Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Filmy robione przez kobiety są głębsze

Katarzyna Rosłaniec jest jednym z największych odkryć polskiej reżyserii. Jej film „Galerianki” odbił się nad Wisłą głośnym echem. Porusza kontrowersyjny temat prostytucji nastolatek.

W Londynie film (ang. tytuł „Mall Girls”), zostanie pokazany 9 marca w ramach dwóch festiwali – filmu polskiego Kinoteka oraz filmów wyreżyserowanych przez kobiety – Birds Eye View. Po projekcji reżyserka będzie odpowiadać na pytania widzów. Już teraz mówi Małgorzacie Mrozińskiej, dlaczego kobiety stanowią niszę wśród reżyserów i co myśli o polskim kinie współczesnym.


Czy pani zdaniem istnieje jakaś zasadnicza różnica między filmem wyreżyserowanym przez kobietę i mężczyznę?

Uważam, że filmy robione przez kobiety są głębsze i prawdziwsze psychologicznie. Kobiety dużo lepiej potrafią uchwycić niuanse ludzkiej psychiki, osobowości – no chyba że jest to Almodovar. Natomiast mężczyźni nie mają może wrażliwości na emocje, ale mają wrażliwość wizualną. Niestety lepszą od kobiet.

Bohaterowie płci męskiej w „Galeriankach” figurują jako „słaba” płeć. Czy zatem film ten skierowany jest do kobiet?
„Galerianki” nie są bardziej dla kobiet niż dla mężczyzn lub odwrotnie, chociaż jest to film o dziewczynach. Postaci męskie, może prócz Michała, chociaż i on występuje tutaj jako słaby charakter, są celowo filmowane najczęściej z tyłu – tak, żeby nie było ich twarzy. Chciałam w ten sposób podkreślić punkt widzenia dziewczyn, ale to nie znaczy, że film jest dla kobiet. Patrząc na sale kinowe nie pomyliłam się.

W Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych kobiety stanowią zaledwie 10 proc. ogółu reżyserów. Czy w Polsce reżyserkom też trudniej jest się przebić w branży filmowej niż mężczyznom?

Bycie kobietą nie stanowi problemu ani przeszkody, w przypadku kina autorskiego, a właśnie w jego kręgu się obracam. Filmy komercyjne faktycznie w znakomitej większości powierzane są jednak u nas facetom. Jest to dosyć zabawne, ponieważ w tego typu kinie dominują komedie romantyczne, czyli raczej mało męski gatunek.

Dlaczego pani zdaniem tak mało kobiet w Polsce reżyseruje filmy? Nie dostają się na studia kierunkowe?
Akurat na wydziały reżyserskie dostaje się podobna liczba kobiet i mężczyzn. Proporcje te utrzymują się też na festiwalach i w konkursach etiud. Dopiero później kobiety gdzieś znikają. Dla przykładu powiem, że na tegorocznym festiwalu debiutów w Koszalinie na chyba dwanaście filmów w konkursie, ja byłam jedyną kobietą. Na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni oprócz mnie swój film pokazała jeszcze jedna debiutantka, poza tym Agnieszka Holland i trzy dziewczyny, które połączyły w jeden film swoje trzydziestominutowe etiudy.

Dlaczego zatem absolwentki wydziałów reżyserskich rezygnują z kariery w tym zawodzie?

Może jednym z powodów jest to, że bycie kobietą jest w pewnym momencie trochę bardziej skomplikowane niż bycie mężczyzną. Mam na myśli rodzenie dzieci. Przykładem potwierdzającym tą teorię może jest moja koleżanka z kursu w szkole Wajdy. Miałyśmy w punkcie wyjścia scenariusz na tym samym etapie, a dzisiaj ja pracuję nad drugim filmem, a ona zaczyna ten pierwszy. Z tym, że w czasie, kiedy ja nakręciłam „Galerianki”, ona urodziła synka. I szczerze mówiąc, nie wiem co jest fajniejsze.

O czym będzie pani kolejny film?

Będzie to film o nastoletniej Natalii, która jest mamą półrocznego Antosia. Urodziła go bo… bo chciała mieć dziecko. Bo to jest fajne mieć dziecko, można kupować mu modne ubranka, poza tym wszystkie gwiazdy mają teraz dzieci... Ala tak naprawdę w chęci posiadania dziecka kryje się coś więcej, potrzeba posiadania własnego człowieka do kochania.

W ubiegłym roku niemal połowa konkursowych pozycji z Gdyni wyszła spod ręki reżyserów początkujących. Czy pani zdaniem mamy do czynienia z przełomem w polskiej kinematografii?
Od jakiegoś czasu w polskim kinie działo się naprawdę źle, a teraz mamy kilka filmów wartych obejrzenia. Czyli przełom. I faktycznie w większości są to filmy zrobione przez młodych reżyserów, ale nie zawsze debiutantów, gdyż moim zdaniem najlepszym filmem w tym roku w Gdynii był „Dom zły” Wojtka Smarzowskiego.

Jest pani jednym z niewielu reżyserów, którzy poruszają w swoich filmach tematykę współczesną. Większość pani kolegów, których filmy pokazywane były w ubiegłym roku na festiwalu w Gdyni, na swój sposób rozlicza się z historią, a dokładniej z PRL. Pani nie interesuje ten okres z dziejów Polski?

Nie to, że mnie nie interesuje, ale ja urodziłam się w roku 80., więc z PRL-u pamiętam tylko stanie z mamą w kolejkach. Albo to, że w szafie z kurtkami stały Bobofruty, bo tata je skądś załatwił, a mama dawała mi po jednym dziennie i potem byłam taka ładnie opalona… Ciężko więc byłoby mi zrobić film dziejący się w tym czasie. Ale to nie znaczy, że mnie ten rozdział naszej historii nie interesuje. Wręcz przeciwnie, dlatego dobrze, że inni reżyserzy robią o nim filmy. Ja je chętnie oglądam.

Sama napisała pani scenariusz „Galerianek”. Lubi pani pisać, czy też mamy po prostu w Polsce deficyt ciekawych scenariuszy?

Być może te scenariusze gdzieś są, w szufladach, nie wiem, na komputerach, ale jest pod tym względem ciężko. Jeszcze jakiś rok temu mocniej się tym przejmowałam, bo szczerze mówiąc, liczyłam na to, że nie będę musiała pisać drugiego ani kolejnego scenariusza sama. Ja naprawdę bardzo tego nie lubię. To znaczy, wymyślanie historii, zlepianie jej z tym, co obserwuję wokół siebie i kreowanie postaci, tak. Ale w momencie, kiedy trzeba usiąść przy komputerze i wszystkie te przemyślenia i stworzonych w wyobraźni bohaterów przelać na papier, to jest dramat. No, ale okazało się, że nie mam innej możliwości, bo po pierwsze faktem jest, że nie dostałam żadnego ciekawego tekstu, a po drugie i chyba ważniejsze – ja te historie, które chcę opowiedzieć w filmie mam w sobie.

Jakie są pani autorytety w dziedzinie reżyserii na świecie?

Z autorytetami jest tak, że zmieniają się co jakiś czas. Jak szłam na egzamin do szkoły filmowej, wiedziałam, że jak mi zadadzą to pytanie, odpowiem – Bertolucci, Kieślowski i Małgorzata Szumowska. Oczywiście dalej uważam, że Krzysztof Kieślowski jest wybitnym reżyserem, a jego filmy podważają moją wypowiedź na temat tego, że kobiety lepiej potrafią uchwycić w kinie prawdę emocjonalną. Dzisiaj największe znaczenie mają dla mnie jednak b racia Dardene. Potrafią zawrzeć prawdę i ogromny ładunek emocjonalny w każdej scenie. I to jest właśnie cecha wielkiego kina. Zazdroszczę też wyobraźni Timowi Burtonowi.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama