Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Zmagania z czasem

Dopiero co wszyscy szykowali się na Sylwestra i Nowy Rok. Chwila - dwie a ten już mija niepostrzeżenie. Zostają tylko puste butelki, resztki jedzenia i postanowienia noworoczne, które trzeba by zacząć od jutra.
I tak oto mamy nowy 2009 rok. Kto by pomyślal, że to już? Końce świata związane z nowym milennium dawno za nami, teraz wszyscy czekamy na 2012. Aż strach pomyśleć o swoich urodzinach, tak ten czas pędzi. Właściwie to nie tylko „pędzi, biegnie i ucieka”, zdarza mu się „wlec i ciągnąć”, czasem nawet „staje w miejscu” – tak jak o północy 31 grudnia. Wszyscy chcielibyśmy go jakoś „znależć, zatrzymać i mieć więcej”, bo nieustannie nam go „brak”, po prostu go „nie starcza”, bo nam „schodzi” na różnych rzeczach. Pół biedy, jeśli to są „dobre czasy”, bo wtedy dobrze się z nim czujemy – w „swoim czasie albo w międzyczasie”. Nikt by przecież nie chciał „ciężkich czasów”. Jak by nie patrzeć, on zawsze „nadchodzi, zbliża się” i jest już prawie „najwyższym czasem”, ale zaraz potem „przemija, przechodzi, odchodzi” i staje się „mimionymi czasami”. Na przełomie stuleci zrobił furorę w filozofii i nauce oraz w filmach science fiction pod nową nazwą jakościową – „czasoprzestrzeni”. Nadal jednak „nie możemy go ani zatrzymać, ani w nim podróżować”. Chociaż i na to „przyjdzie czas”.

Czas na miarę
Nie moglibyśmy żyć współcześnie bez mierzenia czasu, im precyzyjniej, tym lepiej. Chociaż „odcinki czy ilości” czasu są tylko umowne, zależą od miejsca na ziemi, kultury, przeznaczenia wiedzy płynącej z odpowiedzi na pytania „jak długo, kiedy”. I tak na przykład pociąg w Japonii przyjeżdżający 1 minutę „po czasie” jest uznany za mocno spóźniony, podczas gdy w Polsce 5 minutowe opóźnienie nie jest nawet zapowiadane; w Brazylii jeśli umawiasz się na 20.00, to możesz mieć pewność, że 15 minut po nikt jeszcze nie będzie na Ciebie czekał, natomiast czarnoskórzy mieszkańcy Afryki umawiają się na spotkania nie na godzinę, ale na dzień albo porę dnia (rano, po południu).

Patrząc z perspektywy końca pierwszej dekady XXI wieku to zadziwiające jak długo początki lat były umowne. Nowy rok obchodzono 25 grudnia, 1 stycznia, 1 marca czy 25 marca. Do dziś jednak zachowały się tradycje obchodzenia „starego nowego roku”, jak chociażby w Rosji. Czas w historii ludzkości przeszedł swoje „trudne czasy” z powodu kalendarzy. Jednym z najbardziej znanych był ten wykorzystywany przez Majów. Był on kombinacją trzech różnych kalendarzy: tzolkin (260 dni), związany z rytuałami, tum (18 miesięcy) oraz słoneczny haab (365 dni). Obecnie znowu jest o nim głośno za sprawą proroctwa Oriona na rok 2012. W latach 90-tych XX wieku amerykański historyk sztuki i doktor filozofii Jose Arguelles (lub holenderscy matematycy, jak podają inne źródła), rozszyfrował kalendarz Majów.

Kalendarz Majów

Według Arguellesa starożytni Majowie uznawali czas za „czwarty wymiar rzeczywistości”, odkryli prawdziwą „naturę czasu”. Podobno uważali czas za energię niosącą ze sobą określony program rozwoju. Na podstawie tego kalendarza naukowcy doszli do wniosku, że w 2012 ma nastąpić jeśli nie koniec świata, to seria tragicznych kataklizmów, które doprowadzą do zniszczenia zdobyczy cywilizacyjnych i zagłady ludzkości. Co więcej, do Ziemi zbliża się planeta X, której obieg wynosi 3600 lat, która jest już od lat obserwowana przez naukowców, ale nie upublicznia się informacji o niej. To właśnie ona miała być wspomniana w przepowiedni Majów o końcu świata, bo to ona ma zakłócić nasze pole grawitacyjne, namagnesować Ziemię i doprowadzić do zmian klimatycznych. Pozostaje nam więc dać sobie czas i zobaczyć, co się wydarzy.

Kalendarz juliański
Jednak kalendarz Majów nie był jedyny, zaprzątającym umysły ludzkie. To kalendarz juliański wprowadził największe zamieszanie. Został on opracowany jeszcze w starożytności na polecenie Juliusza Cezara  i przyjęty w 709 r. a.u.c (a.u.c = z łac.od ustanowienia miasta Rzymu), czyli według naszego numerowania lat w 46 r. naszej ery. A zatem mamy już dwa tory biegnącego czasu ludzkości – od ustannowienia Rzymu i od narodzenia Chrystusa, ten drugi jest teraz powszechnie przyjmowany. Kalendarz juliański liczył sobie 265,25 dnia, a co cztery lata trzeba było dodać 1 dzień, aby wyrównać różnice. Po 131 latach okazało się jednak, że kalendarz wypadł z synchronizacji dnia z nocą o jeden dzień, a z upływem dalszych lat stawał się coraz bardziej niezgodny z porami roku. Aż nie sposób sobie wyobrazić w dzisiejszym świecie odliczającym nano sekundy, że w nocy jednego dnia miałby się zaczynać dzień następnego.

Zmiany i korekty
Kiedy kalendarz juliański zaczął porządnie dawać się we znaki, Papież Pawel III zatrudnił kilkunastu atronomów, aby zajęli się tym problemem i pozostawił dla swojego następcy Grzegorza XIII kilka propozycji reformy kalendarza. 24 lutego 1582 papież ten ogłosił bullę „Inter Gravissimas” wprowadzająca zmiany. Przede wszystkim usunięto z historii 10 dni i po czwartku 4 października 1582 nastąpił piątek 15 października 1582, a nie 5 października (jakby to było według kalendarza juliańskiego). Rok przestępny musiał od tego czasu spełnić warunki - dzielić się przez 4, ale nie przez 100 oraz dzielić się przez 400. Tak więc lata 1600 i 2000 były latami przestępnymi, ale lata 1700, 1800, 1900 już nie. Pozmieniano również dodatkowy dzień roku przestępnego - został przeniesiony z 24 lutego 29 lutego. Po wprowadzeniu kalendarza w kilku krajach europejskich, dokonano jeszcze jednej korekty o ostatni juz 11 dzień. Królestwo Brytyjskie i jego kolonie w 1752 po środzie 2 września 1752 miały od razu czwartek 14 września 1752. Wiele krajów, jak np. Rosja nie były skore do szybkiego przyjęcia zmian i zostały dwa tygodnie za resztą świata. Stąd właśnie różne daty wydarzeń historycznych w kalendarzach i kronikach, mimo, że np. powstania działy się jednego fizycznego dnia.

Dziś wydawałoby się to niewyobrażalne, żeby z dnia na dzień obudzić się „za dwa tygodnie”, choć na pewno znalazło by się kilku ochotników. Ale czy czas jako taki zmienił się choć trochę po reformach kalendarza? Czy ludziom zabrakło dwóch tygodni teraźniejszości i skoczyli w przyszłość? Jak wiele pieniędzy świat musiałby dziś stracić, gdyby dokonano korekty kalendarza i zabrano nam choć jeden dzień, przecież „czas to pieniądz”. Odpowiedzi wcale nie są takie proste, jakby się wydawało. Zależy czy uznamy, że „czas jest w nas, czy poza nami”.

Czas goni filozofów
Czas w filozofii starożytnej nie był wielce istotny, choć nierozerwalnie związany z wyobra żeniami rzeczywistości. Od czasów pierwszego filozofa średniowiecznego, który bazował na Platonie, czas nie jest już ani wieczny, ani cykliczny – św.Augustyn twierdzi, że czas został stworzony przez Boga wraz ze stworzeniem świata, a sam Bóg jest poza czasem, niezmienny. Filozof doszedł też od mierzenia czasu za pomocą ruchu - to nasz ludzki umysł „odmierza czas” i jest jego źródłem. To wrażenia, które mijają w naszym umyśle „wywowują czas”. Człowiek posiada przecież pamięć, uwagę i stan oczekiwania, z czego przeszłość już była, przyszłości jeszcze nie ma, prawdziwa jest tylko teraźniejszość - wąski przesmyk uwagi.
 
Czy w takim razie „czas stracił” swoją obiektywność? Immanuel Kant powiedział, że nie i podał dwa sposoby rozumienia czasu. Po pierwsze, czas nie jest czymś pochodzącym z doświadczenia, ale jest koniecznym wyobrażeniem, które leży u podłoża danych naocznych. Czasu nie da się usunąć ze zjawisk, bo jest ona nam dany apriori (czyli z góry), ale zjawiska z czasu jak najbardziej można usunąć. Po drugie natomiast, jakiekolwiek zmiany i pojęcie ruchu jest możliwe tylko dzięki czasowi. Kant dochodzi do stwierdzenia, że czas jest warunkiem zachodzenia wszelkich zjawisk w ogóle. Ale czas nie jest tak łatwy do opisania, jakby się mogło wydawać i Kant z jednej strony dochodzi do tego, że czas jest warunkiem wszelkich zjawisk w ogóle oraz przychyla się do newtonowskiej idei czasu absolutnego. Ale z drugiej strony filozof uznaje czas i przestrzeń jako formy poznawcze człowieka, co kłóci się z czasem absolutnym.

Wielu naukowców, a jednocześnie filozofów „spędziło dużo czasu” nad pojęciem czasu. Za każdym razem napotykali na jakieś problemy, które uniemożliwiały udowodnienie ich hipotez i teorii. Niezależnie od „czasów w jakich żyli”, „ponadczasowe” okazują się słowa Augustyna: „jak nie rozmawiam o czasie, to wiem, czym jest, jak próbuję komuś wytłumaczyć, to nie wiem”.

Czasami tak, a czasami tak

Nikt jeszcze nie powiedział w jednym zdaniu jak to jest z tym czasem. Nawet nie wiadomo czy to byłoby celowe, a nawet czy w ogóle możliwe. Niewątpliwie jednak „czas biegnie nieubłaganie i jest bezlitosny”, trzeba go „oszczędzać” lub go „przedłużać”, albo „z nim wygrać”, a już na pewno „potrzeba czasu” na tak ważne przemyślenia.

Po stuleciach rozważań i obserwacji oraz dziesięcioleciach badań naukowych XX, wiek zaczął „rozkładać czas” na czynniki pierwsze i wśród wielu problemów pojawiło się pytanie o „strzałkę czasu” – w która stronę jest ona skierowana? Zdroworozsądkowa odpowiedź brzmiałaby, „no jak to w która? do przodu!”. Ale to nie jest takie oczywiste. Podobna odpowiedź może być związana z naszym europejskim „rozumieniem czasu”, bo dla nas przyszłość jest z przodu i my w nią wchodzimy lub do niej dażymy. Natomiast przeszłość jest z tylu, już minęła. „Czasem” jednak można do tego podejść odwrotnie, tak jak indianie andyjscy – przyszłość jest dla nich z tyłu, a przeszłość z przodu, co uwidacznia się w odświętnym, rytualnym pochodzie – starsi na przedzie, ludzie w średnim wieku w środku, dzieci na końcu.

Ale nie trzeba indian, żeby zauważyć, że o czasie można myśleć na różne sposoby. Weźmy na przykład 3 czasy gramatyczne w języku polskim i kilkanaście w języku angielskim. Ot choćby nasze ulubione czasy przeszłe w j.angielskim, trzeba dużej wiedzy i praktyki, aby prawidłowo określać wydarzenia, używając past simple, past continuous, present perfect, present perfect continuous, past perfect i past perfect conitinuous, a cała ta językowa gimnastyka jest tylko po to, żeby powiedzieć, że coś się po prostu wydarzyło w „jakimś czasie”.

Spójna „koncepcja czasu” oddala się coraz bardziej, „czasem” myślimy, że on jest w nas, a „czasem”, że poza nami. Frazer, filozóf współczesny, próbuje uporządkować naszą wiedzę „po wsze czasy” i skonstruować coś na wzór jednej wielkiej teorii. Żeby tego dokonać, dzieli świat na sfery ze względu na ich „stosunek do czasu”. Świat z czasem atemporalnym, to ten, kiedy dwa bodźce zadziałają na nas w tym samym momencie, prototemporalny dla mikroświata; eotemporalny - kosmologiczny albo astronomiczny, biotemporalny z czasem życia organizmów, w którym odbieramy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość; nootemporalny, w którum żyją ludzie oraz świat socjotemporalny, w ktorym jest mowa o czasie funkcjonowania instytucji społecznych, czasie historycznym i społecznym.

Czas i jutro

A zatem Frazer starał się pogodzić różne koncepcje filozoficzne i naukowe ze zdrowym rozsądkiem i potrzebami nauki. Jego światy dają wiele do myślenia, pozwalają każdej nauce czy to ścisłej, czy społecznej czy psychologicznej „mieć czas” na wszystko. W tej właśnie chwili „czas zatrzymuje się w miejscu”. Kiedy rozmyślam i wpominam Sylwerster – dzień wczorajszy będący jednocześnie zeszłym rokiem. W „międzyczasie” zwierzęta odczuwają inny „czas”, „dłuży im się”, czekając na ciastko ode mnie. Dla mnie ten sam „czas zleciał” jak z bicza trzasł. „W tym samym czasie” planety krążą w kosmosie w „swoim własnym czasie”. Naukowcy mają „swoje czasy” i strzałki do badań. A zatem wszystko jest „we właściwym czasie”. Ta jedna chwila, o której nigdy nie wiemy ile trwa, przypomina o całym „zmarnowanym w życiu czasie” i nowych nadchodzących szansach, które „z czasem” wykorzystamy. W nieustannie nadchodzącej teraśniejszości i odkładaniu noworocznych postanowień na jutro. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama