Londyn uznawany jest za stolicę światowej sztuki.
Nieprzypadkowo. To tu są najstarsze domy aukcyjne, wspaniałe muzea, galerie, wystawy… Na rynku funkcjonuje wielu kolekcjonerów, pasjonatów i inwestorów z całego świata, również jeśli chodzi o najbardziej interesującą mnie sztukę współczesną. To prawdziwy raj dla kogoś takiego jak ja.
Obiektów do konserwacji nie brakuje.
Zdecydowanie. Przy czym zlecenia, jakie przyjmuję, są różne – poza renowacją, to również przygotowanie eksponatu do wystawy, długiego przechowywania, ocena jego stanu zachowania, oczyszczenie, wyprostowanie, uzupełnienie ubytków…
Współpracuję z różnymi instytucjami, ale też klientami prywatnymi, domami aukcyjnymi oraz firmami ubezpieczeniowymi i transportowymi, które specjalizują się w przewożeniu bądź przechowywaniu dzieł sztuki.
Szerokie spektrum.
Jest w czym wybierać, chociaż bywają też okresy zastoju. Obecnie mam roczny kontrakt na stanowisku konsultanta w The Royal Institution of Great Britain, gdzie mieści się między innymi Muzeum Faradaya. Urocze miejsce i atmosfera. Pracujemy w małym zespole, badając materiały zachowane w archiwum tej placówki i przerzucając się XIX-wiecznymi dowcipami, w dodatku o treści naukowej. Wśród eksponatów jest na przykład pudełko z radem, przywiezione tu przez małżeństwo Marię i Piotra Curie.
W swojej karierze pracowała pani przy dziełach wielkich mistrzów.
Zarówno wielkich, jak i tych mniej znanych, a nawet bezimiennych. Wśród prac, które miałam na warsztacie, były akwaforty Rembrandta, drzeworyty Tycjana, obrazy Pabla Picassa, Henri Matisse’a, Jeana Miro, Damiena Hirsta, Marka Bradforda, Robert Longo, Terry’ego Frosta, Davida Hockneya czy Howarda Hodgkina.
Współpracowałam z wieloma londyńskimi muzeami i galeriami. Zawsze to nobilitacja i dreszczyk emocji, ale rozwój zawodowy polega również na udziale w konferencjach, prowadzeniu wykładów, publikowaniu w pismach naukowych. Mam szczęście, że udaje mi się to wszystko pogodzić.
Takie były plany związane z Londynem?
Przyjazd nad Tamizę był skokiem na głęboką wodę. Zaraz po studiach (konserwacja zabytków ze specjalizacją konserwacja papieru i skóry na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu – przyp. pg) w 2004 roku razem z mężem Marcinem spakowaliśmy manatki, wzięliśmy naszego malutkiego synka i wyruszyliśmy na Wyspy. Główną rolę grała młodzieńcza ciekawość, chęć przeżycia przygody oraz możliwość realizacji w zawodzie, bo rynek sztuki w Polsce jest nieporównywalnie mniejszy od tutejszego. Dopiero wchodziliśmy w dorosłe życie, z czasem pojawiło się drugie dziecko, ale udało się wszystko poukładać. Założyłam własną firmę konserwatorską, a osiem lat temu zrobiłam akredytację – dyplom przyznawany przez ICON (Institute of Conservation), poświadczający, że rozwijam się w zawodzie i pracuję zgodnie z etyką konserwatorską. Z kolei Marcin jest fotografem, specjalizuje się w zdjęciach wnętrz.
Stara maksyma mówi, że kto jest znudzony Londynem, jest znudzony życiem.
Ja nie jestem (śmiech). W brytyjskiej stolicy zakochałam się od pierwszego wejrzenia, a najbardziej podoba mi się tutejsza multikulturowość. W tej umiejętności do porozumiewania się, współżycia i wzajemnej tolerancji widzę przyszłość ludzkości.
No i niesamowite miejsca, jakich trudno uświadczyć gdzie indziej. Chociażby taka perełka jak Tate Modern. Uwielbiam tę galerię, mogłabym w niej mieszkać. Ma niepowtarzalne kolekcje, a przede wszystkim wychodzi ze sztuką współczesną do ludzi, potrafiąc ją znakomicie eksponować i popularyzować. Dla mnie, jako konserwatora, jest nieocenionym źródłem informacji, dlatego bywam tam regularnie, co najmniej dwa razy w miesiącu. Do dziś pamiętam niesamowitą wystawę sprzed kilku lat Paula Klee. Ten szwajcarsko-niemiecki malarz żyjący w latach 1879-1940 większość swoich obrazów tworzył na papierze, co wówczas było rzadkością. Jakiś czas temu miałam okazję odnawiać jego pracę „Kwitnąca jabłoń”.
Ale nie tylko sztuką pani żyje.
Przyznam, że trudno mi się od niej oderwać, bo w wolnych chwilach lubię tworzyć obrazy na papierze, tzw. mixed-media, łącząc różne techniki graficzne z kolażem, rysunkiem i malarstwem. Niemniej uwielbiam też aktywny odpoczynek, szczególnie w Snowdonii, Parku Narodowym w Walii, gdzie często jeździmy z całą rodziną. Wynajmujemy domek w górach i chłoniemy klimat tego miejsca delektując się otaczającą przyrodą. Chętnie odwiedzam też Polskę.
Rozważając możliwość powrotu na stałe?
Nie wiem, zobaczymy co przyniesie los. Jestem dumna ze swoich korzeni, świetnie się tam czuję, jednak zawodowo miałabym ograniczone możliwości działania. Dlatego, póki co, kursuję między Wisłą a Tamizą. Na szczęście żyjemy w czasach, w których można to bez problemu pogodzić.
Brexit nic w tym względzie nie zmieni?
Trudno dziś wyrokować w jakim kierunku to wszystko pójdzie, ale jako optymistka nie wątpię, że my, Polacy, damy radę…
Rozmawiał Piotr Gulbicki - Tygodnik Cooltura
#COOLTURA: Szybciej decydujemy się na zwierzę niż na samochód
Napisz komentarz
Komentarze