Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Z Wysp Brytyjskich dookoła świata

Andrzej Placek, Polak zamieszkały na Wyspach Brytyjskich ma – jak sam mówi – prawie 57 lat i jedną wielką pasję – żeglowanie. W miniony poniedziałek ok. godz. 8.00 spełniło się jego największe marzenie. Z portu w Portsomuth wypłynął w samotny rejs dookoła świata!

W Zjednoczonym Królestwie mieszka od roku 2004. – Wylądowałem na wyspie pełen nadzei, z 40 funtami w kieszeni. A dziś kupiłem jacht i moje marzenia się spełniły – podkreślił tuż przed niecodzienną podróżą fascynat żeglowania. Zanim jednak mógł dostąpić zaszczytu podjęcia tego wyjątkowego wyzwania, musiał przejść długą drogę pełną wyrzeczeń, pokory i nauki życia.

Spotkanie z Teligą

– Po raz pierwszy z żaglami zetknąłem się mając 14 lat. Było to na jeziorze Jamno koło Mielna. Pływało się wówczas na starych, poczciwych „Piratach” – wspomina dzisiaj.

Od tego momentu jego losy nierozerwalnie związane zostały z przygodą na wodzie. W roku 1969 ukończył szkołę morską w Świnoujściu, a jeszcze rok wcześniej spotkał się z „wielką wodą”, uczestnicząc w rejsie statku szkolnego „E.Gierczak” do... Edynburga.

W tym samym roku popłynął tym samym statkiem do Casablanki, Dakaru i Las Palmas. I właśnie tam spotkał na swojej drodze człowieka, którego historia odbiła na nim stałe piętno – Leonida Teligę. Był on wówczas w trakcie rejsu dookoła świata, którego dokonał po dwóch latach żeglowania na jachcie „Opty” jako pierwszy Polak, w roku 1969.

– Było to 9 stycznia 1969 r. w Dakarze. Około godziny 22.00 znalazłem się u niego na jachcie, jako jeden z pierwszych. Dziś pamiętam, że w kabinie było trzech panów, w tym jeden z wielką brodą – i to był właśnie On. A potem to już się działo... Przecumowania, strzyżenie, golenie, no i mały remont „Opty”. Mając zaś aparat, czarno-białą Smienę, natrzaskałem parę zdjęć. Teraz, patrząc wstecz, myślę, że już wtedy coś we mnie kiełkowało, te dalekie wypady pod gałganami – stwierdza z rozżewnieniem podróżnik.

Gdzie mewy latają bez piór...

Przez kolejne przeszło 20 lat pracował na statkach rybackich, przechodząc od stanowiska – jak sam mówi – od „baikoka” aż do bosmana i szypra II klasy. Pływając na osławionych już „kulikach” (Morze Północne), potem były tzw. supry (parowce), którymi pływał po Atlantyku i wreszcie tak zwane „rufowce”.

– Łowiłem ryby pod Kanadą, na szelfie afrykańskim, około Ameryki Południowej (Falklandy), a na koniec zaliczyłem słynne Morze Beringa, gdzie jak ktoś powiedział: „mewy latają bez piór, a śnieg pada w poprzek”. Odwiedziłem wiele kontynentów, zawarłem wiele znajomości. Podczas pobytu w Kolumbii nauczyłem się języka hiszpańskiego, bedąc zaś w Chinach kilka słów po chińsku – dodaje z nieskrywaną satysfakcją.

Już wówczas, podczas pływania na statkach rybackich, a potem w żegludze towarowej, myślał o dalekich, samotnych wyprawach, jak to określił „aby być panem swojego losu, bez ograniczen czasowych”.

W 1999 r. odszedł z rybołóstwa, szukając szczęścia pracy pod obcą banderą – na statku „Rega” należącym do armatora z Niemiec. Po namowie kapitana tej jednostki, Niemca, Andrzej Placek ukończył kurs oficerski. Jego ostatnim statkiem był „Progresor”, jednostka o blisko 200-metrowej długości.

Na Wyspy!

Wówczas to zaczął się następny etap jego życia, już jako szczura lądowego. Otworzył w Bełchatowie pub żeglarski „Bulai”, w którym podczas kilkuletniej działalności przewinęło się kilka mniej lub bardziej znanych zespołów szantowych, takich jak choćby Róża Wiatrów, Ponto Club czy też animator ruchu szantowego w Polsce, Jerzy Porębski. W latach 2002–2004 Andrzej Placek był sponsorem festiwali szantowych w Bełchatowie. Jednak jak w przypadku wielu, tak i on postanowił wyjechać do Anglii.

– Wylądowałem na wyspie pelen nadzei z 40 funtami w kieszeni. A dziś kupiłem jacht i moje marzenia się spełniły. Pracowałem jako stolarz, elektryk, szukałem pracy na statakch rybackich, ale nie tylko – podkreśla stanowczo swoje trudne, emigracyjne początki.

Tiggy

Przebywając przez pewien czas w Windsorze, zobaczył bardzo stary statek pasażerski.

– Pomyślałem wówczas, że bardzo chciałbym na nim pływać! I chyba Neptun mnie wysluchał – stwierdza ze śmiechem, dodając po chwili: – Jeszcze tego samego dnia poznałem Andrzeja Goldza, którego syn pływał kilka lat wcześniej na tym statku. Konrad zadzwonił do Geoffa, mojego późniejszego szefa i tak oto moje marzenia się spełniły. Byłem marynarzem sezonowym. Było to jeszcze w 2005 r. i na zimę wybrałem się do Szkocji, gdzie pływałem przez trzy miesiące jako skyper na kuterku rybackim.

Wtedy ponownie odżyły jego marzenia o dalekiej wyprawie. W wolnych chwilach szukał więc jachtu, który spełniłby jego wymogi, co się ziściło już w tym roku. – Wiele pracy wykonałem, aby „Tiggy” nie wstydziła się, że ma złego właściciela.

I tak to „Tiggy”, wymalowana, spłynęła 17 września. – Nad upiększeniem wnętrza pomogła mi moja sympatia Julita, a jej syn Patryk przywiózł mi książki, w tym oczywiście Teligi. I tak się wszystko zaczęło – gdzie płynąc, czy to w ślad Teligi, czy samemu, czy użyczyć gościny komuś, to taki zapaleniec jak ja chce w świat. W ten sposób pragnę oddać hołd temu człowiekowi i popłynę sam – podkreśla żeglarz. – A czego mi można życzyć? Stopy wody pod kilem! – dodaje na zakończenie Andrzej Placek, Polak z Wysp Brytyjskich, który zaledwie kilka dni temu wyruszył w samotną, żeglarską podróż dookoła świata.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama