Dlaczego nosi pan obco brzmiące nazwisko?
Nazwisko mam kubańskie, po ojcu. Na Kubie spędziłem pierwsze lata mojego życia.
Czy o tej porze spodziewał się pan być w miejscu, w którym jest dziś?
Nie miałem żadnego planu. Najpierw szukałem pasji, w której będę się mógł realizować, dążyć do bycia najlepszym. Tym, co pochłonęło moje życie okazał się taniec. Pierwszym wielkim marzeniem było zdobycie Tytułu Mistrza Polski. Sukcesywnie pojawiały się następne cele, będące konsekwencją mojego wyboru. Nigdy nie zastanawiałem się i nie planowałem, w jakim miejscu chciałbym być za kilka, kilkanaście lat. Uparcie i niezmiennie realizowałem pasję, wiedząc, że prędzej czy później efekt musi przyjść.
Co spowodowało, że pańska kariera nabrała przyśpieszenia?
Trudno mówić w moim wypadku o jakimkolwiek przyspieszeniu. Zacząłem bardzo późno jak na tancerza. Powiedziałbym raczej, że to dzięki żelaznej konsekwencji i systematyczności w realizowaniu wytyczonych celów jestem teraz tu, gdzie jestem. Przechodziłem po kolei przez wszystkie etapy, ale byłem pewien, że jeśli będę ciężko i uczciwie pracował sukces prędzej czy później nadejdzie.
Ma pan na koncie zawodowe porażki?
Ależ tak i to liczne. Pomimo że były to najtrudniejsze chwile w moim życiu, z perspektywy mogę powiedzieć, że jednocześnie i najcenniejsze. Każda klęska nauczyła mnie czegoś o życiu i dała siłę do dalszej walki. Niepowodzenia nauczyły, że nie wolno się poddawać, zawsze trzeba się podnieść, wyciągnąć wnioski i iść dalej.
Czy podejmowanie ryzyka opłaca się?
Zdarzyło mi się postawić w życiu wszystko na jedną kartę i to niejednokrotnie. Jednak dzisiaj muszę przyznać, że wielkie ryzyko nie zawsze się opłaca. Chociaż często można wiele zyskać, to emocjonalna i psychiczna cena jaką się płaci, przynajmniej w moim wypadku, była zbyt wysoka. Dziś staram się hołdować zasadzie – nie za wszelką cenę.
Swego czasu do Londynu przyjeżdżał pan regularnie na szkolenia.
Tak, to prawda. Zacząłem wyjeżdżać w wieku dwudziestu kilku lat, bo tam od zawsze byli najznamienitsi nauczyciele tańca towarzyskiego. Jeśli ktoś chciał odnosić sukcesy musiał się tam szkolić. W Londynie uczyłem się nie tylko tańca, ale również biznesu. Czerpałem wzorce, które później wykorzystywałem w Polsce.
Ile najdłużej spędził pan czasu za granicą?
Nigdy nie wyjeżdżałem na więcej, niż miesiąc. Ale był taki czas, kiedy spędzałem w Anglii, a szczególnie w Londynie, minimum siedem dni w każdym miesiącu na szkoleniach i licznych turniejach tańca towarzyskiego. Te wyjazdy zawsze dawały niesamowite możliwości zdobywania nowych doświadczeń, które później starałem się wdrożyć na grunt polski.
Jak wspomina pan pierwsze wyjazdy do Wielkiej Brytanii?
Wykonywałem wtedy różne doraźne prace. Razem z moją partnerką taneczną mieszkaliśmy w podrzędnych warunkach, żyliśmy bardzo oszczędnie, a wszystkie zarobione pieniądze przeznaczaliśmy na prywatne lekcje u najlepszych nauczycieli tańca.
Czego prócz tańca nauczył się pan w Anglii?
Wiele o życiu.
Od kogo?
Od pewnego nauczyciela tańca w Londynie. Jako jedna z pierwszych osób, potraktował mnie jak człowieka, a nie tylko kursanta.
Jakie odczucia wzbudza w panu Anglia po latach?
Mam ogromny sentyment do tego kraju, a w szczególności do Londynu. Każdy powrót w to miejsce sprawia, że powracam do wszystkich wspomnień, zarówno pięknych, jak i ciężkich chwil, które tam przeżyłem. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie jeszcze niejedna okazja, żeby tam wrócić.
Czy ma pan znajomych wśród emigrantów?
Owszem. Wiele osób, zarówno z rodziny jak i spośród znajomych wyjechało na stałe za granicę, głównie do Australii i Stanów Zjednoczonych. Wszyscy ułożyli sobie życie w innym kraju.
Najbardziej przyjazne według pana miejsce do życia?
Z krajów, które odwiedziłem wskazałbym chyba Hiszpanię ze względu na klimat i ludzi. Są uśmiechnięci, zadowoleni z życia. Wydaje mi się, że nie żyją pod taką presją jak my w Polsce.
Pięknie i ciężko w Londynie
Tancerz, choreograf, sędzia międzynarodowy tańca towarzyskiego i nowoczesnego. Kilkukrotny mistrz Polski w tańcach latynoamerykańskich i South-American Show Dance. Gdyby nie Londyn nie byłoby AGUSTINA EGURROLI. A gdyby nie Egurrola, nie byłoby „Tańca z Gwiazdami” i „You Can Dance”.
- 10.05.2009 14:00 (aktualizacja 31.07.2023 15:55)
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze