Wyniki badań były zaskakujące nawet dla nich. Okazało się, że Polacy postrzegają policję jako bezradną w sprawach dotyczących poszkodowanych polskiego pochodzenia, nie ufają jej ani nie chcą z nią współpracować. Uważają również, że ciężko dostać się tam do pracy – trzeba mieć wyższe studia oraz „znajmości”. Zawód policjanta nie jest także powodem do chwalenia. Stereotypy wyniesione z polskiej rzeczywistości uniemożliwiają dostrzeżenie tego, jak naprawdę działa brytyjski wymiar sprawiedliwości i że daje świetne możliwości zatrudnienia, także dla Polaków.
– Pracujemy nad uświadamianiem polskiej społeczności – podkreśla Tony Cox, Acting Inspector z działu rekrutacji londyńskiej policji, MetPolice Careers. – Niestety, nadal niewiele osób wie, że aby ubiegać się o pracę w policji, wystarczy mieszkać tutaj minimum 3 lata, mieć czystą kartotekę i mówić po angielsku.
Policjant w spódnicy
Aleksandra, Joanna i Tatiana zajmują się na co dzień patrolowaniem Ealingu. Należą do grupy 4,5 tysiąca Police Community Support Officers (PCSO) działających w Londynie.
– Dzielnicowy? Nie, jesteśmy raczej jak straż miejska. Wspieramy policjantów, choć nie mamy takich samych uprawnień – podkreśla Aleksanda Sznaber (28 lat), która zamieniła specjalizację w reklamie na grantowy mundur. – Niestety, nie możemy nikogo zaaresztować – dodaje Joanna Nowacka (24 lata), która do niedawna pracowała jako pielęgniarka w Charing Cross Hospital.
– Zawsze chciałam pracować jako policjantka lub w armii, więc jak tylko zobaczyłam, że jest szansa dla Polaków, złożyłam papiery – mówi Tatiana Jabłońska (33 lata), która skończyła liceum wojskowe.
W kwietniu 2008 r. Ealing Police Station dostało częściowe dofinansowanie z London Borough of Ealing na powołanie 50 oficerów do roli Police Community Support Officer. Zadanie utworzenia grupy przypadło służącemu w policji od 21 lat sierżantowi Stuartowi Cuthillowi.
– Jesteśmy grupą operacyjną, która działa na terenach Ealing Borough, w przypadkach związanych z zachowaniami antyspołecznymi na tle przemocy czy alkoholu – wyjaśnia sierżant Cuthill, nadzorujący pracę polskich policjantek.
Chleb powszedni
– Zmiana trwa 8 godzin i składa się z kilku patroli – mówi Aleksandra. – Codziennie zaczynamy od briefingu: sierżant opowiada, na co mamy szczególnie uważać danego dnia, kogo z poszukiwanych wypatrywać – dodaje.
Każdy patrol trwa 2–3 godziny, pracuje się w duecie. Na koniec zmiany grupa spotyka się na raport. Dziewczyny starają się jak najwięcej współpracować z polską społecznością.
– Często, gdy jest wypisywany mandat, ludzie nie rozumieją z jakiego powodu. Jesteśmy więc wzywane przez angielskich kolegów, żeby wyjaśnić rodakom, za co dany mandat otrzymują – opowiada Aleksandra. – Wypisać go łatwo, ale ważniejsze, by został on odpowiednio zrozumiany i by osoba wiedziała, jakie prawa jej przysługują.
Dzięki obecności polskich policjantek grupa operacyjna z Ealingu osiąga duże efekty.
– Myślę, że to dla Polaków znaczne ułatwienie, bo nie każdy posługuje się poprawną angielszczyzną, wielu nie ma nawet podstaw języka.
Dziewczyny dają szansę na dokładne wyjaśnienie, co tak naprawdę się stało – mówi sierżant Stuart Cuthill.
Joanna podkreśla, że żaden dzień nie jest taki sam.
– Wnosimy wiele informacji na briefingi, tworzymy tzw. intelligence reports i to jest bardzo ważny aspekt naszej pracy.
Prawdziwych akcji w ciągu dnia jest kilka. Nie zawsze chodzi jednak o sensacyjną pogoń.
– Kiedyś musiałam powiedzieć kilku squatersom (osoby, które zajmują pustostany – przyp. red.), którzy byli Polakami, że muszą opuścić miejsce swojego pobytu. To nie jest przyjemne. To bardzo smutna część naszej pracy – opowiada Aleksandra o cieniach codziennych obowiązków.
Dwuosobowe patrole z udziałem polskich policjantek często są pierwszymi, które mają do czynienia z przestępstwami na ulicach Ealingu.
– Fajnie, jeśli jesteśmy od razu na miejscu zdarzenia, przynosimy pierwszą pomoc, zajmujemy się miejscem po wypadku, kierujemy ruchem. To jest interesujące – mówi Tatiana o ulubionych aspektach pracy w policji. – Jedyny minus to taki, że nie możemy się angażować fizycznie, choć czasem użycie siły jest niezbędne. Wtedy przypływa adrenalina i działasz, człowiek nie czuje strachu. Dopiero potem przychodzi refleksja, co by było, gdyby…
Joanna przypomina akcję na Ealing Broadway, niedaleko stacji, kiedy napadu dokonała grupa nastoletnich chłopców. – Ktoś nam powiedział, że coś się dzieje. Minuta i zaczęliśmy ich gonić. Udało nam się zaaresztować 2 osoby, widziałam, gdzie pobiegła reszta, więc jak przyjechał radiowóz, wskazałam miejsce i 5 osób wpadło.
Polska mentalność?
Błędne przekonania o brytyjskiej policji przysłaniają prawdziwy obraz pracy funkcjonariuszy. Jednak powoli, dzięki poświęceniu także polskich policjantek, postrzeganie działań Metropolitan Police zmienia się na coraz lepsze.
– Wielu Polaków, szczególnie w okolicach Acton, zna nas po imieniu – śmieje się Joanna. – Na początku próbują coś uzyskać poprzez fakt, że jesteśmy Polkami, ale nie jest to takie łatwe, bo jesteśmy w parze z kimś, kto Polakiem nie jest.
– Ja myślę, że są dla nas bardziej otwarci niż dla Anglików, mówią nam o różnych sprawach. Za każdym razem wracamy na briefing z wieloma nowymi informacjami – podkreśla Tatiana.
– Samo to, że mogą się wygadać, a my ich naprawdę słuchamy i czasem doradzamy, to dużo im daje. W zamian za to, gdy wchodzimy do parku na patrol, zawsze się dowiemy, co i gdzie się dzieje – dodaje. – Opinia o nas, także wśród polskich emigrantów w Londynie, jest różna, ale my naprawdę odwalamy kawał dobrej i ciężkiej roboty – podsumowuje Aleksandra.
– One są po prostu bezcenne – mówi sierżant Stuart Cuthill. – Dużą zaletą jest to, że są kobietami. W naszym zespole Polki przeważają. Nie zdziwię się, jeśli już niedługo sierżantem zostanie ktoś z Polski, bo jest już parę zdolnych osób na stanowiskach starszych oficerów – dodaje.
Kobieta? Do biura!
Czy dziewczyny dobrze czują się w roli policyjnych funkcjonariuszek? – Generalnie praca jest bardzo fajna, cieszę się, że tu jestem – mówi Aleksandra.
– Chyba się już nawet przyzwyczaiłyśmy do naszych niebieskich koszul – śmieje się Joanna. – Mundury nawet są ładne. Chyba tylko spodnie za wysokie, prawda…? – patrzy na koleżanki Tatiana. – Może powinny być bardziej sportowe – uważa Aleksandra.
Podczas patroli, w związku z falą napadów z nożem w Londynie, na mund ur muszą nakładać specjalne kamizelki. Szczególnie latem nie jest w nich ani wygodnie, ani chłodno.
– Buty przy upałach są ciężkie, osłaniają całe stopy, więc jest w nich gorąco, często mamy odparzenia. Ale przecież dajemy radę już od wielu miesięcy – podkreśla Aleksandra.
Dziewczyny dbają też o formę – biegają, chodzą na siłownię. – Inaczej jest biec na bieżni w klubie fitness, a inaczej gonić kogoś w tych naszych butach, kamizelce, z ciężkim paskiem i radiem – mówi Joanna.
Kondycję trzeba mieć. Test fizyczny przechodzi się w trakcie rekrutacji. – Nie kryję, że czasem trzeba przydusić jakiegoś mężczyznę dwa razy większego od siebie... – śmieje się Tatiana.
– Tak naprawdę to jedyną naszą siłą są słowa. Z każdej sytuacji staramy się wyjść rozmową, bo przecież nie mamy przy sobie żadnej broni – mówi Joanna. – W ostateczności, na radiu mamy czerwony „emergency button” – naciskamy go i za parę chwil przyjeżdża pomoc.
W Polsce kobieta-policjant nadal postrzegana jest jako zjawisko, koledzy w pracy komentują, a ci, którym trzeba na przykład wypisać mandat, próbują uniknąć kary przez... flirt.
– Nigdy nie spotkałam się z żadnymi uwagami na tle płci. Szczerze mówiąc, dziwi mnie takie pytanie… – zamyśla się Aleksandra.
– A ja wiem, o co chodzi, jestem po szkole wojskowej, gdzie zawsze słyszałam: „kobieta to do biura”. Jednak w Metropolitan Police kobiecość nie jest żadną przeszkodą.
Nie tylko w mundurze
Patrole czy pogonie za złodziejami to nie jedyne zadania policyjnych funkcjonariuszy. W strukturach administracyjnych Metropolitan Police pracuje ponad 14 tysięcy osób. Jedną z nich jest Katarzyna Kałdowski (45 lat), której przygoda z policją zaczęła się już 13 lat temu.
– Moim marzeniem, jeszcze przed pójściem na studia, była praca w archiwach w Scotland Yardu. No i dopięłam swego, mimo że trwało to aż 10 lat – mówi z uśmiechem Kasia, która przyjechała do Wielkiej Brytanii w 1981 r. za swoją mamą, jako osiemnastolatka.
Pełni funkcję kierownika administracyjnego (General Project Manager) przy International Crime Coordination Unit. Zarządza wyjazdami policjantów za granicę. – Doradzam, oceniam ryzyko wyjazdu, sprawdzam, jakie zezwolenia są potrzebne – opowiada Kasia. – Poza tym biorę udział w wielu projektach wymiany międzynarodowej oraz tłumaczę.
Kasia zaczynała swoją przygodę z policją od asystentki w biurze w wydziale drogowym na Wembley. – Przeszłam tam przez wszystkie stanowiska. To była bardzo fajna praca, mimo że niższa stopniem od aktualnej – mówi Kasia i dodaje: – Pisałam do świadków, zbierałam dowody, dokonywałam analizy. Ostateczna decyzja zawsze należała do prokuratora, ale moja praca ułatwiała mu zadanie, rekomendowałam pewne rozwiązania.
Później dostała awans i przydział do wydziału śledczego na Notting Hill.
– Zajmowałam się monitoringiem spraw bieżących. W 1998 roku złożyłam aplikację na stanowisko kierownika finansowego i znów zmieniłam charakter pracy.
Z tamtego okresu pamięta szczególnie jedną sprawę, z którą wiąże się anegdota. 5 października 1999 r. odbywało się szkolenie. Było na nim wiele osób z wydziału na Notting Hill.
– Na początku proszono, by wyłączyć telefony. W pewnej chwili wiele z nich zaczęło brzęczeć – wspomina Kasia. – Wybuchł śmiech, bo wyszło na jaw, że ewidentnie nikt telefonu nie wyłączył.
Okazało się, że wzywano ich do wypadku. Chodziło o jedną z największych katastrof kolejowych w Anglii.
– Zajmowałam się wieloma sprawami, miałam do czynienia z zeznaniami poszkodowanych. To było dość przykre, ale zostało w pamięci jako jedno z najważniejszych doświadczeń w mojej pracy zawodowej – wspomina Kasia. W Scotland Yardzie jest od 3 lat.
– Nie wiem, czy chciałabym czegoś więcej, ale fajnie byłoby pracować kiedyś przy centralnym wydziale śledczym, zajmującym się np. morderstwami – zamyśla się Kasia, która skończyła studia prawnicze, ale ciągle się uczy, teraz tłumaczeń. – Wedle mojego rozrachunku, w policji zostało mi do emerytury jeszcze 20 lat, więc chyba nie chcę przez tyle czasu przebywać po 11 godzin poza domem.
„Nasi” w policji
W Metropolitan Police pracuje nas coraz więcej. Na Ealingu oprócz Aleksandry, Joanny i Tatiany funkcję PCSO pełni jeszcze jeden Polak – Maciej Mielcarek. Niestety, do dziś nikt nie policzył, ilu rodaków należy do policyjnych szeregów w całym Londynie. Dlatego sami wzięli sprawę w swoje ręce. Ostatnią ich inicjatywą jest zrzeszenie.
– Ujawniło się około 40 osób – mówi Kasia Kaldowski, która jest jedną z chętnych do integracji. – Jednak ciężko nas odnaleźć, bo pewnie nie tylko ja w rubryce „narodowość” wpisane mam: „British”…
Napisz komentarz
Komentarze