OPERACJA W PROMOCJI
Ola ma kota. Kot choruje przewlekle, dolegliwości będą towarzyszyły mu do końca życia.
– Dostaje spazmów, przez co przestaje chodzić do toalety – tłumaczy Ola. – Wtedy uryna cofa się do nerek, trzeba czyścić układ moczowy.
Ostatni epizod Toby przeszedł w grudniu. Z przychodni wyszli z rachunkiem na £1300. Chociaż zdążyli się już przyzwyczaić do tego, że kot to spory wydatek, zauważyli, że tym razem zapłacili więcej niż zwykle. Wkrótce okazało się, że ich zdrowy pies nie jest wcale dużo tańszy.
– Postanowiliśmy wykastrować Bruna – wspomina Ola. – Nasza lecznica wyceniła zabieg na 330 funtów. Wydawało mi się to dużo. Zaczęłam dzwonić do innych placówek i okazało się, że koszty są bardzo różne!
Za zabieg kastracji psa jedna przychodnia zażyczyła sobie £250, inna £180. W tej ostatniej powiedziano Oli, że właśnie przegapiła specjalną ofertę: miesiąc temu zabieg wykonywali za pół ceny. Wtedy postanowiła sprawdzić, ile kosztowałoby leczenie jej kota w innych ośrodkach.
– Okazał się, że za samą narkozę zostałam skasowana podwójnie – denerwuje się Ola. – Kiedy porównywałam ceny, nie znalazłam nigdzie droższych usług. Może trafiłam na przychodnię dla „posh” zwierząt? – ironizuje.
Ola postanowiła, że przeniesie zwierzęta do tańszej, mniej „snobistycznej” przychodni, ale mimo wszystko spróbuje zgłębić temat. Zaczęła otrzymywać listy z podobnymi historiami…
KASA ALBO ADOPCJA
– W niedzielę Tajger wpadł pod samochód – opowiada Dagmara, właścicielka dwóch kotów. – W klinice przyjęto nas bez kolejki. Zrobiono prześwietlenie, podano leki przeciwbólowe, zaczęto przygotowania do operacji i poinformowano o cenach – wylicza Dagmara.
Klinika weterynaryjna Goddard dobę pobytu w szpitalu wyceniła na £780, a operację połamanej miednicy na 7-8 tysięcy. Dagmara usłyszała także, że jak nie stać jej na pokrycie tych kosztów, to może oddać kota do adopcji.
Alice Christie ze schroniska Battersea w Londynie potwierdza, że trafiają do nich zwierzęta, których właścicieli nie stać na leczenie. Czy według niej ceny są za wysokie? Jako przedstawiciel organizacji charytatywnej nie może komentować cen usług prywatnych.
O organizacjach charytatywnych dla zwierząt, które pomagają właścicielom, Dagmara dowiedziała się od znajomej. W poniedziałek przenieśli kota do Blue Cross. Tajger spędził tam tydzień, zrobiono mu wszystkie badania, obyło się bez operacji. Miednicę zespolono z większych odłamanych części, nie było możliwości poskładania tych najmniejszych. Kot był młody, dlatego lekarze zostawili to naturalnemu procesowi kostnienia. Dagmara za wszystko zapłaciła 50 funtów.
– Mogliśmy nic nie płacić, bo organizacja za darmo pomaga osobom, które pobierają chociażby jeden z benefitów – tłumaczy Dagmara. – Rachunek z pierwszej kliniki udało nam się rozłożyć na raty, bo nie byliśmy w stanie uregulować go od razu.
Po tym doświadczeniu z miejsca ubezpieczyli drugiego kota. Dla Tajgera jest już za późno – jak poinformował ubezpieczyciel: każde jego następne schorzenie będzie kojarzone z wypadkiem, polisa nie pokryje kosztów leczenia.
UBEZPIECZENIE WYBIÓRCZE
Według raportu, wydanego przez Stowarzyszenie Brytyjskich Ubezpieczycieli (ABI), w 2016 roku roszczenia ubezpieczeniowe dla zwierząt, jakie zostały wypłacone, wyniosły £706 milionów. Ubezpieczyciele pokryli koszty leczenia na przykład anoreksji u pytona (£790), cukrzycy u kota (£1060) i problemów układu oddechowego u białego kakadu (£468). Szacuje się, że ubezpieczenie dla zwierząt wykupiło 40 procent wszystkich posiadaczy zwierząt.
Michelle, właścicielka labradora Marleya, zdecydowała się na ubezpieczenie do £4000. Dlatego, kiedy w sobotni wieczór pies zachorował, właściciele nie martwili się ewentualnymi kosztami, tylko pojechali do najbliższej przychodni. Marley musiał zostać tam na noc, po czym został skierowany do specjalistycznej kliniki w Solihull. Na miejscu okazało się, że psa trzeba natychmiast operować, a potem czeka go kilkudniowa rekonwalescencja w szpitalu. Doba kosztuje tu 150 funtów, rachunek trzeba uregulować jeszcze przed wypisem psa.
– Kiedy widzisz, że twój pies cierpi, godzisz się na wszystko – mówi Michelle. – Operacja poszła świetnie, a po 5 dniach mogliśmy odebrać Marleya.
Całość wyceniono na £5900.
– Mąż naciskał, żeby na rachunku pojawiły się poszczególne badania – wspomina Michelle – Nie mogliśmy uwierzyć w to, co widzimy: £59.99 za kubek do pobierania moczu, £69.99 za cewkę! – wylicza Michelle.
Małżeństwo musiało więc dołożyć £2900 do szpitalnego rachunku, a do tego uregulować £500 za pobyt w pierwszej przychodni.
– Na szczęście mieliśmy kartę kredytową – wspomina.
MOŻE DEBECIK?
– Jestem w tym kraju 15 lat i nigdy nie miałam debetu na koncie – wspomina Ola. – Do momentu, kiedy mój kot dostał ataku tuż przed świętami. Poszłam zapłakana do banku i poprosiłam o przyznanie kredytu.
Z raportu, który opublikowała PDSA (narodowe ambulatorium dla chorych zwierząt, organizacja charytatywna), dotyczącego sytuacji zwierząt domowych w 2017 wynika, że nie tylko Ola uważa, że jest drogo. 20 procent osób, które nie zaszczepiły swojego psa, za główną przyczynę podaje koszt. Aż 8 procent właścicieli psów w ogóle nie zarejestrowało swoich zwierząt w przychodni weterynaryjnej.
Ola opowiada historię znajomej, która musiała zdecydować o amputacji łapy swojego kota, bo nie stać jej było na kosztowną operację. Oprócz tego poznała osoby, które musiały zapłacić za:
– miesiąc eksperymentalnego leczenia kota £300;
– testy na alergię dla buldoga £1000;
– test krwi psa £300;
– radioterapię psa chorego na raka £5500;
– usunięcie kamienia nazębnego kotu za 600 funtów;
Postanowiła, że coś z tym trzeba zrobić. Tak powstała petycja do Royal College of Veterinary Surgeons (organu regulacyjnego dla lekarzy weterynarii w Wielkiej Brytanii).
DO LEKARZY CHIRURGÓW
Według niej, trzeba zmienić trzy podstawowe sprawy. Pierwsza – wprowadzić ceny maksymalne. Ceny w samym Londynie różnią się w zależności od tego, w jakiej dzielnicy znajduje się klinika. Ci, którzy o tym wiedzą, starają się szukać tańszych opcji zaproponowanego leczenia. Jednak takich informacji zwykle nie ma na stronach internetowych, trzeba więc dzwonić i pytać, często kosztem czasu, niezbędnego do uratowania zwierzęcia.
Druga sprawa – należałoby wprowadzić transparentność cen. Właściciele zwierząt chcieliby się dowiedzieć, dlaczego testy alergiczne kosztują 1000 funtów, a test krwi 300 funtów? To, że każda przychodnia sama ustala swoje ceny, zmniejsza ich zaufanie do lekarzy weterynarii.
Trzecia rzecz – koniec z prywatnymi przychodniami dla zwierząt. Rozwiązanie, jak podkreśla Ola, może trochę idealistyczne, ale komfortowe dla wszystkich – politycy uwielbiają nowe podatki, a właściciele nie musieliby martwić się o wysokie koszty leczenia. Lekarze natomiast nie szukaliby alternatyw na obniżenie cen zabiegów na prośbę opiekunów zwierząt.
Pod petycją podpisało się już prawie 700 osób, a jej zasięg cały czas rośnie. Aby petycja trafiła do rządu potrzebnych jest 10 tysięcy podpisów, aby zajął się nią Parlament – 100 tysięcy.
Ci, którzy ją poparli, mówią, że chcą, aby system był sprawiedliwy i przejrzysty, a pomoc zwierzętom przestała być biznesem, w którym liczą się tylko zyski. Ale Ola spotkała się też ze złośliwymi komentarzami, jak ten, że odpowiedzialnością opiekuna jest, by o pupila dbać.
– Szczepionki zawsze na czas, tabletki na robaki podane, dobre jedzenie… W momencie, kiedy zdecydowaliśmy się na psa, zrezygnowaliśmy z wakacji. Chodzimy z nim do lekarza, mamy przystosowany dom do choroby kota. Zwierzętom zagwarantowaliśmy osobną przestrzeń. Mamy ubezpieczenie. Co więcej, jako opiekunowie, możemy zrobić? – zastanawia się Ola.
Joanna Karwecka - Tygodnik Cooltura
ZOBACZ TEŻ:
Apple HomePod - spóźniona odpowiedź na Amazon Echo
Pasażer zażądał usunięcia psa przewodnika z ruchomych schodów
Napisz komentarz
Komentarze