Według oficjalnych danych w Wielkiej Brytanii żyje obecnie 940 tys. Polaków. Nieoficjalnie wiadomo, że jest ich o wiele więcej. Tutejsza Polonia jest nie tylko bardzo liczna, ale też na stałe związana z krajem – dlatego ze świecą szukać takiego, który jeszcze nie wyrobił sobie opinii na temat Brexitu.
Ludzie, którzy wierzą w siebie
Większość rodaków wydaje się stawiać zdrowy rozsądek na pierwszym miejscu i podchodzić do Brexitu z zimną krwią. Choć zdarzają się przypadki paniki, to temperatura emocji jest tym niższa, im dłuższy staż imigranta: – Jestem tu tyle lat, że byłoby bardzo dziwne, gdyby ktoś chciał mnie teraz stąd wyrzucić – mówi Agnieszka, w Londynie od 10 lat – Wiem, że wiele osób bardzo się emocjonuje Brexitem, ale nikt cię stąd na siłę nie wypchnie. Wydaje mi się, że rząd może podjąć kroki w celu zmniejszenia przyszłej imigracji, ale osobom, które już tu są, raczej nic nie grozi. Polacy to liczna grupa, płacimy tu podatki, uczciwie pracujemy. Dlaczego ktoś miałby nas wyrzucać?
Spokój Agnieszki podziela wielu – i zazwyczaj mają na to logiczne argumenty. Popularnością cieszy się teoria, że Brexit ma być wymierzony tylko w osoby obciążające system socjalny – a takich, jak powszechnie wiadomo, wśród Polaków nie ma wielu. Uspokajającą analizę serwuje się również tym, którzy boją się zamknięcia drogi do UK. Tutaj często pojawiają się nawet elementy zaawansowanej analizy politologicznej, w które wierzy między innymi Szymon. 28-letni informatyk przyjechał do Londynu po pobycie w Norwegii, więc ma już doświadczenie z emigracją poza UE: – Wielka Brytania nie byłaby po Brexicie jedynym bogatym krajem, który nie należy do Unii. Norwegia i Szwajcaria też nie należą, a łatwo i przyjemnie można tam i podróżować i pracować. Do innych krajów też od lat jeździmy bez przeszkód. Uważam, że panika jest niepotrzebna. Anglia chce rządzić sama sobie, ale to jeszcze nie oznacza, że planują masowo się nas pozbywać.
Głosów studzących atmosferę było w polskich rozmowach wiele, jednak z biegiem czasu pojawiają się coraz rzadziej. Zupełnie tak, jakby ich autorzy znudzili się powracającym tematem i zrezygnowali z propagowania spokoju. Tymczasem na pierwszym planie pojawiają się inne nastroje – i rozpalają dyskusję do czerwoności.
Sceptyczni obserwatorzy
– Cały ten Brexit będzie albo go nie będzie – zaczyna rozmowę Tadeusz, pracownik biurowy w City. Jego zdaniem, rozmiary ekscytacji są dalece niewspółmierne do ruchów politycznych: – Czy twoje życie jakoś się zmieniło od referendum? Bo moje ani w ząb. Pracuję tak, jak pracowałem, do Polski nadal wyjeżdżam i nie czuję się dyskryminowany bardziej niż przedtem. Ale jeszcze w życiu nie widziałem, żeby ludzie aż tak się emocjonowali polityką. Ja interesuję się tym od zawsze i lubię czytać wiadomości na temat Brexitu. Ale żebym miał się już pakować? Do tego mi daleko.
Jest znacznie większe grono sceptycznych widzów teatru, który rozgrywa się głównie w mediach i na forach dyskusyjnych. Lubią dzielić się opiniami na temat najnowszych kroków rządu, jednak rzadko dają się ponieść emocjom. Należy do nich 50-letni Krzysztof, który w obliczu Brexitu najbardziej narzeka na rodaków: – Z ludźmi nie da się pogadać. Większość wpada w panikę albo zupełnie nie interesuje się poczynaniami rządu. Znajomi i rodzina też nie chcą już dłużej dyskutować o Brexicie. Szkoda, bo mnie ten temat fascynuje. Myślę, że na naszych oczach dokonuje się przełomowy krok we współczesnej historii. Niestety, ale mieszkańcy Wysp są za bardzo zaangażowani emocjonalnie, żeby to docenić. Chętnie bym z kimś porozmawiał o sprawach technicznych i prawnych – ale zawsze, kiedy próbuję, ostatecznie dochodzi do kłótni.
Rzeczywiście, nawet spokojne rozmowy o Brexicie szybko zmieniają wydźwięk. „Nie martw się na zapas” – to popularne powiedzenie, ale zagłuszają je dużo głośniejsze okrzyki tych, których hobby wydaje się być straszenie rodaków.
Entuzjaści i pieniacze
Przeciwników Unii Europejskiej nie brakuje w Polsce, więc czemu miałoby ich nie być w Wielkiej Brytanii. W polskich rozmowach pojawiają się entuzjaści prawa do autonomii każdego kraju, a w szeregu z nimi inni, którzy oklaskują słuszną decyzję Wyspiarzy i widzą ją jak cios wprost w serce znienawidzonej Unii.
– Wielka Brytania to stara demokracja i silne państwo. Przyjmują imigrantów od dziesięcioleci i mają święte prawo być tym zmęczeni. Za to my nie mamy prawa, by im tego odmawiać – mówi Hanna, która studiuje w Londynie archeologię. Według dziewczyny, a nie jest osamotniona w tym poglądzie, wyjście z Unii to słuszna decyzja: – Brexit to najlepsze, co może spotkać Brytyjczyków. Ich kraj jest regularnie dojony przez Unię, a oni żadnej pomocy od UE nie potrzebują. Świetnie sobie poradzą sami, a Europejczycy wciąż będą chcieli tu przyjeżdżać. Poza tym imigranci przecież korzystają tu ze służby zdrowia, zasiłków, zapychają rynek mieszkaniowy. Czy gdyby w Polsce było nagle tyle obcych osób, to nie podjęlibyśmy tej samej decyzji? – pyta Hanna.
Obraz Unii jako potwornej hybrydy rujnującej kraje członkowskie pojawia się niemal w każdej dyskusji o Brexicie. Co zaskakujące, niektórzy Polacy idą nawet dalej i zajmują dosyć radykalną postawę polityczną. Swoim zdaniem nie obawia się podzielić Paweł, który do Londynu przyjechał z Poznania blisko trzy lata temu: – Koniec tego, tu się już nie da żyć. Najechało się tylu imigrantów, że rząd musi wreszcie otworzyć oczy i coś z tym zrobić. Jak tak dalej pójdzie, będziemy spać na ulicach, bo nie starczy dla wszystkich miejsca. Osobiście nie wierzę, że Brexit obróci się przeciwko nam, moim zdaniem May powinna wziąć się najpierw za przybyszów spoza Europy i najnowszych krajów Unii Europejskiej.
Zgodnie z relacją Pawła, w każdej rozmowie pojawiają się osoby, które podzielają jego zdanie. Zaraz za nimi przychodzą jednak ci, którzy złośliwie wytykają im fakt, że sami są tutaj imigrantami. Ale wypowiedzi zwolenników zamknięcia granic są także wodą na młyn innej grupy rodaków.
Spanikowani
Choć Brexit ledwo pojawił się na horyzoncie, zdążył już porządnie wystraszyć wielu – jedni to rozumieją, inni kpią. – Nie ma dnia, żeby ktoś nie zadał pytania o wyjazd. Brexit to słowo mrożące krew w żyłach – niektórzy już nawet złożyli papiery o wizę – śmieje się Karolina, która lubi dyskutować w polskich grupach na Facebooku. I choć wiz jeszcze nie wprowadzono, to tendencja się potwierdza: Home Office przeżyło prawdziwe oblężenie, a na rynku jak grzyby po deszczu wyrosły firmy pomagające uzyskać brytyjska rezydenturę. Karolinie bardzo się to nie podoba: – Rodak straszy rodaka, a wielu żeruje na naiwności i niepokoju innych. Z kolei ci, którzy się boją, wymyślają naprawdę nielogiczne scenariusze. Prośby o pomoc w załatwieniu obywatelstwa widuję codziennie, do tego często zdarzają się nielogiczne pytania: Czy można wjechać z powrotem po 3 dniach w Polsce; czy może do mnie przyjechać mama? Ludzie panikują, boją się. Ktoś rzuci informację o ubezpieczeniach – następnego dnia co drugi kupuje ubezpieczenie. Plotki rosną w siłę, ludzie powtarzają głupoty. Zdarzają się też tacy, którzy płaczą, że Polacy to najbardziej niedoceniany naród w UK. Odgrażają się, że jak nas zabraknie, to brytyjska gospodarka padnie. Większość forumowiczów już się znudziła tym ciągłym larum.
Znudzeni
Podczas gdy jednych Brexit paraliżuje, innych zwyczajnie nuży: – Niech oni już wychodzą z tej Unii, bo jak jeszcze trochę posłucham to położę się i umrę – mówi Łukasz z Forest Hill. – Od referendum świat się zatrzymał i nic poza Brexitem już nie istnieje. Spróbuj z kimś pogadać o pogodzie, a i tak zejdziesz na temat polityki. Co będzie to będzie. Czy naprawdę musimy o tym rozmawiać bez przerwy?
Rozdrażnienie chłopaka podzielają inni, którzy starają się nie włączać w dyskusje polityczne. Karina, która pracuje w polskim salonie fryzjerskim, ma zbliżone obserwacje: – Jak zaczynałam tu pracować, to właścicielka sobie żartowała – mówiła, że każda klientka chociaż raz mówi, że w tym Londynie to wszystko jest tak daleko. Teraz trend się zmienił i co druga mówi o Brexicie. Nienawidzę tych rozmów! Psują mi humor, więc zawsze wtedy wychodzę do drugiego pokoju po suszarkę. Staram się nie angażować, bo nie mogę już tego dłużej słuchać.
Nie każdy ma jednak tak zdystansowane podejście do rodaków przestraszonych Brexitem. Gwiazdami internetowych dyskusji zostają ostatnio żartownisie, którzy wymyślają coraz to nowe sposoby, by zagrać na nosie innym. Miłośniczką takiego humoru jest Natalia, która postanowiła opowiedzieć o tym zjawisku: – Ostatnio na jednym z forów ktoś sobie zażartował – napisał, że na lotnisku Stansted nie wpuszcza się już Polaków, a granic broni gwardia narodowa na koniach. Przesada w tej informacji była taka oczywista, a mimo tego kilkanaście osób uwierzyło. Nie lubię wyśmiewania się z konkretnych osób, ale cała ta panika mnie bawi. Najbardziej lubię oferty handlowe, które pojawiają się w Internecie. Widziałam już specjalne torby typu Brexit, w które można zapakować dobytek, ogłoszenie o wyprzedaży pontonów na drogę powrotną do kraju, paszporty San Escobar albo kursy na uprawnienia na rodowitego Brytyjczyka, czyli odróżnianie rodzajów fasolki z puszki. Ogólnie to ludzie podchodzą do takich żartów z uśmiechem, ale są i tacy, którzy czują się urażeni. Ja zdecydowanie należę do pierwszej grupy – mówi dziewczyna.
Dyskusja kołem się toczy
Która grupa ma najbardziej słuszne nastawienie? Tego niestety nie dowiemy się tak prędko. Jedyne, czego można być pewnym, to że Brexit dalej będzie wywoływał emocje, spory i utarczki. Z kolei według 23-letniego Michała, który administruje jedno z popularnych forów dla Polonii, jest jeszcze jeden pewnik: Polak zawsze da sobie radę, bo tak już nas stworzyła natura. Jesteśmy zwarci i gotowi na każdy scenariusz, a żaden Brexit nam nie straszny! Niezależnie od okoliczności, jakoś to będzie.
Napisz komentarz
Komentarze