Chciałbym rozpocząć tę rozmowę od podziękowania za to, że planujesz tylko zawiesić działalność T. Love a nie definitywnie ją zakończyć. Jak to się mówi: jest nadzieja! Jest nadzieja, że zobaczymy Cię znowu w akcji pod najbardziej rozpoznawalnym szyldem. Oby wcześniej niż później! Jako autor tekstów, wokalista i muzyk osiągnąłeś, w polskich warunkach, niezwykle dużo zarówno w wymiarze artystycznym jak i komercyjnym. Jak dochodzi się do decyzji o wycofaniu się z pierwszego szeregu? To nie może być chyba łatwa decyzja?
Wiesz, to jest przemyślana decyzja. Dwa, trzy lata temu to we mnie dojrzewało. Band się dowiedział w 2016 roku, czyli mniej więcej od półtora roku o niej wiedział. To się upubliczniło wiosną tego roku. Mówiłem o tym w wywiadach w Polsce. Jakiś portal plotkarski typu Pudelek, wziął fragment mojej wypowiedzi z pisma Gala i poszedł taki news. To jest taka rzecz: doszliśmy do pewnej ściany i pomyślałem, że 35 lat grania to jest świetny moment żeby zrobić sobie przerwę. Nie chcę tego zamykać bo to jest naprawdę moje ważne dziecko. Czasami jest tak, że nikt nie jest winien, nie ma kwestii kłótni. Nie nie nawidzimy się czy bijemy codziennie ze sobą. Jest to takie stare, ułożone małżeństwo, które zna się na wylot. Granie tyle lat z facetami, moimi kolegami, to jest przyjemna sprawa ale jest potrzeba, żeby otworzyć okno i przewietrzyć ten pokój. Wiadomo, że reakcje były różne bo oprócz tego, że jest to świetna przygoda to jest to również praca. T. Love jest zespołem, który ma propozycje koncertowe i gdyby nie było tego zawieszenia to mógłby grać dalej. Ja chciałbym zrobić coś takiego: wrócić za kilka lat, bez żadnego planu, z jakąś taką świeższą energią, dobrą płytą. Czasami człowiek tak naturalnie czuje, że to jest ten moment. Nie żałuję tej decyzji. Cieszę się bardzo, że zostały nam jeszcze trzy miesiące grania koncertów. Byliśmy w Stanach, teraz jesteśmy tutaj w Anglii a za chwilę będzie duża trasa w Polsce. To nie jest jakiś marketing ani fochy starszego pana od rock and roll’a, który chce kokietować publiczność. To jest decyzja przemyślana na spokojnie, ugruntowana, przegadana z najbliższymi. Mam teraz taką potrzebę a intuicja nigdy mnie nie zawiodła. Nagraliśmy płytę w zeszłym roku. Zagraliśmy trasę. Czułem, że to będzie ostatnia płyta przed przerwą. Kompletna, stu procentowa świadomość a nie jakiś emocjonalny ruch. Taka jest prawda. To nie jest po to by coś uzyskać. Teraz jest kwestia tego co się stanie za chwilę. Z muzyki z pewnością nie zrezygnuję ale od stycznia będę grał dużo mniej koncertów. Czasem zagram jako gość. Różne są możliwości, koncerty. Stasia Celińska ze mną grywa jako gościem. Jestem otwarty na muzykę. T. Love to jest poważne przedsiębiorstwo, które wymaga pewnej lojalności. Stwierdziłem, że nie chcę nikogo oszukiwać i chcę grać w otwarte karty. Pamiętam, że byłem kiedyś na koncercie The Eagles w Holandii i to w zasadzie też mnie trochę ośmieliło. Wychodzi facet i mówi "Cześć, trochę nas nie było, witajcie po dwudziestu latach". To jest dobry moment, 35 lat bandu, wszystko wyszło na CD, a dwie ostatnie płyty: "I Hate Rock And Roll" oraz "AntyIdol" - na winylu. Przyjdzie czas to nagramy nową płytę . Nie wiem czy w tym składzie, czy to będzie ta sama konfiguracja. Myślę, żę rozstaję się z chłopakami w pełnej jasności intencji. Czy będę grał w tym składzie? Naprawdę nie wiem. Najpierw trzeba na to spojrzeć z dystansu bo jednak ten zespół jest od 35 lat w ciągłym ruchu. Z małymi przerwami ciągle coś nagrywał i robił. Sława jest ważna, muzyka jest ważna ale potrzebny jest też komfort psychiczny. Decyzja jest przemyślana.
Chcę Cię zapytać o dwie sprawy bezpośrednio związane z branżą muzyczną, w której spędziłeś całe życie. Jak się ona zmieniała na Twoich oczach i co jest w niej najbardziej atrakcyjne a co odpychające?
Wiesz, ta branża się mega zmieniła przez lata. Ja zaczynałem w latach 80-tych, kiedy byliśmy w undergundzie punkowym, jarocińskim. Byliśmy już wtedy popularni ale w środowiskach undergrundowych. Lata 80-te to było takie zdobywanie kredytu zaufania. Lata 90-te to były początki biznesu muzycznego w Polsce. Pamiętajmy, że wtedy złota płyta to było 100 tys. sztuk, dziś to jest 15 tys. - to jest zjawisko światowe. W Europie i Ameryce likwidują sklepy. Generalnie ludzie przechodzą na cyfrę. Młodzież ma inne zabawki. Rock and roll nie odgrywa takiej roli jak za czasów The Clash, czy w latach 60-tych, czy nawet Nirvany. Rock and roll będzie oczywiście istniał bo nic nie zastąpi gitary. Chłopcy byli na Denmark Street, szukali w Londynie jakiś fajnych gitar. Nie ma! Są tanie chińskie podróby. Widocznie dzieciaki nie mają potrzeby szukania zajebistych instrumentów. Widocznie rock and roll w czystej postaci na jakim wychowałem się ja czyli: The Rolling Stones, Bob Dylan, Iggy Pop, The Ramones, The Clash, Pistolsi, The Doors cała klasyka gatunku dzieciaków już tak nie jara. Ja nie chcę krytykować młodzieży bo do nas też przychodzą młodzi ludzie, którzy usłyszeli o zespole od taty, mamy lub brata. Natomiast zmienił się ten biznes zupełnie. Pamiętam zaczynaliśmy w stanie wojennym a dziś mamy świat cyfrowy. Żeby wtedy przyjechać do Londynu, dostać zaproszenie to była jakaś masakra. Dzisiaj wsiadasz do samolotu, których masz dziennie piętnaście. Wszystko się zmieniło ale najprzyjemniejsze są chyba doświadczenia z fanami. Wychowaliśmy, my jako T. Love ze dwa pokolenia ludzi. Nie jak nauczyciele, jacyś belfrowie ale na naszej muzyce i moich tekstach. To jest przyjemne. Raczej odczuwam od ludzi taki dobry szacunek sympatyczny. Nie chodzi, żeby ktoś czerwony dywan wystawiał ale jest to miłe. I raczej słucha nas publiczność, która czegoś szuka, przynamniej w przekazie. Chłopak, który zajmuje się naszym fan pejdżem dzisiaj ma 35 lat a był małolatem kiedy ten fan klub powstawał. To co nie jest ok to, że jest kupa zagrożeń. Dziś każdy się pcha do tego show business’u nie zdająć sobie nawet sprawy jaki będzie tego koszt a przede wszystkim jak duże są to niebezpieczeństwa. Wiadomo, że w tym zawodzie wszystko jest łatwe i łatwo dostępne. Wszystkie używki, wszystkie możliwe atrakcje związane z seksem, z alkoholem, wszyscy cię lubią. Do tego jest jeszcze presja medialna. Teraz kiedy ktoś nagrywa płytę a szczególnie dziewczyna śpiewajaca to musi w jakimś life stylowym piśmie opowiadać o swoim kochanku, mężu, o swoim związku albo, że przeszła na Buddyzm albo wyjechała na Wschód, do Azji. Muzykę sprzedaje się w pakiecie jako dodatek. My na szczęście zaczynaliśmy kiedy jeszcze się mówiło o muzyce. Gadam trochę jak zgred ale wszysko się zmieniło. Jak śpiewał Dylan: "the times they are a-changin". Ja nie mam pretensji do dzisiejszych czasów i je akceptuję. Moja epoka jakby mija ale to nie znaczy, że jestem smutny. Ja jestem nabywcą tradycyjnym. Kupuję CD i winyle. Takich nabywców jest jeszcze dużo. Show busines ma plusy i minusy; trzeba mądrze z tego korzystać i nie dać się tu brzydkie słowo: wydymać mediom. Na szczęście mamy taką pozycję, że jesteśmy traktowani poważnie. I jak rozmawiam z dziennikarzami to trafiam też na kogoś takiego jak ty. Show business jest niebezpieczny a o tym się nie mówi. Mówi się tylko, że jest zajebiście, musisz być kimś przez pięć minut. Media nadają taką presję i stąd popularność tych wszystkich blogów, jakiś głupich rzeczy. Wszystko się zmieniło ale myślę, że tekst, przekaz nie zginie. Ta głupota musi dojść do jakiegoś punktu. Teraz żyjemy w takich czasach lekko katastroficznych jakby to Witkacy opisał: dekadencja połączona z jakimś konsumpcjonizmem totalym. Taki taniec na wulkanie. Ja się z tego nie wycofuję, obserwuję. Teraz jest wszystkiego jak to sie mówi ‘too much’, za dużo gadżetów. Muzyka jest jednym z dodatków, niestety.... ale tak jest.
Napisz komentarz
Komentarze