Skąd pomysł na powieść „Po każdej burzy świeci słońce", która ukaże się w tym roku listopadzie?
Po każdej burzy świeci słońce – tak zwykła mawiać moja mama, która odeszła w 2009 roku. I to właśnie jej dewiza pomogła przetrwać mi najtrudniejsze chwile żałoby, która trwała dość długo. Po jej śmierci nie mogłam się pozbierać. Miałam ogromną potrzebę wyrażenia tej żałoby, szukałam sposobu na ujście swoich emocji. Pewnego dnia natknęłam się na scenariusz, który napisałam kilka lat wcześniej na konkurs do Łódzkiej Szkoły Filmowej. Były to historie czworga emigrantów. I jedna z nich – historia wdowca, Stanisława – natychmiast przykuła moją uwagę. Zaczęłam pisać, a moje doświadczenia emigracyjne pomagały i popychały historię dalej. W miarę pisania odkryłam, że ta opowieść żyła we mnie już od dawna i powoli dojrzewała. Wystarczyło zebrać pomysły w całość i przelać na papier.
O czym jest dokładnie fabuła książki?
To historia Stanisława (wdowca i ojca), który wyrusza w ślad za dorosłym synem, z którym jest w konflikcie, do Londynu. Tym samym doświadcza wielu sytuacji, w których (jak myślę) większość z nas się odnajdzie. Nie zna języka, a realia życia na emigracji, zwłaszcza w metropolii jaką jest Londyn, mogą go przerastać. Proste czynności dla takiej osoby mogą urosnąć do rangi poważnego problemu w momencie, gdy np. zagrożone jest zdrowie lub życie nas samych czy naszych bliskich. Załatwienie zwykłych spraw w urzędach, wizyta u lekarza czy np. pomoc dziecku w zadaniu domowym mogą być problematyczne i stresujące. Życzę czytelnikom, aby trudności ich omijały, ale prawda jest taka, że każdy z nas w jakimś stopniu doświadczył wyzysku, niesprawiedliwości czy nawet przemocy na emigracji. I to są właśnie sprawy, z którymi borykają się moi bohaterowie. Jest to też powieść o emocjonalnej stronie emigracji, zagrożeniach jakie na nas czyhają, o tym za czym tęsknimy i czego nam brakuje. Fabuła krąży wokół zmagań bohatera z londyńską codziennością, z jego własnymi słabościami i oczekiwaniami. Zawarłam tam też element przyjaźni, gdyż tutaj, na emigracji przyjaciele często zastępują nam rodzinę. Będąc z dala od bliskich w kraju, nie uczestniczymy w ich codziennym życiu, w tych małych smutkach i radościach. Naszą codzienność dzielimy z przyjaciółmi, którzy są na miejscu. Myślę, że większość z nas szczególnie doceniła te relacje w czasie ostatnich dwóch lat. W książce chciałam ukazać rzeczywistość emigranta z naszego punktu widzenia oraz fakt, że tzw. sukces na emigracji często okupiony jest wyrzeczeniami i poświęceniem, ale warto próbować.
Utożsamiasz się z bohaterami powieści?
Myślę, że w każdym z bohaterów, pomimo wszystko jednak odnajduję cząstkę siebie. Staram się tego nie robić, ale obawiam się, że w pisaniu to nieuniknione. Nie chciałam, żeby ta książka była o mnie. Pisząc, staram się by kreowane postacie miały własne zdanie i swój tok myślenia. Nie jest to łatwe i czasem bywa tak, że patrzę na ich losy przez pryzmat własnych doświadczeń, spostrzeżeń. Mam nadzieję natomiast, że czytelnicy odnajdą w losach Stanisława, Grzegorza czy Justyny odzwierciedlenie osobistych przeżyć i będą im kibicować. Pierwsze recenzje powieści wskazują, że tak jest i to mnie bardzo cieszy.
Jak wygląda twoja przygoda z Londynem?
Moja emigracyjna podróż rozpoczęła się 22 lata temu. Miałam wyjechać do USA, ale ostatecznie pozostałam w Londynie, gdzie mieszkam do dziś. Kiedy tu przyjechałam w czerwcu 1999 roku, było to zupełnie inne miasto niż jest teraz. Pierwsze lata były ciężkie, wiadomo: Polska nie należała jeszcze do Unii Europejskiej i nasze możliwości były mocno ograniczone. Trzeba było sobie radzić w imię zasady „Polak potrafi”. Robiłam różne rzeczy, zupełnie niezwiązane z moim zawodem. Pracowałam za barem, w hotelu, przy bankietach, wyścigach konnych, a nawet serwowałam kolację w parlamencie czy na rozdaniu nagród filmowych BAFTA! Były to czasy pełne niepewności i niepokoju, ale jednocześnie ekscytujące i na pewno niezapomniane. Trzeba pamiętać, że nie było wtedy smartfonów, internetu czy Google Maps. Do domu dzwoniło się raz w tygodniu z karty zdrapki, stojąc w kolejce do budki. Założenie konta w banku było sporym ryzykiem, a pozwolenia na pracę były na wagę złota i nie zawsze pochodziły z legalnych źródeł… Ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana! Byłam wtedy młoda i mogłam góry przenosić. Kiedy dziś wspominam niektóre z moich poczynań, sytuacje, w których się znalazłam czy niebezpieczeństwa o jakie się otarłam, to włos jeży mi się na głowie. Ale cóż, do odważnych świat należy, prawda? Londyn na początku mnie rozczarował. Przez te 22 lata przeszłam przez różne fazy mojej relacji z emigracją. Był czas, kiedy wręcz nienawidziłam tego miasta i nawet przez chwilę rozważałam powrót do ojczyzny. Jednak w miarę upływu lat, zmian jakie zachodziły polepszały moją życiową sytuację, z czasem też otworzyły się nowe możliwości. Ukończyłam studia, podjęłam pracę w zawodzie, zapoznałam się z systemem kraju, w którym żyję. Myślę, że sprawnie ominęłam kłody, które życie rzuciło mi pod nogi, a nawet zrobiłam z nich użytek. Londyn dał mi wiele dobrego i złego. Obdarzyłam go miłością jaką czuję do swojego rodzinnego Mikołowa. Dał mi porządnie w kość, ale jednocześnie nauczył, jak żyć, być tolerancyjnym i czerpać z życia pełnymi garściami. To tutaj urodziły się moje dzieci. Tu jest mój dom, praca, codzienność… Myślę, że jako emigranci zyskujemy drugą tożsamość, dostajemy drugą szansę i tylko od nas zależy, jak ją wykorzystamy. Moi bohaterowie też dostali taką szansę. Czy ją wykorzystali, pozostawiam ocenie czytelników.
Od jak dawna zajmujesz się pisaniem?
(Śmieje się) To jest chyba pytanie, na które większość pisarzy najmniej chętnie odpowiada. Ale niech będzie… Podobno, kiedy miałam 7 lat pisałam wiersze. Niestety, nie zachował się żaden z nich. Potem, na studiach, zafascynowało mnie tłumaczenie prozy i kiedy postanowiłam poważnie zająć się pisaniem, zdecydowałam się też podszkolić w tej kwestii. Ukończyłam kilka kursów pisarskich tutaj w Wielkiej Brytanii oraz zdalnie w Polsce i w 2017 roku zaczęłam pisać „Po każdej burzy świeci słońce”. Pisanie jest dla mnie tym, czym dla sportowca codzienny trening. Stało się integralną częścią mojego dnia i kiedy kończę jeden projekt, natychmiast rozglądam się za następnym. Bywa też tak, że mam ich kilka naraz. W zeszłym roku, kiedy kończyłam powieść, jednocześnie publikowałam opowiadania w antologiach oraz w magazynie „Śląsk”. Myślę, że fakt mojej emigracji w dużej mierze przyczynił się do wyrażenia siebie właśnie poprzez pisanie. Fascynuje mnie nie tylko samo pisanie, ale też proces powstawania książki. Obecnie, w „produkcję” mojej powieści zaangażowanych jest sporo osób oraz instytucji. Są to redaktorzy, korektorzy, graficy oraz moi patroni medialni, a także blogerzy. Książkę swoim patronatem objęła też fundacja La Strada (z racji tematyki, jaką poruszam w powieści – handel ludźmi), przez co zostanie jej przekazana część zysków ze sprzedaży.
Napisz komentarz
Komentarze