Nagradzać kraje, które ograniczą wylesianie?
Książę Walii Karol napisał we wtorek w artykule opublikowanym na łamach francuskiego dziennika "Le Monde", że kraje, które doprowadzą do ograniczenia karczowania lasów tropikalnych lub wstrzymają ich wycinanie, powinny otrzymywać rekompensaty finansowe.
- 16.12.2009 09:05 (aktualizacja 02.08.2023 03:33)
Według Karola punktem wyjścia do takich wniosków jest "zaakceptowanie, że gospodarka jest zależna od przyrody, a nie na odwrót". - W końcu to przyroda stanowi kapitał, na którym opiera się kapitalizm. Świadczą o tym dziewicze lasy tropikalne - podkreślił.
Zdaniem brytyjskiego następcy tronu finansowe rekompensaty dla krajów, w których znajdują się lasy tropikalne i które ograniczą ich wycinanie, oznaczałyby, że nie będą one tak zależne od dziedzin gospodarki wymagających wylesiania. Poza tym dzięki "innowacyjnym instrumentom finansowym i długoterminowym inwestycjom (...) wielkie powierzchnie, już zdegradowane, mogłyby zostać przywrócone i pomnożyć produkcję żywności".
W opinii Karola coraz częściej taka inicjatywa jest postrzegana jako sposób na ograniczenie emisji gazów cieplarnianych i "zyskanie cennego czasu w naszej walce z katastrofą, jaką jest ocieplenie klimatu".
Podkreśla następnie, że rekompensaty są tylko częścią rozwiązania i same nie wystarczą, ponieważ problemem jest podejście współczesnych ludzi do gospodarki i przyrody. - (...) coraz mniej postrzegamy nasze trudności takimi, jakie są, to znaczy będącymi rezultatem utraty równowagi i harmonii z rytmami przyrody, jej cyklami i jej ograniczonymi zasobami - pisze książę Walii. - Fakt, że postrzegamy gospodarkę jako odseparowaną od przyrody, jest tylko jednym z objawów tej dysproporcji - podsumowuje autor artykułu.
Książę Karol w 2007 roku zainaugurował projekt Rainforests. Jego celem jest po pierwsze opracowywanie zachęt dla krajów, w których znajdują się lasy tropikalne, by spowolniły wylesianie, a po drugie wskazywanie związków między tym procesem i zmianami klimatu.
Celu ustalenia, ilu z nich faktycznie do strajku przystąpi. - Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by ochronić pasażerów przed karygodną, niczym nie uzasadnioną decyzją związku Unite - oświadczył szef BA Willie Walsh, który wcześniej przedstawił związkowcom ultimatum upływające o godzinie 14 czasu lokalnego.
Straty BA w ostatnim roku obrachunkowym sięgnęły 401 mln funtów. Zanosi się na to, że w obecnym mogą się podwoić. Deficyt zakładowego funduszu emerytalnego ocenia się na 3,7 mld funtów. Przewoźnik zatrudniający ogółem ok. 40 tys. pracowników wprowadził drastyczny program oszczędnościowy obejmujący zwolnienia, zamrożenia płac i pogorszenie warunków dla nowo zatrudnianych pracowników. Związkowcy twierdzą, iż niektóre zmiany są nielegalne. Na krótkich, europejskich trasach liniom coraz trudniej konkurować z tanimi przewoźnikami, takimi jak easyJet, na transatlantyckich zaś z powodu recesji BA napotyka większe trudności w przyciągnięciu pasażerów najbardziej rentownej klasy biznes.
Reklama
Napisz komentarz
Komentarze