Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Jestem przywódcą

Od lat młodzieńczych wzbudzał już kontrowersje. Najpierw jego poglądy nie podobały się władzy ludowej. Teraz „za wolnej Polski“, za te same poglądy, chcą go bić parasolkami. Dużo mówi, dużo wspomina – jest bardzo pewny siebie. Ma jasne spojrzenie na świat. Nie jest ponurakiem. Od lat bierze sprawy w swoje ręce.


Był działaczem opozycji. Do Solidarności wstąpił w 1980 roku. Potem przez lata sprawował w tej organizacji funkcje kierownicze. Był prześladowany, bity, więziony. Za znajomość z nim, groziło pięć lat odsiadki. Przez lata po 1989 próbował utworzyć polityczne ugrupowanie liberalne. Obecnie jest przedsiębiorcą zatrudniającym przeszło setkę ludzi – Tak właśnie bierze się odpowiedzialność za Polskę – mawia. W Londynie, w lutym, wypowiedział słowa, które odbiły się szerokim echem również w Polsce. Stwierdził, że  dniem niepodległości powinien być 4 czerwca a nie 11 listopada, czym naraził się szczególnie brytyjskiej starszej Polonii. Co miał na myśli i jaki jest jego pogląd na otaczająca rzeczywistość pytał Władysława Frasyniuka, Piotrek Dobroniak.

Musi się pan wytłumaczyć najpierw z tego 11 listopada. Gdy wypowiedział Pan te słowa, po sali przeszedł pomruk.
Przeszedł pomruk po sali, dlatego, że żyjemy w dwóch różnych rzeczywistościach. Ja żyję w polskiej rzeczywistości i ona jest zupełnie inna od tej brytyjskiej, chociaż Wy także oglądacie tutaj te polowania na teczki, te poszukiwania „Bolka“ w życiorysie Wałęsy. Każdy z nas, którzy mieli odwagę po 13 grudnia, a nie było to dużo ludzi bo tylko 3-5 proc. społeczeństwa, biega jak wyrzut sumienia i prawdę powiedziawszy czasem trudno zdzierżyć. I to wynika z polskich kompleksów. Nie kompleksów działaczy podziemnia, tylko tych, którzy w tym podziemiu nie byli. Ta podziemia Solidarność powiedziała, że Solidarność jest własnością całego społeczeństwa. Niektórzy wykorzystują to i opowiadają rzeczy, które nigdy nie miały miejsca. Tak właśnie narodziło się to dziwne solidarnościowe kombatanctwo. I teraz: Polsce jest potrzebne współczesne święto, szczególnie tym młodym Polakom, które daje pozytywną legendę, energię i siłę.
Dlaczego 4 czerwca? Wszystkie daty są umowne. 11 listopada też jest umowną datą. Mi się wydaje, że Polsce jest potrzebny taki dzień. Radosny dzień, kiedy ludzie wyjdą na ulicę i będą śpiewać i tańczyć i powiedzą „Wreszcie komuś żeśmy d**ę skopali“. Naprawdę jesteśmy wolnym krajem. Daliśmy tę wolność paru innym. A teraz sam jak słucham o Solidarności, to… unikam uroczystości jak mogę. Ze wstydu czasem myślę, że powinienem zginąć gdzieś na barykadzie…

Czy to jest właśnie powód stwierdzenia, że młodzi Polacy mają już dosyć  Solidarności? Że nie jest to atrakcyjne. Wszędzie tylko matyrologia i kombatanctwo?

Tak. Narodził sie ruch kombatancki i taki fałszywy, górnolotny patriotyzm. Takie kompleksy związane z tym patriotyzmem zabijają tę pozytywną legendę. Ciąglę słyszę, że Duch Święty zstąpił i powinniśmy być wdzięczni… to naprawdę Malinowski i Kowalski mieli odwagę. A polskie społeczeństwo nie ma odwagi tego powiedzieć. Wie pan, że nie można znaleźć ludzi, którzy po 13 grudnia organizowali Solidarność? I to w Solidarności. Zapytałem kiedyś szefa regionu czy pamięta nazwisko człowieka, który organizował strajki w latach osiemdziesiątych. Nie pamięta. Wykreśla się takich ludzi z pamięci. Taka jest rzeczywistość. Nie ma legendy robotniczej Solidarności.

A jest szansa, żeby taka legenda żyła wśród młodzieży?

Jest. W Polsce są młodzi reżyserzy, którzy starają się przełamywać takie pomnikowe pisanie. Powstały dwa świetne filmy. Jeden to „Rewers“ – rewelacyjny film o czasach stalinowskich, światowe kino. Drugi, „Wszystko co kocham“ - trochę mu brakuje, jednak to dobry pomysł. Powstała książeczka i gra planszowa „Wroniec“ – trochę się to rusza. Jednak prawda jest taka, powiedziałem to kiedyś Mazowieckiemu: – Tadeusz. Nie przejmuj się. Kiedyś społeczeństwo po naszej śmierci usypie nam kopiec. Czas umierać.

Dostrzega pan różnicę między „tymi“ w Polsce i „tymi“ poza Polską?

W kraju są ludzie, którzy muszą sobie poradzić z tą rzeczywistościa i tą gospodarką jaką mają na miejscu. Są pionierami. Może mają bardziej zaciśnięte zęby bo mają trudniej. Emigranci wiedzą, że nie liczy się wykształcenie ale wewnętrzna siła. Umiejętność współpracy, umiejętność kierowania ludźmi, umiejętność podejmowania decyzji. W Polsce jest takie myślenie „ostatni będą pierwszymi“. Powinno być „pierwsi będą pierwszymi“ – komputer i biurko to tylko narzędzia, liczy się charakter. Potrzebna nam jest pozytywna legenda, która powie nam: „damy radę“. Polacy tutaj w Anglii są bardziej spokojni, pozytywni. Nie ma wśród nich takiej skali frustracji jak za Odrą.

Czy to nie jest tak, że dopiero to najnowsze pokolenie, które jako najnowsze może teraz głosować w końcu odczaruje ten mit Solidarności? To oni dopiero docenią Solidarność?

Mówi się, że dopiero trzecie pokolenie, od mojego pokolenia, to będzie pokolenie ludzi wolnych, które odwoła się do tradycji Sierpnia. Czyli do liberalnych wartości. Ja wierzę w to, że to nowe pokolenie, szczególnie to pokolenie, które zdobywało ostrogi na zagranicznych rynkach pracy, stworzy prawdziwą partię liberalną. Ja sądzę, że to młode pokolenie dopiero zobaczy na czym polega fenomen klasy średniej, które zrozumie jak ważna jest gospodarka i być może to będą też ludzie którzy docenią Solidarność i powołają partię liberalną. Ja właśnie przez to też jestem mocno kontrowersyjny dla innych działaczy Solidarności, bo ja uważam, że polskie korzenie liberalizmu, to są korzenie Solidarności. To jest ta pierwsza Solidarność.

Zadawał pan sobie pytanie czy było warto? A wtedy – czy jest warto?
Jeżeli jest pan przywódcą po '81 i ma pan pierwszy demokratyczny mandat, to wtedy ma pan taką świadomość, że ludzi mogą być słabi. Przywódca musi ten mandat dzierżyć. Kiedy siedziałem na sześciomiesięcznych izolatkach, byłem bity, w celi byłem przykuty do ściany za ręce, to wtedy zastanawiałem się czy warto. Wtedy uświadomiłem sobie, że każdy ma prawo wyemigrować, wyjechać, zadbać o małe dzieci. Przywódca nie. Przywódca jest samotny – skazany na samotność. Przywódca musi walczyć z przywódcą innego stada i ja jak wraca z tej walki musi walczyć z innymi, którzy chcą władzy, bo jak wraca z walki to jest szansa, jest trochę słabszy.

Zastanawiał się pan co będzie jak walka się skończy?
Nigdy. Nie było takiego momentu, że człowiek miał przekonanie, że istnieje takie ryzyko jak wygrana. To się dopiero pojawiło przy okrągłym stole. W momencie kiedy włączono kamery, ja wiedziałem, że my to wygramy. Nie dlatego, że byliśmy tacy silni, bo byliśmy słabi. Wiedziałem jednak, że w momencie kiedy telewizja publiczna, codziennie pokazywała takich „przestępców“ jak Wałęsa, Frasyniuk, Bujak… wtedy zorientowałem się, że wygramy.

Czy ta wolność, którą pan wywalczył, to jest ta wymarzona wolność? Przynajmniej na początku?
Czy niewolnik może mieć wyobrażenie jak wygląda wolny świat? Mur Berliński, to był symbol Żelaznej Kurtyny. My przy okrągłym stole poprawialiśmy socjalizm a komuniści mówili o gospodarce rynkowej. Taki jest paradoks. Nie byliśmy przygotowani. Nie da się słuchać muzyki przez mur więzienny, przez drzwi dźwiękochłonne w celi specjalnej. My wielu rzeczy nie wiedzieliśmy. W wielu rzeczach, pomagała nam na przykład emigracja londyńska. Oni w dużej mierze powiedzieli nam czego mamy się wystrzegać. Jakich błędów nie popełniać w gospodarce rynkowej.

Nie ciągnie pana z powortem do polityki? Do sejmu?
Ja nie mam temperamentu urzędnika państwowego. Raczej wiedziałem, że ze swoim temperamentem trudno mi będzie pracować u kogoś, dlatego wolałem sobie to miejsce pracy stworzyć sam, niż na starość prosić się jakiegoś młokosa o posadę w Zieleni Miejskiej. Polska jest takim krajem gdzie króluje przeświadczenie, że trzeba być nieudacznikiem. Jak podczas kampanii wyborczej się pan zapyta: Na kogo postawić? Na Bolka, który ma własną firmę, bo go zredukowano w Pafawagu, czy na tego biednego Marka spod budki z piwem, bo na piwo nie ma, to wszyscy panu powiedzą, że na tego Marka. Dlaczego? Bo w Polsce nie ma tego pozytywnego bohatera. Nie ma pozytywnej legendy.

Kim jest Frasyniuk dzisiaj?

Niepoprawnym Dyziem Marzycielem, który potrafi mocno uderzyć.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama