, który nazywał się „Most Londyński”. – Sprytni ci „angole” – mówił do siebie w myślach Mietek. – Pomnik to pomnik, most to most – w Londynie to londyński – po co te inne skomplikowane nazwy? – zachwycał się chłopak. „Pomnik” okazał się duża kolumną. Na tyle dużą, że można było sobie na nią wejść i pooglądać „Gród” z lotu ptaka. Pomniko-kolumna postawiona została, by upamiętnić wielki pożar, który w XVII w. strawił prawie całe miasto. Stało się tak dlatego, że prawie wszystkie budowle w mieście były drewniane. Żeby „Pomnika” nie spotkał podobny los, zbudowano go z kamienia.
Z „Mostu Londyńskiego” rozciągał się piękny widok na Tamizę, na której stał ogromny okręt wojenny o nazwie „Belfast”. Nie miał on polskiego odpowiednika prawdopodobnie dlatego, że nazwa była typowo irlandzka – przeciętnemu Anglikowi niemówiąca nic poza sama nazwą „Belfast”.
Za Belfastem widniał kolejny most, „Most Wieża”, a za mostem… Mietek przetarł oczy. Zamajaczyła mu na horyzoncie biało-czerwona bandera. Tak. Za mostem, tuż przy „Basenie Świętej Katarzyny”, stał polski żaglowiec „Fryderyk Chopin”.
Mietek przyjechał do Londynu we wrześniu, a właśnie wtedy przebywał w Londynie największy polski bryg, który przez całe wakacje odwiedzał europejskie porty, aby promować i wysławiać dobre imię Narodu Polskiego.
Miecio z zadowoleniem skorzystał z okazji i zwiedził sobie żaglowiec. Był tym bardziej zadowolony, bo po pokładzie oprowadzała go urodziwa żeglarka z warkoczami do… kolan.
Radość była obopólna. Żeglarka zdradziła nawet swoje imię i zaproponowała spacer po mieście, a właściwie to chciała pojechać na zakupy. Mietek zakręcił wąsa – tak miał wąsa, przecież był Polakiem – zabrał Anię żeglarkę za rękę, zakrzyknął z angielska – Babe! Z tobą to na koniec świata! – a potem wyruszyli w drogę.
Wsiedli do pociągu linii „Koło” i dojechali do stacji „Południowy Rozpoznawalny Znak Tony” – żadne z nich nie mogło zrozumieć, dlaczego taką nazwę ma jedna z najbogatszych dzielnic Londynu. Spacerkiem przeszli przez ulicę „Tona Bromu” i weszli do legendarnego domu handlowego „Harrods” – ten dom jest własnością bogatego Egipcjanina, dlatego również jego nazwa nie ma polskiego odpowiednika – pewnie jakieś staroegipskie słówko to jest.
Mietek z radością opuścił ulicę z bromem w nazwie, bo źle mu się kojarzyło, tym bardziej, że liczył na to, że znajomość z Anią rozwinie się bardziej.
Bez żalu pożegnał również i sam sklep – ceny powalały. Co prawda Mietek chciał się położyć, ale nie w tym miejscu i nie sam i nie bezwiednie – czucie w kończynach też by się przydało w momencie tego „leżenia”.
Angielskie wyjście
Mieczysław chcąc zaimponować Ani, zabrał ją do dzielnicy rozrywki „Rzeczywiście-HO”. Rozrywek tam było tyle, że rzeczywiście ho-ho. Odwiedzili pobliski teatr gdzie grano musical o zespole „Królowa”. Ania bardzo się wzruszyła podczas przedstawienia i cały czas mocno trzymała za rękę Mietka.
Po oklaskach wyszli przed teatr i Ania zaproponowała, żeby poszli na drinka, a może nawet potańczyć. Minęli „Ulicę Dziekana” i weszli do klubu o miło brzmiącej nazwie „Ra-Do-Sny”, w którym rozbrzmiewała głośna muzyka „Dom”.
Tutaj Mietek przeżył szok. Próbując pociągnąć za warkocz Ani, ten zsunął się wraz z resztą włosów i okazało się, że Ania tak naprawdę to Adam. Ania vel Adam nie zauważył(a), że pozbył(a) się warkoczy, a Mietek skorzystał z okazji, że stała tyłem i uciekł z lokalu.
Popijał sobie colę na „Ulicy Zwycięstwa” i myślał o tym, co przeżył w ciągu tego dnia. Uśmiechnął się do swoich myśli, wszedł na dworzec kolejowy i pociągiem „Ciepły Rów Ekspres” udał się na lotnisko. Jak dojedzie do Częstochowy, to nikt mu nie uwierzy. Hmm… to znaczy jak dojedzie do Oftenhides… Takie miasto w Polsce.
Słowniczek:
Basen Świętej Katarzyny – St. Katharine Docks
Belfast – Belfast – w tym przypadku okręt
Ciepły Rów – lotnisko Heathrow
Czarna Budka – taksówki londyńskie tzw. Black Cab (samo słowo „cab” użyte jako czasownik oznacza „jechać dorożką”)
Dwór Kruków – Ravenscourt Park
Gorąca Ostroga – drużyna Hotspur
Gród – dzielnica City w starym znaczeniu
iStrąk – iPod
iUchwyt – iPod – inne tłumaczenie
Jabłko – komputery Apple
Jeżyna – telefon BlackBerry
Koło – Circle Line
Królowa – The Queen
Krzyż Tony Kapeluszy – Hatton Cross – stacja na linii Piccadilly
Linia Białego Jelenia – White Hart Lane – stacja w północnym Londynie
MacKsiążka – MacBook
Młot Kowalskiego – Hammersmith
Most Londyński – London Bridge
Most Wieża – Tower Bridge
Muzyka Dom – muzyka house
Oftenhides – Częstochowa – takie miasto w Polsce
Okna – System operacyjny Windows
Południowy Rozpoznawalny Znak Tony – South „Ken-sign-ton”
Pomnik – Monument
Powiatowa – linia District
Ra-Do-Sny – klub G-A-Y na Soho
Rzeczywiście HO – „So-ho „
Rura – Tube – jedna z nazw londyńskiego metra
Siedem Sióstr – stacja metra Seven Sisters
Tona Bromu – Bromton Rd – ulica londyńska
Ulica Dziekana – Dean Street na londyńskim Soho
Ulica Zwycięstwa – Victoria Street – w oryginalnym znaczeniu chodzi o królowe Victorię
Wysoka – w tym przypadku High Street
Zbrojownia – Arsenal – w tym przypadku stadion tej drużyny
Siedem Sióstr przy Wysokiej Street
Że temat niby oklepany? Że już kilka razy ktoś wcześniej? Eeee… Wielkie mi tam. Zaczniemy raz jeszcze. Temat. Temat o języku giętkim, co pewnych nazw nie wymawia, bo jakoś w uszy kolą. Tak jakoś mamy, że wolimy w językach obcych nazwy czemuś nadawać, zamiast swoich używać. A Polacy przecież nie gęsi.
- 25.02.2011 09:34 (aktualizacja 10.08.2023 22:00)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze