Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie. 36-letni Alvarenga zapłacił 50 dolarów młodszemu o 14 lat Ezequielowi Cordobie, żeby ten towarzyszył mu w dwudniowym połowie ryb wzdłóż wybrzeży Meksyku w listopadzie 2012 roku.
Niestety sztorm wypchnął łódkę na morze i mężczyźni żywili się przez jakiś czas tym, co udało im się złowić. Pili jedynie żółwią krew i mocz.
Organizm Cordoby nie wytrzymał tych warunków. Przed śmiercią wymusił na kompanie wyprawy obietnice, że nie zostanie przez niego zjedzony, a gdy Salvador bezpiecznie dotrze do domu opowie o wyprawie jego matce.
Z opowieści Alvarengi wynika, że trzymał ciało przez 6 dni na łódce, a następnie "gdy tracił zdrowy rozsądek" wrzucił je do oceanu. Znaleziono go po 348 dniach, na maleńkiej wyspie na Pacyfiku, 5 000 mil morskich od Meksyku.
Rodzina Cordoby uważa jednak, że rozbitek zmyśla i oskarża go o kanibalizm. W ramach rekompensaty za straty moralne żąda okrągłej sumy miliona dolarów.
Adwokat Alvarengi zaprzecza, jakoby na łódce doszło do kanibalizmu, wskazuje jednak na wydarzenie, które mogło spowodować wniesienie pozwu: "Żądanie jest częścią nacisków ze strony rodziny, żeby mój klient podzielił się z nią honorarium z książki, którą właśnie wydał. Wiele osób wierzy, że wspomnienia uczyniły go majętną osobą, ale otrzymał za nią znacznie mniej pieniędzy, niż wszyscy myślą".
Napisz komentarz
Komentarze