Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Myślałem, że taka jest Polska

Polak, Węgier – dwa bratanki. Skąd więc różnice w obchodach dwudziestolecia? Rozmowa z Wojciechem Maziarskim redaktorem naczelnym Newsweek Polska.

Po co redaktorowi naczelnemu Newsweeka współpraca z węgierską opozycją?

Nie całe życie jest się redaktorem naczelnym. Gdy w 1981 roku trafiłem do środowiska budapeszteńskich dysydentów, nie wiedziałem jeszcze, kim będę w przyszłości i czym się będę zajmować.

Czy miał pan okazję wykorzystać w pracy znajomość węgierskiego?
Tak. Zanim pojawił się Newsweek, pracowałem w Gazecie Wyborczej. Byłem m.in. jej korespondentem w Budapeszcie.

W 1981 roku wyrzucono pana ze studiów na Węgrzech. Skąd pomysł, by studiować węgierski?
Zasugerował mi to ojciec, który też mówił po węgiersku. Dwa lata zdążyłem postudiować na Węgrzech, zanim mnie wyrzucili. Chodziłem po uczelni z wielkim znaczkiem „Solidarności” na piersi. Zaczepił mnie pracownik biblioteki, który nosił taki sam, tyle że schowany pod klapą. Poszedłem z nim na spotkanie tzw. latającego uniwersytetu w prywatnym mieszkaniu. To była nieduża grupa osób. W samym Budapeszcie może ze 150 aktywnie działających opozycjonistów i sympatyków, spotykajacych się na wykładach i dyskusjach.

Zorganizowali się podobnie jak my?

I tak, i nie. Obserwowali Polskę, starali się naśladować. Gdy u nas powstał KOR, czyli organizacja, której udało się przełamać bariery między robotnikami a opozycyjną elitą inteligencką, zastanawiali się, jak to przenieść na grunt węgierski. Wymyślili Fundację Wspierania Ubogich SZETA. Ponieważ nie mieli buntujących się robotników, postawili na wykluczonych, czyli Cyganów, bezrobotnych, biednych. Jednak na tej bazie nie sposób było zbudować ruchu, który doprowadzi do przełomu. To miało wymiar bardziej moralny, zbierano ubrania, pieniądze. Żeby zademonstrować poparcie dla polskiej rewolucji, zorganizowali we współpracy z regionem Mazowsze „Solidarności” letnie kolonie dla polskich dzieci z biednych rodzin. To w konsekwencji doprowadziło do wyrzucenia mnie z Węgier, bo ściągnęło zainteresowanie policji, która zorientowała się, że brałem udział w organizowaniu tych kolonii i byłem na nich tłumaczem. Za „działalność antypaństwową” wyjechałem z Węgier w kajdankach z zakazem wstępu na terytorium kraju.

Pan był zatrudniony w polskiej sekcji BBC w Londynie. Założył pan i szefował Serwisowi Informacyjnemu „Solidarności” oraz Wschodnioeuropejskiej Agencji Informacyjnej.
Ta ostatnia agencja była instytucją międzynarodową, zbierającą i wymieniającą informacje o działalności opozycji w krajach bloku wschodniego. Kontakty pomiędzy naszymi środowiskami opozycyjnymi w latach 80. były dość ożywione. Ludzie wiedzieli, że oddzielnie są słabi, a współpraca ich wzmacnia.
 
Porozumiewaliście się po rosyjsku?
Z większością po polsku. Antykomuniści z krajów ościennych często znali polski. Uczyli się go, by czerpać z doświadczeń polskiej opozycji. Polska miała najwięcej publikacji, najwięcej ugrupowań, tu się najwięcej działo. Inni słuchali polskiej Wolnej Europy, czytali polskie pisma podziemne i emigracyjne, tłumaczyli je. Nasz język awansował w tamtej epoce do rangi środkowoeuropejskiej lingua franca.

Jak się ma węgierski Newsweek?
Nie istnieje. W Europie Środkowo-Wschodniej powstał tylko w Polsce i Rosji. Dotąd byliśmy polskim odpowiednikiem amerykańskiego. W tej chwili oni się całkowicie zmienili, przestali być magazynem informacyjnym, a stali się bardziej pismem opinii i idei, zbiorem opinii, analiz, bardzo elitarnym, o zmniejszonym nakładzie. Zobaczymy, czy w przyszłości podążymy ich drogą. Na razie polski „Newsweek” zachowuje swój dotychczasowy charakter.

Jak Węgry szykują się do obchodów dwudziestolecia?
Nie sądzę, by była tam atmosfera sprzyjająca świętowaniu rocznicy upadku komunizmu. Oni są jeszcze bardziej podzieleni, niż my. Poziom nienawiści i zaciekłości jest wyższy. Jeżeli bym się czegoś spodziewał, to bardziej zadym ulicznych.

Aż tacy jesteśmy podobni?
Węgrzy i my? Pewnie, że jesteśmy podobni. Slogan „Polak, Wegier – dwa bratanki” nie wziął się z niczego. Podziały i towarzyszące im emocje są w obu tych narodach podobne. Po upadku komunizmu dawni węgierscy działacze opozycji, gdy zorienowali się, że większość społeczeństwa nie podziela ich przekonań ani systemu wartości, przeżyli taki sam szok jak ich polscy koledzy. Dziś partia liberalna wywodząca się z dawnej opozycji jest na Węgrzech tak samo nieopularna jak w Polsce partia Demokraci.pl, czyli dawna Unia Wolności. Pamiętam ten szok z własnego doświadczenia. Przez lata funkcjonowania w opozycji byłem przekonany, że taka jest cała Polska. Środowisko, w którym się obracałem, traktowałem jako punkt odniesienia, standard.

A Polska taka nie była?

Nie. I ja o tym nie wiedziałem. Nie znałem Polski, która istniała poza moją rodziną, znajomymi, warszawskim środowiskiem studenckim, inteligencją, opozycją solidarnościową, mającą kontakt z Węgrami, Czechami, Słowakami. Wydawało mi się, że taka jest nasza polska mentalność.

Kiedy pan się dowiedział, że jest inaczej?
Podczas starcia Mazowieckiego z Wałęsą, w kampanii wyborczej. Rozbicie ruchu „Solidarności” to był dla mnie szok, objawienie nowej, nieznanej rzeczywistości. Do 1989 roku nie było wolnych mediów, więc część społeczeństwa milczała, bo nie mogła wyrazić swoich opinii.

Mamy krzywy obraz siebie i innych, bo znaczna część społeczeństwa nie wie, jak jest za granicą, więc nie jest w stanie prawidłowo ocenić własnej sytuacji.
Już zaczynamy rozglądać się dookoła i otwierać na świat zewnętrzny, ale okres, jaki minął od zniknięcia żelaznej kurtyny, to za mało, by nadrobić wieki izolacji. Przez całe pokolenia byliśmy narodem skoncentrowanym na sobie. Naszą dominującą strategią było „jak przetrwać”. Świat dyskutował o Rewolucji Francuskiej, amerykańskiej, budowie kapitalizmu, demokracji, związkach zawodowych, a my w tym czasie zajmowaliśmy się obroną polskości. Za długo byliśmy odizolowani od cywilizacji i świata zachodniego.

A teraz? Czy nie dotarła jeszcze informacja, że przydałoby się rozejrzeć dookoła.

Proszę pani, dopiero 20 lat minęło od przełomu. Po całych pokoleniach, które nauczyły się żyć tylko swoimi sprawami, więcej czasu potrzeba, by Polacy wyszli ze swojej skorupy, rozejrzeli się, zrozumieli, czym żyje świat i znaleźli w nim swoje miejsce.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama