Jeremiasz Kosiński stał się ofiarą łapanki szkockiej policji. Funkcjonariusze zakwestionowali ważność OC i bezprawnie odebrali Polakowi samochód. Jego sprawa tworzy precedens. - I wywoła lawinę pozwów podobnie skrzywdzonych obcokrajowców - oceniają komentatorzy.
Skończyła się trwająca ponad dwa lata walka Polaka, uznanego przez sądy niższych instancji winnym prowadzenia samochodu bez ważnego ubezpieczenia. Sąd Najwyższy w Edynburgu unieważnił wyroki sądów niższych instancji.
- Jestem wzruszony, nie mogę uwierzyć, że to wreszcie się skończyło - wyznaje Jeremiasz Kosiński. - Sędziowie uznali, że dowody mojej niewinności są niepodważalne i nie ma potrzeby przedłużać tej sprawy - dodaje.
O precedensie pisali do Sądu Najwyższego prawnicy Szkockiej Komisji ds. Rewidowania Spraw Karnych (SCCRC - Scottish Criminal Cases Review Commission). Działania policji i prokuratury nazwali "dyskryminacją".
- Nie zostawię tego. Wyrok Sądu Najwyższego pozwala mi zaskarżyć policję w Obam i prokuraturę. Skorzystam z tego - wyznaje Kosiński. - Czuję się pokrzywdzony. Takich jak ja jest w Szkocji wielu - dodaje Polak.
PZU nie istnieje
Jeremiasz Kosiński trafił do Szkocji przed czterema laty. Wyemigrował z żoną, emerytowaną nauczycielką, za chlebem.
W Jastrzębiu-Zdroju (Śląskie) przepracował 30 lat. Był instruktorem jazdy. Już po dwóch dniach od przyjazdu do Szkocji został kierowcą szkolnego autobusu w ośmiotysięcznej miejscowości Oban, na zachodnim wybrzeżu.
14 stycznia 2008 roku Polak został zatrzymany do rutynowej kontroli. Wracał do domu na przerwę obiadową. Nie przekroczył prędkości, miał zapięte pasy i włączone światła. Samochód, który trzy miesiące wcześniej sprowadził na Wyspy, jeździł na polskich tablicach rejestracyjnych. – Policjanci zakwestionowali ważność mojego ubezpieczenia OC. Stwierdzili, że firma PZU nie istnieje w szkockim rejestrze firm ubezpieczeniowych – mówi. – Zarekwirowano mi samochód. Odmówiłem przyjęcia mandatu, a sprawa trafiła do sądu w Oban – dodaje.
„Czułem się upokorzony”
– Czułem się upokorzony. Policja przetrzymała mnie przez kilka godzin w radiowozie, w centrum miasta, w pobliżu przystanku autobusowego, gdzie gromadzili się ludzie. Ci sami, których na co dzień woziłem – wyznaje. – W Oban żyje mała społeczność. Każdy zna każdego. Ludzie wytykali mnie palcami - dodaje.
Na komisariacie Kosiński dowiedział się, że w jego przypadku sześciomiesięczny termin nie ma zastosowania. – Bo mieszkam i pracuję w Wielkiej Brytanii. Co innego, gdybym był turystą – tłumaczy Polak.
Sąd pierwszej i drugiej instancji także nie uznał racji Kosińskiego i uznał go winnym prowadzenia pojazdu bez ważnej polisy. – Anulowano mi wprawdzie grzywnę, ale do akt wpisano „karany”. To mogłoby uniemożliwić mi powrót do zawodu instruktora jazdy – mówi Polak.
Samochód trafił na policyjny parking (na koszt właściciela) i został sprzedany jeszcze przez orzeczeniem sądu drugiej instancji.
- Po ponad 2 latach zmagań sprawiedliwości stało się zadość - mówi Kosiński. - Cieszę się, że znowu jestem człowiekiem niekaranym. Mam nadzieję, że teraz będzie większa przejrzystość w temacie stałego zamieszkania obcokrajowców i czasowego przywozu pojazdów.
Napisz komentarz
Komentarze