Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Stany (nadzieją) Zjednoczone

Ameryka wybrała prezydenta. Wybiera się też w wielką podróż, która ma pomóc jej wyjść z ekonomicznego kryzysu. Obietnice Obamy trudno będzie jednak spełnić.

W 1963 roku czarnoskóry Martin Luther King podczas wiecu w Waszyngtonie powiedział: „Mam takie marzenie, że pewnego dnia czworo moich małych dzieci będzie żyło w społeczeństwie, które nie będzie ich osądzało wedle koloru skóry, lecz wedle ich charakterów” - a większość jego słuchaczy potraktowała te słowa tylko jako błogie życzenie. 45 lat później Ameryka wybrała na swojego przywódcę syna Amerykanki i Kenijczyka, 47 – letniego charyzmatycznego Baracka Obamę. Ubiegłowtorkowy wybór Amerykanów to nie tylko opowiedzenie się za demokratami, a przeciw republikanom. To także – a może przede wszystkim – znak czasu. To świadectwo zmiany ludzkich światopoglądów i dowód na ewolucję w świecie wartościowania.

Mniejsze zło?

Na długo przed wyborami w europejskiej prasie pojawiły się komentarze mówiące o tym, że wybór McCain’a będzie znakiem tego, iż „Ameryka postradała zmysły”. Oczy Europy i świata przez ostatnie miesiące zwrócone były na senatora z Illinois, który dla większości obserwatorów od początku był uosobieniem ducha zmian i gwarantem tego, że Stany pozostaną otwarte na inne narody i rasy. 72 – letniego McCaina’a, weterana z Wietnamu, niemal automatycznie spisano poza USA na straty. Sami Amerykanie byli jednak innego zdania. Dla wielu, choć nie mówiło się o tym publicznie, problemem był kolor skóry Obamy. Eksperci badający nastroje publiczne kwestionowali nawet wyniki przedwyborczych sondaży zwracając uwagę na tzw. efekt Bradley’a, według którego biali wybory publicznie deklarują poparcie dla czarnoskórego kandydata, ale anonimowo głosują na białego.

Pesymistyczne scenariusze nie sprawdziły się w rzeczywistości. Obama zwyciężył nawet na „republikańskiej ziemi”, odnosząc pierwsze od 1964 roku zwycięstwo demokraty w stanie Wirginia. Wśród jego zwolenników znaleźć można miliony powodów, dla których oddali glosy właśnie na niego. Wśród grupy tych, którzy opowiedzieli się senatorem z Illinois byli też ci, którzy poprzeć chcieli antyrepublikanina i kandydata, który był młodszy. Na portalach żartowano wręcz, ze mając do wyboru czarnoskórego prezydenta i ponad siedemdziesięcio letniego bohatera wojennego, Amerykanie wybrali mniejsze zło. Jak wykazały sondaże, na 44. Prezydenta glosowali przede wszystkim młodzi w wieku 18 – 24 lat, spośród których aż 66% opowiedziało sie za Obamą. Jeszcze większym poparciem cieszył się wśród 25 – 29 latków. Oszałamiające zwycięstwo odniósł także wśród mniejszości etnicznych - poparło go aż 95% czarnoskórych mieszkańców Ameryki. Wygrał także wśród Latynosów i Azjatów.

Zmiana (politycznej) warty

McCain walczył do ostatniego dnia, nie poddawała się też Sarah Palin. Konkurencja wypominała Obamie między innymi powiązania z terrorystami czy muzułumańskie korzenie (drugie imię senatora to Hussein). Jednak to przebojowy Obama przez 21 miesięcy był siłą napędową kampanii, opierając ją na haśle zmian. W jednym z ostatnich przedwyborczych spotów przekonywał, iż nie będzie idealnym prezydentem, ale jest gotowy skutecznie poprowadzić Amerykę przez burzliwe czasy kryzysu. Amerykanie kupili te obietnice, bo nie potrzebują teraz ideału – potrzebują ratunku. „Będę was prosił o wspólną pracę nad odnową tego narodu w jedyny sposób, w jaki przez 221 lat było to robione w Ameryce – kawałek po kawałku, cegła po cegle, ramię w ramię” - mówił prezydent elekt w swojej mowie po ogłoszeniu wyników nie ukrywając, ze stoi przed nimi trudne zadanie. „Ale, Ameryko, nigdy nie miałem większej nadziei niż dziś w to, że nam się to uda” – dodał.

Obama jest niewątpliwie świetnym oratorem. Powołując się na potrzebę jedności, solidarności, pokoju i równości zdał się podczas swojej powyborczej mowy po raz kolejny poderwać serca tłumów. Były owacje, pocałunki i cieple słowa o przegranym McCainie. Od kilku dni nowy amerykański prezydent to temat numer jeden na świecie. Pisze się o jego spektakularnej drodze do Białego Domu, działalności społecznej i spekuluje, do której szkoły zapisze córki. Kolorowa prasa przytacza nawet wypowiedź First Lady o tym, że jej mąż rozrzuca po domu brudne skarpetki. Świat wciąż spogląda na Obamę jako na pierwszego czarnoskórego prezydenta, a nie jak na nowego amerykańskiego przywódcę. Mówi się nawet, iż wybierając kandydata demokratów Amerykanie udowodnili, ze świat gotowy jest na czarnoskórego papieża oraz ciemnoskórego Jamesa Bonda. Wciąż częściej komentuje się triumf rasowej równości i demokracji, niż fakt, że za chwilę zmieni się amerykańska władza. Show Baracka Obamy zdaje się nie mieć końca. Po 20. stycznia Amerykanie i świat zaczną jednak oczekiwać od wprowadzania wyborczych obietnic w życie. Czy Obama jest na to przygotowany?

Trudne wyzwania

„Musimy okiełznać nową energię, stworzyć nowe miejsca pracy, zbudować nowe szkoły, zwalczyć nowe zagrożenia i odbudować nasze sojusze”  – mówił podczas swojego powyborczego wystąpienia prezydent elekt. Podkreślił także, że „największe wyzwania to dwie wojny, zagrożona planeta i najgorszy kryzys finansowy w historii”. Za jeden z głównych celów swej polityki Obama uważa zaprowadzenie porządku w stosunkach z Irakiem i Bliskim Wschodem. Jeszcze przed wyborami obiecywał, że jeśli obejmie urząd prezydencki, wycofa wojska z Iraku w ciągu 16 miesięcy. Zyskał sobie także zwolenników opowiadając się za zlikwidowaniem obozu w Guantanamo. Obama zdaje się nie mieć jednak konkretnego planu na ratowanie gospodarki. „Pamiętajmy o tym, czego nauczył nas obecny kryzys finansowy – nie możemy mieć kwitnącego Wall Street, jeśli Main Street nie działa dobrze” – mówił ogólnikowo do zebranych w Chicago tłumów. Jeszcze wcześniej, w swoim programie wyborczym opowiadał się m. in za ulgami podatkowymi dla firm tworzących nowe miejsca pracy, czy za korzystniejszymi warunkami kredytowania dla małych firm. Wziął też na swoje karby projekt ciec podatkowych dla rodzin o niskich i średnich dochodach, proponując jednoczenie zwiększeniem podatków dla rodzin zarabiających ponad ćwierć miliona dolarów rocznie. Obama zdaje się proponować wiele, ale pokazuje przy tym tylko jedna stronę medalu. Należy bowiem pamiętać, że prezydent ma ograniczone pole manewru ze względu na dług publiczny i deficyt, których temat zdawał się być skutecznie omijany podczas przemówienia i kampanii. Co więcej, nie da się jednoczenie reformować wszystkich dziedzin gospodarki, zaprowadzać porządku w Iraku i wychodzić z finansowego kryzysu. Zadanie demokratów będzie tym trudniejsze, iż to właśnie do nich należeć będzie zarówno władza wykonawcza, jak i ustawodawcza.    

Póki co prezydent elekt odwołuje się bardziej do wielkich amerykańskich ideałów, które to według niego są dziś potęga USA, niż do konkretów. Dał jednak milionom wyborców nadzieję, a tego właśnie potrzebowali. „Tym, którzy wątpili w Amerykę udowodniliśmy dziś jeszcze raz, że prawdziwa siła naszego narodu pochodzi nie z naszej siły czy rozmiaru bogactwa, ale z utrzymującej się potęgi ideałów – demokracji, wolności, szansy i niezłomnej nadziei” - powiedział.

„Tak, możemy” – przekonywa Amerykanów. Mówił o przywróceniu dobrobytu, promowaniu pokoju, jedności. Zapewniał, ze odzyskanie „American Dream” jest możliwe. Nowy przywódca Ameryki nie ma wątpliwości – to będzie trudna prezydentura. „Droga, która nas czeka jest długa. Szlak będzie stromy. Możemy nie dotrzeć tam w ciągu jednego roku lub nawet podczas jednej kadencji. Będą niepowodzenia i falstarty. Będzie wielu takich, którzy nie zgodzą się z każdą decyzją, którą podejmę jako prezydent” – powiedział po ogłoszeniu wyników. Obama w swoim porywającym przemówieniu przyznał, ze rząd nie może rozwiązać wszystkich problemów. Jest jednak przekonany, że świt nowego przywództwa Ameryki jest w zasięgu ręki. Przypomniał także, że prawdziwy geniusz USA polega na tym, że „Ameryka może się zmieniać. W tym kraju, upadamy i wznosimy się jako jeden naród, jako ludzie” – przekonywał, wielokrotnie akcentując to, ze USA to kraj jedności.

Reakcje świata

Na wyniki amerykańskich wyborów niemal automatycznie zareagowało entuzjastycznie na wszystkich kontynentach, widząc szansę na poprawę wizerunku Stanów w świecie. Z entuzjazmem przyjęto słowa Obamy zapewniające o współpracy z tymi, którzy opowiedzą się po stronie międzynarodowego pokoju. Wyrazy radości płynęły i płyną z najdalszych zakątków globu. Gratulacje przysłał nawet Iran, z którym USA nie utrzymuje stosunków dyplomatycznych i który za prezydentury Busha uznany został za jeden z krajów Osi Zła. Rosyjski prezydent połączył gratulacje z dosadnym ostrzeżeniem i dał do zrozumienia, że Ameryka nie powinna lekceważyć silnej ekonomicznie i politycznie Rosji. Komentatorzy podkreślają, iż Miedwiediew stara się wręcz zastraszyć Obamę. Gratulacje wysłali także polscy politycy, natomiast sami Polacy w wielu przypadkach mają mieszane uczucia. Jeszcze przed wyborami prasa nad Wisłą pisała bowiem, że cała nadzieja w McCainie, który opowiada się m. in. za zniesieniem wiz dla Polaków. Jak wiadomo, proces zniesienia wiz to szeroki temat dotyczący nie tylko jednego kraju, dlatego obietnice niedoszłego prezydenta traktować należałoby bardziej jako długoterminowy projekt, niż łatwą do spełnienia zapowiedź. Niektórzy zdaja się przy tym zapominać, że jeszcze w 2006 Obama opowiedział się po stronie mniejszości, głosując w senacie za ustawą przyznającą w niektórych przypadkach prawo pobytu nielegalnym imigrantom.

Pisząc o reakcjach świata, wspomnieć wypada też o tych, których wybór Ameryki rozczarował. Wielu zarzuca Obamie brak merytorycznego przygotowania i twierdzi, ze Ameryka 44. prezydenta pogrąży się w jeszcze większym chaosie. Obama naraził się wielu kręgom opowiadając się za aborcją oraz karą śmierci za niektóre przestępstwa. Portal republikański napisał nawet, że Obama ma silne zaplecze, ponieważ, oprócz jego wyborców, wspiera go 18 milionów zabitych w wyniku aborcji czarnych dzieci. Słowa nowego prezydenta zapewniające, że Ameryka zwycięży tych, którzy chcą zniszczyć świat, odebrano z kolei jako zapowiedz przyszłych wojen. Sceptycznie nastawieni są także sami ekonomiści, według których Ameryka potrzebuje mocnego, szybkiego planu odbudowy, a czas przejęcia władzy i towarzyszące mu puste obietnice działają na niekorzyść. „Niech Bóg błogosławi Ameryce” – powiedział McCain kończąc swoje przemówienie po wyborczej przegranej, a eksperci podchwycili jego hasło mówiąc, że, faktycznie, dziś Ameryce pomoże tylko cud. Dla niektórych pierwszym paranormalnym faktem jest samo to, że 44. prezydent Ameryki jest czarnoskóry. Drugim według nich będzie stanieęcie na czele państwa, które uwierzyło w wielkie obietnice. Trzecim – ich realizacja. Czwartym – przeżycie przez Obamę swojej kadencji, jako że już dziś ma być celem grup terrorystycznych.

Nadzieje i zagrożenia

Cokolwiek wydarzy się w Ameryce, niewątpliwe jest, że kiedy wyborczy entuzjazm opadnie, Stany zaczną żyć twardą rzeczywistością. Ameryka, jak każdy naród – a nawet bardziej, niż każdy inny – zawsze miała skłonność do narcyzmu. Dziś Stany muszą zejść na ziemię. Muszą obudzić się ze snu i zrozumieć, że pora szukać nowego miejsca przy światowym stole i że pielęgnowane przez wieki idee o potędze nijak się mają do aktualnej sytuacji kraju. Problemy ekonomiczne odbijające się echem na światowych rynkach i giełdach, grożący Ameryce kryzys energetyczny, wątek iracki czy upadające banki to tylko niektóre problemy, z którymi przyjdzie zmierzyć się Obamie. Przyjdzie mu także walczyć z pogarszającą się pozycją Ameryki w świecie, który zdaje się obarczać USA winą za cale zło. Stany Zjednoczone nie są już Ziemią Obiecaną, ale problemem świata. Ten 180% zwrot w amerykańskiej gospodarce i światowej pozycji kraju stanie się sercem problemów kadencji Obamy. Krwawiący sercem.

Nową twarzą nowej Ameryki został czarnoskóry prezydent, będący dla wielu przykładem spełnienia się personalnych snów o potędze. Powodów do radości i świętowania jego wygranej jest wiele, nie tylko w USA. Cieszy się Europa. Zwycięstwo celebrowała także Kenia, piekąc triumfalnego wołu. Nie należy jednak zapominać, ze prezydent firmuje od teraz swoim nazwiskiem nie tylko 49 stanów, ale także kraj, który okazał się czarną owcą światowej gospodarki. Jeszcze nigdy przed żadnym nowym prezydentem USA nie stało wyzwanie poprowadzenia Ameryki przez tak wielki ekonomiczny kryzys. Obama jest nadzieją milionów. W olśniewający, niemal hollywoodzki sposób podbił serca świata. Pozostaje tylko życzyć sobie i Amerykanom, aby jego gwiazda nie zgasła po jednym sezonie.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama