Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Mam większą tremę

Największą popularność zyskał dzięki roli inżyniera Stefana Karwowskiego w serialu „Czterdziestolatek” Jerzego Gruzy. W 1993 roku nakręcono „Czterdziestolatek. 20 lat później”. Laureat wielu nagród. ANDRZEJ KOPICZYŃSKI zagrał wszystko, o czym marzył, ale nie wszystko widział. Dwa razy uciekł z premiery własnego filmu.


Dlaczego wybrał pan akurat ten zawód?

Kończyłem Technikum Zawodowe we Wrocławiu. Na rogu ulicy, przy której stała moja szkoła, była kawiarenka, a w niej siedzieli aktorzy. Świetnie wyglądali, a ja patrząc na nich pomyślałem, że dobrze im się powodzi i też bym tak chciał. Byli świetnie ubrani, popijali kawkę.

Gdzie mieściła się ta kawiarenka?

Mieszkaliśmy na Sienkiewicza, róg Wieczorka, okolice ogrodu botanicznego, a kawiarenka była naprzeciw Opery Wrocławskiej. Do szkoły teatralnej dostałem się. Na pierwszym roku chcieli mnie wyrzucić za podejrzenia braku zdolności, ale już na drugim, otrzymałem stypendium artystyczne.

Pierwsza praca.
Zaraz po szkole dostałem przydział do teatru w Olsztynie. Potem był Bydgoszcz, Szczecin, Koszalin i znów Szczecin.

Za każdym razem przeprowadzał się pan czy dojeżdżał?

Przeprowadzałem.

Gdzie pan mieszkał?

Zawsze otrzymywałem służbowy kwaterunek, najczęściej to były hotele aktora.

Kiedy osiadł pan na stałe?
W 1970 roku w Warszawie.

To miasto okazało się dla pana szczęśliwym miejscem?

Zgadza się.

Wśród wielu znakomicie zagranych ról, była ta jedna, która przyniosła panu wielką sławę.

Grałem wszystko, o czym można tylko zamarzyć. Był Romeo, Kordian, Gustaw, Kondrat, Otello i sporo innych. Szerszej publiczności zapadłem w pamięć jako inżynier Stefan Karwowski z serialu „Czterdziestolatek”.

Gdy po raz pierwszy zapoznał się pan z rolą, to czy przeczuwał pan, że będzie hit?
Aktor jest po to, by grać wszystko, od dramatu po komedię. Chciałem jak najwięcej występować. Kiedy zobaczyłem doskonały scenariusz „Czterdziestolatka”, reżysera i obsadę, to można było przewidzieć, że powstanie coś ciekawego. Jednak odbioru widzów się bałem. Kiedy emitowano pierwszy odcinek, otworzyłem okno, by się przekonać czy w innych domach oglądają ten film. Na szczęście usłyszałem go prawie wszędzie. Ucieszyłem się. Chociaż wszystkich odcinków nie widziałem. Czasami boję się tego, co zobaczę na ekranie. Zdarzyło mi się uciec z premiery moich filmów i to dwukrotnie (śmieje się).

Która rola przyniosła panu najwięcej satysfakcji, a która najwięcej pieniędzy?
Raz w życiu poczułem się milionerem. Wystąpiłem w dwóch filmach w NRD. Dostałem 800 marek  za dzień zdjęciowy plus 50 diety. To była miesięczna dobra pensja. Za przywiezione stamtąd honorarium sfinansowałem własne mieszkanie. A satysfakcji? Miałem duże szczęście do dobrych ról. Wszystko, co chciałem zagrać, zagrałem, a z największą satysfakcją (zagrałem – przyp.red.) Romea, Otella, „Miłość i gniew” Osborne`a.

Kto z pańskiego roku jest dziś za granicą, a kto w kraju?
Mamy jedną emigrantkę, to Jadwiga Barańska, która wyjechała dawno temu z mężem do Ameryki i tam mieszka, ale odwiedzają Polskę.

Ktoś z najbliższej rodziny poza krajem?
Jeden bratanek w Toronto.

Podobno boi się pan latać samolotami.
To prawda, unikam dłuższych przejazdów. Wolę wycieczkę do naszego domu za miastem albo na Mazury.

To jak pan dotarł z teatrem do Australii?

Przyznaję, że ciężko. Dobrowolnie do samolotu nie wsiądę (śmieje się). Było wiele wypraw z zespołem także do Tasmanii, wielokrotnie do Ameryki czy Oslo i nie można było odmówić.

Jak się panu dziś pracuje?

Mam większą tremę niż przed laty, bo jestem bardziej odpowiedzialny za to, co robię.

Czy wybiera się pan na emeryturę?
Dopóki się mówi, słyszy i chodzi, można uprawiać ten zawód. Od lat jestem związany z Teatrem Kwadrat i jedyny problem jaki mamy, to nadmiar publiczności. Kilkukrotnie byłem ze sztuką w Londynie. Występ w POSK-u wspominam wspaniale.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama