Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Rock`n`roll to nie są k…wa łaskotki

Z Krzysztofem „Grabażem” Grabowskim, wokalistą Strachów na Lachy, o najnowszej płycie, pasji grania i podejściu do Polski rozmawia Jarek Sępek.


Na najnowszej płycie Strachów na Lachy „Dodekafonia” śpiewasz o Polsce: „żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch…”. Myślisz, że warto żyć w takim kraju?

To jest właśnie największa tragedia, bo pomimo wszystkich tych ułomności i opresyjnej sytuacji, która tu panuje, nie widzę innego miejsca, w którym mógłbym żyć. Ja mimo wszystko ten kraj kocham.

Chociaż „topi się w wymiotach gorzkie słowo patriota”?

Wiesz, jest patriotyzm współczesny i taki rodem sprzed zaborów. Są różne sytuacje społeczno-polityczno-geofizyczne, które usprawiedliwiają różne formy patriotyzmu. Dla mnie patriotyzm jest dopuszczalny, ale bez naleciałości nacjonalistycznej. Nie uważam się za członka narodu wybranego. Od „polakocentryzmu” się dystansuję.

Ale czy fakt, że o tym śpiewasz już wystarczy, żeby coś zmienić? Może jednak ludzie powinni robić coś więcej, by poprawić swój los, choćby wyjechać za granicę?

Mimo wszystko jednak wydaje mi się, że żyję w kraju, który posiada jednak jakieś strefy wolnościowe. Do takich zaliczam również wolność wyboru miejsca, w którym będzie się żyć, mimo iż dosyć często słyszę o jakichś tragicznych następstwach tego, że się wyjeżdża ze swojego kraju, wyrywa się z korzeniami. Jeżeli czyjaś psychika jest na tyle otwarta, że jest w stanie zaakceptować odmienne spojrzenie kulturowe i znaleźć się w świecie, w którym nie ma rodaków, to szczerze gratuluję. Ja takiej umiejętności chyba nie mam. Mój pobyt w kraju wiąże się z tym, że ja pisze po polsku, myślę po polsku i w jakimś tam stopniu jestem nieprzekładalny na inne języki. W związku z tym jestem przykuty do Polski, jak chłop pańszczyźniany do ziemi.
Co ludzie mogą zrobić? W pierwszej kolejności powinni uważać, kogo wybierają, na Boga. Jak wiesz żyjemy w systemie kulawym, zwanym demokracją, jest to fatalny ustrój społeczno-polityczny, natomiast największą tragedią tego całego układu jest to, że do tej pory lepszego nie wynaleziono. Dobrym wyrażeniem opinii jest głosowanie w wyborach, natomiast z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że pole manewru i wybór kandydatów, na których możemy oddać głos, dramatycznie się zawęża. Jest jeszcze coś takiego jak społeczne grupy oporu, jednolite fronty przeciwko kolejnym pomysłom księżycowym władz – jak zakaz palenia wszędzie. Odrobina wyobraźni nakazuje, nawet tym niepalącym, domyślić się tego, co będzie, jak ta ustawa wejdzie w życie – policjanci zamiast łapać bandytów i hochsztaplerów, będą się skupiać na tych, co sobie „ćmikują” tu i ówdzie, bo ich złapanie będzie najprostszą rzeczą. Jestem zawsze przeciwny tworzeniu takiego prawa, które prowokuje powstawanie podziemia.

W Londynie zakaz palenia obowiązuje we wszystkich pubach…

Dlatego rzadziej przyjeżdżam do Londynu (śmiech).

Nie wydaje ci się, że piosenka „Żyję w kraju” może być w Wielkiej Brytanii, czy w ogóle poza Polską, odczytana jako potwierdzenie, że kraj ten rzeczywiście nie jest najlepszy do życia i dobrze, że wyjechaliśmy?
To każdy rozstrzyga we własnym sumieniu – patrzy jak się czuł, gdy żył w Polsce, i jak się czuje i jak mu się żyje w Londynie, Birmingham czy gdziekolwiek indziej na Wyspach Brytyjskich. I to jest kwestia indywidualnej oceny. Ja nigdy nie roszczę sobie prawa do umasawiania swoich poglądów. To jest mój punkt widzenia. „Żyję w kraju”, mówię to o sobie. W ogóle to żyjemy w opresyjnym świecie, którego początkiem był 11 września 2001 roku. W wyniku akcji „wysadzaków”, dokonało się całkowite przeobrażenie spojrzenia na rolę państwa i na rolę obywatela. Państwa są dyktatorami, które w ramach walki z mniej lub bardziej wydumanym niebezpieczeństwem, wprowadzają coraz to większe zakazy, które ludzie przyjmują bez szemrania. Moim zdaniem jest to jawna manipulacja, taka próba totalnego podporządkowania jednostki państwu.

Wróćmy do muzyki. Czego możemy spodziewać się po krążku „Dodekafonia”?

Jest to pierwsza po pięciu latach płyta z materiałem autorskim, na którą sam napisałem wszystkie piosenki. Siedzieliśmy nad tym bity rok, choć samo pisanie zajęło dwa tygodnie. Przekłuwanie tego na formę płytową i koncertową zajęło nam sporo czasu. Zjedliśmy przy tym mnóstwo nerwów, swoich i naszych przyjaciół. Ta płyta powstawała w momencie wielkiego tarcia w zespole. To zazwyczaj przynosi fajne efekty, jeżeli chodzi o płytę.

A dla przyjaźni?

Ostatnią płytą, którą nagrywaliśmy jako wielcy przyjaciele była „Piła Tango” i to na tej płycie słychać. Była sielanka. Natomiast teraz było ścieranie się osobowości, umiejętności, gotowości do wykonania zadania. Z perspektywy czterech miesięcy, od kiedy zakończyliśmy pracę w studiu, patrzę na nią okiem życzliwszym. A jaki jest efekt? Ludzie ocenią. Na pewno nie jest to płyta, której będę się wstydził. Uważam ją za superważną, taką, jakiej Strachy na Lachy jeszcze nie nagrały. Myślę, i od razu zastrzegam, że jest to moja osobista opinia – będzie to zupełnie inna płyta niż wszystkie. Właśnie wypuściliśmy drugi singiel i pojawiły się głosy, że gramy jak Chylińska (śmiech).

To chyba niedobrze…
To świadczy o ewidentnych lukach w wykształceniu kulturalnym osób, które poważają się na takie opinie. Funkcjonujesz jako zespół w Polsce, natomiast uszy i oczy masz otwarte. Słuchasz, co się dzieje na świecie. Nie można powiedzieć, że się na kimś wzorujemy, ale na pewno pokazujemy na tej płycie, że jesteśmy osłuchani z tym, co się dzieje w innych krajach.

Słyszałem, że płyty kupujesz także w Londynie.

Rzeczywiście. To, co można kupić w Polsce jest hańbą, jeśli chodzi o ofertę. Staram się być na bieżąco z tym, co jest istotne i inspirujące. Mam w domu 8 tys. płyt. Jestem po prostu absolutnym fanatykiem muzyki. Zasypiam z muzyką i budzę się z muzyką. Gdy śpię, to czasami też śni mi się muzyka.

Śnią ci się piosenki?

Czasami śnią mi się fatalne momenty na koncertach – gdy coś nie wychodzi, ktoś gdzieś zabłądził, ludzie przyszli, ale nie na ten koncert co trzeba, takie tam paranoidalne historie (śmiech).

Muzyka jest Twoją pasją, ale stała się też zawodem. Nie czujesz, że przez to może zgubić się gdzieś ta pierwsza radość grania?

Ale przecież to jest najpiękniejsza rzecz, która może ci się przytrafić – żyć z tego, co kochasz!

Ale skoro śnią ci się te paranoidalne historie, to chyba nie każdy koncert grasz z taką samą pasją i radością. No chyba że tak jest?
Tak jest (śmiech). Każdy koncert jest jak nowopoznana dziewczyna. Czasami trafi ci się mniej urodziwa, ale wiadomo, że trzeba dotrwać do końca. Powiem ci tak – muzyką zajmuję się dwadzieścia parę lat, natomiast trzeba sobie zdać sprawę, że na swoją pierwszą płytę czekałem lat 10. Bardzo długo dokładałem do tego interesu. Ale robiłem to, bo to kochałem. To jest bardzo męczący zawód. Wymaga od ciebie ciągłych egzaminów, każdy koncert jest taką próbą, musisz wyjść z niego z twarzą. To jak wiadomo, na całym świecie prowadzi do tego, że organizmy się spalają, ludzie sięgają po jakieś rzeczy mniej lub bardziej dozwolone, ale dla mnie muzyka jest wystarczająco zajeb… narkotykiem, spod którego nie chcę się uwolnić. Gdy zadaję sobie pytanie – co będę robił, jak już nie będę mógł grać, to widzę jakąś czarną jeb… lukę (śmiech).

Mimo wszystko to dosyć krzepiące, kiedy człowiek tak mówi o swojej pasji…

Tak, ale pomyśl, ile polskich młodych zespołów rozpadło się właśnie z braku perspektyw. Jest fajny skład, fajnie grają, ale nie każdy sobie zdaje sprawę, że rock`n`roll w Polsce to nie są kur… łaskotki. To jest naprawdę zajeb… tyrka, w czasie której często musisz podnosić się z kolan. Trzeba samozaparcia, pokory i cierpliwości. Musisz się zawziąć i powiedzieć, to jest moja droga życiowa i innej nie będzie. Trzeba to kochać.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama