Masz problem? Jedź na Hackney!
Trzech żydowskich konserwatystów o polskich korzeniach w jednym councilu to ewenement na skalę Wielkiej Brytanii. Ma on miejsce w londyńskiej dzielnicy Hackney, a dokładnie w jej północnym okręgu.
- 23.02.2010 06:00 (aktualizacja 03.08.2023 05:26)
Z Simche Steinbergerem umawiam się na Clapton Road. Reprezentuje okręg New River, obszar pomiędzy stacją Seven Sisters i Manor House. Jest Żydem. Konserwatystą. Londyńczykiem i synem wrocławianki. Czeka na mnie przed domem handlowym Netto. Wysoki, w tradycyjnej mycce na głowie i z telefonem przy uchu. Wita mnie skinieniem ręki i „na migi” prosi o cierpliwość. Rozmawia przez telefon. Nie, nie chodzi tu o złe wychowanie. Taki już jest – zawsze odbiera telefon, nigdy go nie wyłącza i cierpliwie tłumaczy interesantom co i jak. A jeśli z jakiegoś powodu akurat nie może rozmawiać, to oddzwania. Nie ważne, że nie zna numeru. Przekonuję się o tym wszystkim nieco później.
Po chwili wchodzimy w głąb typowego domu towarowego, w którym kupić można wszystko, za bardzo niską cenę. Wielki szyld „U Marka” rzuca się w oczy z daleka. Simche wyjaśnia mi, że to właśnie w tym sklepie w niedzielne popołudnia czeka na Polaków, którzy potrzebują jego pomocy. Prosi, żebym o tym napisała. Mogę nawet podać numer jego telefonu komórkowego. Pytam, czy nie boi się, że zaczną do niego wydzwaniać wariaci… –Nie, nie mam żadnych złych doświadczeń z Polakami. Uważam, że jesteście serdecznymi, uczciwymi ludźmi. Między innymi dlatego koncentruję się na pomaganiu tej właśnie mniejszości etnicznej w Hackney – odpowiada.
Potrafi zadbać o interesy własne i innych
– W Hackney żyje kilka tysięcy Polaków. Wielu z nich całymi rodzinami gnieździ się w jednym pokoju, płaci zbyt duże podatki, nie wie, jak zapisać się do lekarza, nie zna swoich praw socjalnych lub nie potrafi ich egzekwować. Pomagam takim osobom. Za darmo. Chcę, żeby wiedzieli, gdzie mnie szukać – powiedział wówczas. Trudno było mi uwierzyć w bezinteresowność polityka, choćby lokalnej rangi. – Wybory już w maju. Będzie starał się o reelekcję i zabiega o rozgłos. Wie, jak zadbać o swoje interesy – podpowiadała mi intuicja. Postanowiłam sprawdzić, co faktycznie robi.
W sklepie Simche przedstawia mnie dwóm polskim ekspedientkom. – Starałam się przenieść z przychodni rejonowej do sąsiedniej. Nie chcieli mnie przyjąć, powiedzieli, że muszę być zarejestrowana w pobliżu domu. Ale nie jestem z niej zadowolona. Ta druga ma u siebie wielu specjalistów, między innymi okulistę, do którego potrzebuję pójść. Powiedziałam o tym Simche. Zadzwonił i okazało się, że jednak przeniesienie jest możliwe – opowiada Ewelina. Małgorzata mieszka w jednym pokoju z szesnastoletnim synem i nieco starszą córką. Przed spotkaniem z Simche nawet nie zdawała sobie sprawy, że według angielskiego prawa większy lokal po prostu jej się należy. – Nie znam zbyt dobrze angielskiego i stresuje mnie załatwianie urzędowych spraw. Wiadomo, że z pensji ekspedientki nie jestem w stanie wynająć dla rodziny nic większego. Słyszałam co prawda o możliwości otrzymania wsparcia, ale nie miałam pojęcia jak je zdobyć – opowiada. Simche pomógł jej skompletować dokumenty, zawiózł do urzędu, podpowiedział, żeby zrobiła zdjęcia mieszkania – szczególnie panoszącego się po nim grzyba. – Czekam już tylko na grupę ekspertów z councilu, którzy przeprowadzą inspekcję moich warunków mieszkaniowych – mówi Małgorzata. Obydwie panie nie mają wątpliwości: – Simche jest życzliwym ludziom człowiekiem, który autentycznie rozwiązuje problemy Polaków – mówią jednym głosem. Wierzę im, ponieważ o tym, że w tym roku będzie starał się o reelekcję dowiadują się dopiero ode mnie. Ich zdaniem działalność Simche integruje też polską społeczność w dzielnicy. – Do sklepu przychodzi wielu rodaków, z czasem pytają o różne rzeczy i opowiadają o swoich problemach. Jeśli ktoś taki się trafi, zawsze mówimy mu o Simche. I wszyscy ponownie spotykamy się w sklepie – mówią.
Przekonuje czynem, a nie obietnicami
On sam twierdzi, że zna już 70 proc. z pięciuset Polaków zamieszkałych w okręgu New River. Nie znaczy to, że wszystkim pomógł. – Chcę przedłużyć swoją kadencję. Odwiedzam więc potencjalnych wyborców, opowiadam o sobie i pytam czy na mnie zagłosują – przyznaje. Temat wyborów poruszy też wkrótce z Małgorzatą i Eweliną. Nie ukrywa, że Polacy to dla niego ważny elektorat. Są żywo zainteresowani tematem wyborów i władz lokalnych. – Chcą wiedzieć, jak działa machina urzędnicza i mieć wpływ na to, co się dzieje w dzielnicy. Jak już w ogóle uwierzą, że taki wpływ mogą mieć. Staram się im uświadomić, że tak właśnie jest – twierdzi Simche.
Nie zawsze tak było. Przed 2006 rokiem, kiedy to po raz pierwszy został radnym, nie interesował się problemami Polaków. Nad Wisłę wybrał się dopiero w pierwszym roku kadencji. Zaplanował sobie wówczas zobaczyć wiele miejsc, ale zakochał się w Krakowie i nie wyściubił z niego nosa. Mówi, że przed tą podróżą obawiał się nietolerancji Polaków, o której tyle nasłuchał się w Londynie. Kraków pozytywnie go zaskoczył. Nie spotkała go tam żadna przykrość. – Mógłbym wybrać i pomagać innej społeczności w dzielnicy, ale czuję się najmocniej związany z Polakami i cieszę się, że mogę coś dla niej zrobić – mówi Simche, raz po raz pozdrawiając gestem wchodzących do sklepu Polaków. Żegnam go w przekonaniu, że nawet jeśli nie jest zupełnie bezinteresowny w swoim działaniu, proponuje uczciwy układ. Pozyskuje wyborców, autentycznie ułatwiając im życie. Nie można zarzucić mu obietnic bez pokrycia. Czy nie tego właśnie oczekujemy od polityków?
Simche Steinbergera spotkać można w polskim sklepie „U Marka”, w głębi domu towarowego Netto, w co trzecią niedzielę w godzinach 14.30–15.30. Adres: 158 Clapton Common, Stamford Hill E5 3AG. Z pytaniami można też dzwonić do niego pod numer: 07968744794. Simche mówi po polsku dość słabo, ale nie miał dotąd większych problemów z porozumieniem się z Polakami nieznającymi angielskiego. Polacy z innych dzielnic Londynu też mogą liczyć na jego wsparcie, chociaż swoją uwagę koncentruje na mieszkańcach Hackney.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze