Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Sztuka jest częścią mnie

Beata Korabiowska mieszka w Londynie od kilkudziesięciu lat. Jest artystką zajmującą się poezją i fotografią. Ale w londyńskim środowisku jest bardziej znana jako malarka. Głównym tematem jej obrazów są konie. W ciągu wielu lat wypracowała własny styl malarstwa olejnego, w którym przedstawia te zwierzęta jako dzikie, wolne istoty, będące w swojej naturze równie nieokiełznane, jak ich twórczyni.

Autor: Fot. Arch. Beata Korabiowska

Jesteś osobą, która bardzo aktywnie zajmuje się różnymi dziedzinami twórczej działalności. Jakie były początki twojej przygody ze sztuką?

Byłam młodą uczennicą, jeszcze w szkole zamiast słuchania matematyki, zasłaniałam się zeszytem i pisałam wierszyki i rysowałam konie, miałam to szczęście, że rzadko byłam na tym złapana.

 

W karierze każdego twórcy nadchodzi moment, gdy zaczyna pokazywać swoją twórczość. Czy pamiętasz moment, kiedy po raz pierwszy wyszłaś ze swoją sztuką do ludzi?

Tego akurat nie pamiętam. Ale w czasach, gdy byłam małą dziewczynką bardzo lubiłam rysować konie, wycinać je i opowiadać o nich bajki mojej młodszej siostrze Magdzie. Miałyśmy kołdrę na naszym łóżku, w której robiłam dla niej bajeczne scenki używając koni, które wycinałam z papieru. Opowiadałam jej bajki co wieczór. Ona była nimi oczarowana. Z tego w przyszłości zaczęło się tworzyć moje pisanie. Więc mój mały teatrzyk dla siostrzyczki na pewno był pierwszym momentem, kiedy wyszłam ze swoją sztuką do dziecka, do siostrzyczki.

 

Konie są jednym z najważniejszych elementów twojego malarstwa. Skąd wzięło się zafascynowanie tym tematem?

To wzięło się z mojej dziecięcej wyobraźni i z bajek, które uwielbiałam. Moją ulubioną był „Konik Garbusek”, z pięknymi końmi: biały i dwa czarne z białymi grzywami i ogonami. Dla mnie konie przedstawiają magię, dziecinność, zaufanie, szczęście i wyobraźnię.

 

W Londynie kontakt z końmi jest bardzo łatwy. Jest tu wiele stadnin i szkółek jeździeckich. Czy nadal masz bezpośrednią styczność z końmi?

Jeździłam tutaj na koniach. Jednak nie jestem zwolenniczką jazdy konnej. Dlatego maluję konie, które są „wolne”, które nie mają nikogo na grzbiecie. Nie jestem fanką jazdy konnej. W przeszłości zawsze chciałam tego spróbować. Jednak nie jestem zwolenniczką trzymania koni. Konie przedstawiają dla mnie wolność więc łatwiej mogę sobie wyobrazić bieg z tym koniem, niż siedzenie na jego grzbiecie.

 

Konie nie są jedyną twoją pasją. Masz kochanego psa. Dużo piszesz o przyrodzie, stosunku człowieka do niej. Czy to wynika z miejsca, z którego pochodzisz, czy też przyszło to do ciebie później?

To na pewno wynika z miejsca, w którym się urodziłam. Jestem z Lublina. Mieliśmy rodzinę mieszkającą pod miastem, do której jeździliśmy na wakacje. To chyba było gdzieś koło Świdnika. Były tam konie, kury, krówki, które doiłam – jak to pięknie pachniało – oraz cielak, który bardzo mnie lubił. Po raz pierwszy jechałam na grzbiecie konia, gdy był prowadzony do studni, gdzie wiadro z wodą na niego czekało w gorącym letnim słońcu. Jestem bardzo wdzięczna za związek z tą wsią, ze wspaniałymi ludźmi z tamtych okolic.

 

Czy nie brakuje ci tego, co zostawiłaś w kraju? Dzikiej przyrody i miejsc, w których się wychowałaś? Londyn to zupełnie inny świat. Nie próbujesz uciec na prowincję, żeby poczuć się bliżej przyrody? Czy Londyn cię nie przytłacza?

Nie, nie przytłacza. Ponieważ Londyn ma piękne parki. Mamy tu blisko ogromny Richmond Park, w którym są jelenie. Więc mamy wiele możliwości obcowania z naturą. Często biorę swoją sunię i podróżuję poza Londyn, na przykład do Dorking. To przepiękne miejsce, w którym są niesamowite wzgórza i winnice, w których uwielbiam spędzać dzień. Tutaj natura też jest ujmująca. Będąc tu umiem się odnaleźć wśród odwiedzanych miejsc. Innym miejscem jest New Forest, po którym chadzają konie i gdy siedzę na trawie, jedząc piknik z moimi córkami, one przychodzą, żeby dołączyć się do biesiady na łonie natury. Można sobie z nimi nawet zrobić zdjęcia. To, co zostawiłam w Polsce, jest sentymentalne i piękne. Ale miejsce, w którym mieszkam teraz, jest również piękne. Bo tu, od 1988 roku, jest mój dom.

 

Jak często wystawiasz swoje prace? Jak one są odbierane w Londynie? Czy podkreślasz fakt, że pochodzisz z Polski? Czy to widać w twojej sztuce? Czy też raczej starasz się być bardziej uniwersalna w swojej twórczości?

Bardzo się cieszę, że mnie o to zapytałeś, ponieważ mam swój „brand”, który nazywa się Beata Korabiowska. I już to brzmi po polsku. I wiem, że mój tata jest dumny ze mnie, że nadal noszę jego nazwisko. Wystawiam się w prestiżowych miejscach, występując pod własnym nazwiskiem, więc nie muszę się już bardziej przedstawiać. Już to brzmi bardzo „po polsku”. Jestem odbierana bardzo neutralnie. I tutaj fakt skąd pochodzę, nie ma wielkiego znaczenia. Natomiast, gdy podpisuję swoje książki i jestem wydawana, moje nazwisko mówi samo za siebie.

 

Malarstwo nie jest twoją jedyną pasją. Oprócz niego bardzo dużo piszesz. Przede wszystkim poezję. Zarówno po polsku, jak i po angielsku. Bo wiadomo, że jak się żyje w Londynie, łatwiej jest dotrzeć do odbiorcy pisząc po angielsku, niż tylko skupiając się na polskim czytelniku.

Piszę po angielsku, ponieważ mieszkam tu już od trzydziestu lat. I przyznam, że zaadoptowałam się tutaj. Większość moich przyjaciół to Anglicy. Więc piszę również po to, żeby otworzyć się na tę grupę odbiorców. Ale także piszę po polsku. Nie mam w zwyczaju tłumaczyć moich utworów, zarówno z polskiego na angielski, jak i z angielskiego na polski. Do tłumaczenia zapraszam zarówno polską, jak i angielską widownię. To się nazywa „integracja”.



Fot. Alex Sławiński

Fot. Alex Sławiński

Fot. Alex Sławiński

Fot. Alex Sławiński

Fot. Alex Sławiński

Fot. Alex Sławiński


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama