Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Imponują mi emigranci

Zanim trafił do Telewizji Polsat, gdzie prowadzi program „Się kręci” i najważniejsze imprezy tej stacji, pracował dla TVN, TVN24, TVP2. Prowadził „Pytanie na śniadanie” i „Interwencję Extra”, był gospodarzem serwisów sportowych.

Maciej Dowbor jako student chciał przyjechać na Wyspy do pracy. Niestety, nie miał do kogo. Jaka szkoda, że nas wtedy nie było. Zaprosilibyśmy go.

Nasze pokolenie musi być bardziej elastyczne. Nie może go dziwić zmiana miejsca zamieszkania lub pracy. Czy ty także z tą myślą się oswajasz?

W dużej mierze tak. Mam świadomość tego, że wszystko się zmienia i wszystko może się skończyć.

Gdzie zatem szukasz swojego poczucia bezpieczeństwa?

W nieruchomościach (uśmiecha się). Lubię mieć poczucie bezpieczeństwa w rzeczach namacalnych. Inwestowanie w coś, co jest wirtualnie, na przykład akcje, trochę mnie przeraża, bo jak nie mogę dotknąć swoich pieniędzy, to skąd mam pewność, że je mam? W mojej branży, jeśli prezenter telewizyjny, dziennikarz, aktor czy muzyk ma świetny okres, bo jest duże zainteresowanie jego osobą, zapraszają go praktycznie wszędzie i zarabia przyzwoite pieniądze, to wcale nie znaczy, że za rok także będzie je zarabiał. Niebezpieczne jest konsumowanie na bieżąco owoców pracy, bo nie ma pewności, że urodzaj będzie także w następnym sezonie. Wielką sztuką jest utrzymać się jak najdłużej, ale niewielu udaje się pracować w jednym zawodzie przez całe życie. Media nie dają żadnej stabilizacji. Funkcjonuję od jednego projektu do następnego, a przerwa między nimi może być bardzo długa. Twój poprzedni rozmówca, mój serdeczny przyjaciel Maciek Rock, po wielkim sukcesie miał bardzo długą przerwę, podczas której mógł zwątpić w to, co będzie dalej.

Jest potrzebna druga noga. Posiadasz taką?

Trochę tak, trochę nie. Dzisiaj mam hossę. Działalność Maćka Dowbora przeżywa hossę. Jest nieźle, jest dobrze, nie jest wystrzałowo, przecież zawsze może być lepiej. Pracuję nad tym.

Zawsze możesz sprawdzić, czy nie ma cię za granicą.

Wiem. W okresie studenckim, kiedy szukałem pracy w jakiś różnych dziwnych miejscach, to wtedy się do Anglii nie jeździło, było ciężko się dostać. Funt kosztował 8 zł, dobre czasy, ale trzeba było wielkiego samozaparcia, żeby znaleźć kontakt do pracy. Mój o pięć lat młodszy brat, jeszcze przed wejściem do Unii, pojechał do Wielkiej Brytanii na trzy miesiące i po powrocie kupił mieszkanie, co prawda w Toruniu, ale jednak. Jeszcze kilka lat temu nie było takiego trendu jak dziś, by jechać na Wyspy. Moi niektórzy znajomi jeździli na „work and travel” do Stanów Zjednoczonych. Miesiąc lub dwa pracy, a potem miesiąc podróży po Ameryce. Problem polegał na tym, że należało najpierw włożyć w to 10 tys. złotych, co jest dość sporą sumą.

Czy ten wkład się zwracał?

Wychodziło się na zero właściwie. Tyle że się język łapało i była możliwość zobaczenia, jak jest za Oceanem. W tamtych czasach, a mówimy o drugiej połowie lat 90-tych, to nadal była kompletna abstrakcja.

Gdzie dorabiałeś na wakacjach?

Zacząłem dość szybko zarabiać na praktykach studenckich w radiu. To były takie szczęśliwe czasy, że można było w miarę łatwo tam się dostać. Teraz znów jest łatwiej, bo wciąż powstają nowe stacje i kanały telewizyjne. Poszedłem do radia jakieś dziesięć lat temu. Chętnie przyjmowali, zwłaszcza jeśli się miało jakiś kwitek albo zaświadczenie, że jest się studentem dziennikarstwa. Płacili po 200–300 zł miesięcznie. To grosze, ale można było robić, co się chciało, a przy okazji dostawać kieszonkowe. Bardzo mile to wspominam.

Co robią dziś twoi znajomi z podwórka?

Z podwórka? To będzie trudne, może lepiej z liceum?

To z liceum.

Mam na przykład kolegę stomatologa, pracującego w Anglii. Nie trzeba chyba dodawać, że zadowolony.

Brat twojej mamy jest emigrantem.

To mój ojciec chrzestny, od dwudziestu lat przebywający w Stanach Zjednoczonych. On jest już obywatelem amerykańskim. Idealnie trafił w niszę, jest rehabilitantem. Kiedyś chciałem jechać do niego i studiować za granicą. Niestety w tamtych czasach to było trudne finansowo. Chociaż to może bardziej było tak, że wówczas nie zdawałem sobie sprawy, że to wszystko da się załatwić, pracując tam na miejscu. Mało osób tak robiło.

Nie było przetartych szlaków?

Tak. W ciągu zaledwie dekady zmieniło się myślenie, działanie. Dzisiaj to jest praktycznie standard.

Wtedy trzeba było wyskoczyć przed siebie, to odwaga i umiejętność przewidywania.

W tamtym okresie po raz pierwszy byłem w Ameryce na dosłownie kilka dni u brata mamy. Poszedłem na zajęcia, by sprawdzić, czy językowo dam radę. Okazało się, że nie jest tak ciężko, bo tam wszyscy tak naprawdę mówią trzy zdania na krzyż, a reszta to specjalistyczne słownictwo, którego i tak każdy się musi nauczyć.

Więc co cię powstrzymało?

Kwota 30 tys. dolarów rocznie za samo czesne. Za jedną trzecią tego w Polsce można było żyć przez cały rok na pełnym wypasie.

Do Wielkiej Brytanii w końcu trafiłeś, jako... piłkarz.

W zeszłym roku grałem w takim śmiesznym meczu: artyści polscy kontra artyści z Wielkiej Brytanii. Wielkiego łupnia spuściliśmy Brytyjczykom, co jest rzadkością w naszej piłce nożnej, więc to było bardzo śmiesznie wydarzenie.

Wcześniej byłeś też u nas zawodowo.

Pierwszy raz byłem w Anglii trzy lata temu – robiliśmy program, jeżdżąc po świecie. Londyn zrobił na mnie wrażenie, ale byliśmy też w Liverpoolu. Szczerze mówiąc to nawet Wałbrzych (przepraszam ludzi z Wałbrzycha) jest ładniejszy. W środku miasta pustostany, bardzo robotnicze miasto. Mieliśmy pecha, bo ludzie, których akurat spotkaliśmy, to jacyś skończeni prostacy. Biegali z gołymi tyłkami, jak widzieli naszą kamerę. Wyluzowani do tego stopnia, że pokazywali nam również to, co jest po drugiej stronie gołej d... i byli bardzo szczęśliwi. Do tego nieznośne dzieciaki na małych BMX-ach, plujące pod siebie i używające słów, które najczęściej słyszę na raperskich afroamerykańskich teledyskach.

Tylko takie wspomnienia przywiozłeś?

Na szczęście uratował je kontakt z polską emigracją. Miałem okazję poznać tych ludzi. Mam do nich wielki szacunek. Młodzi, otwarci ludzie, którzy nas pozdrawiali, jak byliśmy z kamerą. Widać, że nie wstydzą się swojej polskości, są z niej dumni, prezentują wysoki poziom kultury. Są często świetnie wykształceni, mają plany, pomysły, brak im kompleksów, nierzadko mówią dobrze po angielsku. Imponują mi, bo ja nie znalazłem w sobie tyle odwagi, by wyemigrować w celach zarobkowych, czy w jakichkolwiek innych, kiedy też potrzebowałem pracy.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama