Nie szastam pieniędzmi
W biznesie wszystko, czego dotyka, obraca się w złoto. ZBIGNIEW OPACH – jeden z najpotężniejszych polskich przedsiębiorców i jedna z najbogatszych osób w Polsce.
- 14.02.2010 15:00 (aktualizacja 02.08.2023 22:15)
Czy jest pan silny?
W jakim sensie?
Psychicznym.
Tak jestem.
A konsekwentny?
Też.
To dzięki temu udało się odnieść sukces?
Ważne i na pewno pomaga.
Pańska droga życiowa jest bardzo ciekawa, warto ją w skrócie przypomnieć.
Mój przyjaciel uczył się zawodu złotnika i ja też chciałem. Marzyłem o tym. Nie było dnia, bym go nie odwiedzał. Próbowałem w wielu miejscach dostać się na ucznia, ale w tamtym czasie należało zapłacić mistrzowi około 2 tys. dolarów, czyli powiedzmy jakąś równowartość poloneza. Byłem gotowy wykonywać pracę z ogromną wdzięcznością i sercem. Miałem dużą wiedzę teoretyczną, nabytą z książek. Chodziłem od drzwi do drzwi. Bezskutecznie. Zorganizowałem narzędzia i zacząłem w domu uczyć się zawodu. Kupiłem używane biurko i specjalny fartuch na opiłki, który do niego przybiłem. Sam zacząłem być złotnikiem.
Jak długo prowadził pan zakład?
Do 2001 roku, czyli przez blisko 25 lat, w bardzo dobrym dla tej branży okresie. W głębokim komunizmie ludzie nie mieli zaufania do złotówki, więc lokowali w waluty albo w złoto. To, co zarabiałem, inwestowałem na giełdzie z bardzo dużym sukcesem.
Ciekawe, co dziś robi tamten kolega?
Wyjechał do Australii.
Nie tracił pan na giełdzie?
W bardzo rzadkich przypadkach. Gdy byłem przekonany, że posiadam hossę, to w trakcie bessy czekałem na poprawę koniunktury. Jako inwestor interesowałem się różnymi spółkami. W portfelu miałem zawsze kilka czy kilkanaście spółek. Ale Mostostal to była dla mnie zupełnie nowa branża. Rozglądałem się za przejęciem jakiejś spółki, w której będę miał pakiet większościowy.
Czy ma pan doradców?
Gdy mam wątpliwości, radzę się różnych ludzi, ale oczywiście liczy się to, co ja myślę. Przede wszystkim, mam bardzo dobrych członków zarządu, prezesów. Jestem zadowolony z tego, że ta współpraca świetnie się układa.
Pan zarobił na złocie i zainwestował na giełdzie, zbijając poważny kapitał, który ulokował w spółkach. Dlaczego akurat w Mostostalu Zabrze?
Gdy Polska wchodziła do Unii, wiedziałem, że gospodarka, a zwłaszcza sektor budowlany szczególnie na tym skorzystają. Obserwowałem rynek w Hiszpanii, Portugalii czy Irlandii. Byłem przekonany, że w sporym stopniu powielimy ich drogę. Dlaczego Mostostal Zabrze? Bo to jedna z pierwszych firm wprowadzonych na giełdę, istniejąca od 1945 roku, część naszej historii. Budowała m.in. w Warszawie Most Poniatowskiego i Śląsko-Dąbrowski, Hutę Katowice, największy maszt na świecie, czy Most Milenijny w Londynie. Miała bogaty dorobek i interesującą historię. Pomyślałem, że szkoda, by zostali zlikwidowani. Byli w upadłości, więc zacząłem jeździć do wierzycieli i wypłacać im pieniądze. Gdy wykupiłem ponad 70 proc. wierzytelności, byłem pewien, że firmę da się uratować. I tak też się stało. Dziś zatrudnia ona 4300 osób i na 2010 rok posiada zamówień na znacznie przekraczających 1 mld złotych, a kontrakty cały czas przybywają. Opatrzność spowodowała, że udało się zachować tysiące miejsc pracy. Dziś te załogi zarabiają świetne pieniądze: na kontraktach eksportowych kilkanaście tysięcy złotych, a w kraju średnio 6 tys. złotych. Zadowoleni są pracownicy i ja. To inwestycja, która pozwoliła mi nie tylko dobrze ulokować kapitał, ale i uratować rynek pracy.
Dwa lata temu weszliście na rynek angielski.
Tak i jesteśmy w trakcie realizacji kolejnych brytyjskich projektów. Pracujemy na całym świecie, m.in. w Norwegii, gdzie zbudowaliśmy hutę aluminium dla koncernu Alcoa.
Za pana najtrudniejszym zawodowo momentem stali ludzie czy sytuacje?
To sytuacje. Było ich wiele, ale się nie poddawałem, próbowałem ponownie, aż do skutku.
Na co pan lubi wydawać pieniądze?
Bardzo różnie. Żyję trochę lepiej, niż przeciętnie, ale nie szastam pieniędzmi. Jeśli mogę, wyjeżdżam na wakacje, chociaż ostatnio nie pozwalały mi na to obowiązki.
Wczasy tylko raz w roku?
Bardzo chcę, ale bywa, że różnie się układa, jednak na ogół udaje się.
Czy pańska praca wiąże się z częstymi wyjazdami za granicę?
Nieznacznie.
Czy absorbuje w weekendy?
Tak, przeznaczam 2-3 godziny na analizowanie spraw bieżących, bo w tygodniu nie ma na to czasu.
Kiedy wpadają panu do głowy najlepsze pomysły?
Bywa, że na wakacjach, ale częściej w nocy. Niekiedy budzę się nad ranem, coś przychodzi mi do głowy i nad tym myślę. Jeśli ważne, nie mogę spać, zapisuję, by nie zapomnieć.
Ile godzin liczy pańska noc?
Staram się spać jak najwięcej, ale na ogół kładę się o 12–1 w nocy, niekiedy później, zwłaszcza gdy coś robię.
Czy pan jest pracoholikiem?
Nie powiedziałbym, chociaż lubię moją pracę na tyle, że w niedzielę zdarza mi się usiąść i popracować przez jakiś czas.
Jak wygląda pański dzień powszedni?
Moje dni nie są jednakowe. To zależy, czy do załatwienia są sprawy w Warszawie, czy na Śląsku, gdzie spotykam się z zarządami. Na bieżąco interesuję się tym, co się dzieje w spółkach, staram się pomagać w rozwiązywaniu problemów.
Złotnictwo zostawił pan całkowicie?
Tak, chociaż nadal się tym interesuję, ale nic już nie robię.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze