Dyrektor Instytutu Studiów Politycznych w Lille Pierre Mathiot uważa, że najwięcej obaw budzi sytuacja na Węgrzech, gdzie w siłę rośnie nacjonalistyczny i ksenofobiczny Jobbik, czyli Ruchu na rzecz Lepszych Węgier. "Na Węgrzech i generalnie w krajach Europy Środkowej i Wschodniej jest silnie zakorzeniony brak w społeczeństwie kultury demokratycznej i silnych partii politycznych, które przeciwstawiłyby się nacjonalizmowi" - mówi.
Tezę tę pośrednio potwierdza w rozmowie z PAP inny politolog z francuskiej Akademii Nauk (CNRS) Georges Mink. Jak zaznacza, w żadnym europejskim kraju nie ma na razie wspólnych rządów z ruchami nacjonalistycznymi, ale na Węgrzech premier "Wiktor Orban jest tak tolerancyjny wobec Jobbiku, że może to nastąpić". "Nie ma silnej partii, która by się temu ruchowi sprzeciwiła" - dodaje Mink.
Według niego "dopóki istnieją ruchy nacjonalistyczne, dopóki jest kryzys gospodarczy, dopóki kraje nie mają pomysłu na integrację imigrantów, dopóty ryzyko dojścia przez nacjonalistów do władzy stale istnieje". Zastrzegł przy tym, że "nie jest tak, że można stworzyć armię demokratyczną, która będzie bronić demokracji przeciwko kierunkom antysystemowym, gdyż samo w sobie jest to sprzeczne z demokracją".
Istniejący od 2003 r. Jobbik utrzymuje, że jest "partią chrześcijańską konserwatywnych i radykalnie patriotycznych Węgrów, a jego fundamentalnym celem jest obrona węgierskich wartości i interesów". Jobbik sprzeciwia się procesowi globalizacji i członkostwu Węgier do UE. Głosi poglądy rewizjonistyczne, antysemickie; jego działacze współpracują z ugrupowaniami neonazistowskimi. W 2010 r. po raz pierwszy wszedł do 386-osobowego parlamentu, wprowadzając 47 posłów i stając się trzecią siłą polityczną w kraju. W tym samym roku partia umocniła swoją pozycję w wyborach samorządowych.
"Sukces nacjonalistów może niepokoić. Przed kilku laty w naszym kraju nie było bowiem żadnej poważnej formacji tego typu" - podkreśla w rozmowie z PAP węgierski politolog George Sebesgy.
Według prof. Minka generalnie w Europie żadne z państw nie stanowi jednak zagrożenia z punktu widzenia nacjonalizmu, gdyż nie ma jeszcze modelu wygranej w wyborach. "Dopiero, gdy to się stanie, będzie to niebezpieczne" - zaznaczył, przypominając, że "w Austrii skrajna prawica doszła do władzy, ale (...) natychmiast zareagowała na to Unia".
Francuski ekspert przyznał, że znaczenia nabiera Złota Jutrzenka (CHA) w Grecji, gdzie radykalizacja jest uwarunkowana kryzysem gospodarczym. Z tego względu - jak zauważył - "Grecja też może stać się modelowa dla nacjonalistów". Ekspert zastrzegł przy tym, że "dopóki rządzą tam jeszcze ludzie, którzy chcą wprowadzać reformy, dopóty Europa jest za Grecją i wstrzykuje pieniądze i ryzyko jest niewielkie".
Przez wiele lat CHA działała na marginesie polityki, jednak w ostatnim roku, w sytuacji pogłębiającego się kryzysu i rosnącego bezrobocia, przekształciła się z małej partii w siłę, która według ostatnich sondaży ma poparcie ok. 10-12 proc. czyli ok. 700 tys. Greków. Tylko od ostatnich wyborów w czerwcu 2012 r., w których zdobyła 18 mandatów w 300-osobowym parlamencie, jej popularność wzrosła prawie dwukrotnie; do szeregów CHA dołączyli nie tylko coraz bardziej radykalizujący się prawicowcy, ale także zaskakująco duża liczba wyborców do tej pory głosujących na lewicę.
Antonis Ellinas z wydziału nauk politycznych Uniwersytetu Cypryjskiego, który od lat studiuje europejskie ruchy skrajnie prawicowe, uważa, że na przeszkodzie wzrostowi popularności Złotej Jutrzenki może stanąć jej skrajna ideologia. "Myślę, że aby znaleźć się faktycznie w głównym nurcie, politycy Jutrzenki będą musieli jednak zmodyfikować swój program i stać się trochę bardziej umiarkowani" – powiedział PAP Ellinas. Na razie jednak na nic podobnego się nie zanosi.
Bojówkarze Złotej Jutrzenki, która w swoich postulatach programowych wzywa do oczyszczenia kraju z imigrantów, a także zaminowania granicy grecko-tureckiej, coraz częściej są oskarżani o brutalne fizyczne ataki na Azjatów i Afrykańczyków, zarówno tych przebywających na terenie Grecji nielegalnie, jak i wieloletnich rezydentów. "Największe zagrożenie ze strony CHA dla politycznej stabilności kraju to właśnie fakt, że zalegitymizowała w społeczeństwie użycie przemocy, co może doprowadzić do sytuacji, w której ulice Aten, Salonik czy Pireusu zamienią się w pola bitewne" – zaznaczył Ellinas.
Wśród swojego elektoratu, którego znaczną część stanowią bezrobotni mężczyźni do 35. roku życia, starsze kobiety i emeryci, aktywiści Złotej Jutrzenki odgrywają rolę "miejscowych robin hoodów", którzy w ubogich dzielnicach dużych miast przejęli tradycyjną rolę stróżów prawa. Staruszki dzwonią po nich, kiedy chcą pójść do banku wybrać pieniądze, a właściciele zajętych nielegalnie przez imigrantów mieszkań - po pomoc w ich odzyskaniu. Partia organizuje też często akcje bezpłatnego rozdawania żywności, udziela pomocy finansowej, a także zachęca swoich członków, by rejestrowali się jako dawcy krwi. Jednak we wszystkich przypadkach warunkiem otrzymania partyjnej pomocy jest bycie "prawdziwym Grekiem".
Podobne tendencje daje się zaobserwować we Francji, gdzie skrajnie prawicowy Front Narodowy Marine Le Pen, która w pierwszej turze wyborów prezydenckich w maju ub.r. zajęła trzecią pozycją z 18-proc. wynikiem, przejął po komunistach działalność pomocową.
Jak mówi Georges Mink, w dużych państwach południowoeuropejskich, jak Włochy, Hiszpania, Francja, po części Grecja, nastąpiła próżnia z powodu załamania się na przełomie lat 90. lewicowych partii, szczególnie komunistycznych, które taką pomocą się zajmowały. "FN zrozumiał, że krzyczeć jak (założyciel partii) Jean-Marie Le Pen nie wystarczy; trzeba łączyć dwie działalności: mieć trybuna, którym jest Marine Le Pen, i realną działalność lokalną u podstaw. Taki skrajny prawicowy pozytywizm" - wyjaśnia ekspert.
W czerwcowych wyborach do francuskiego parlamentu FN, nieobecny tam od 1998 r., uzyskał dwa mandaty, w tym dla 22-letniej Marion Marechal-Le Pen, wnuczki założyciela FN i siostrzenicy Marine, która do parlamentu się nie dostała.
W wyborach lokalnych w 2014 r. szefowa FN liczy na sojusz z centroprawicową Unią na rzecz Ruchu Ludowego (UMP). "Le Pen myśli, że szczególnie na prawicy jest takie rozgoryczenie, a zarazem taka żądza utrzymania się u władzy, że wielu prawicowych działaczy partyjnych przejdzie do niej i się jakby trochę zradykalizuje - komentuje Mink. - Tu tkwi niebezpieczeństwo, że politycy nie widząc dla siebie innej perspektywy, nagle włączają się w nurt, który wydaje im się przyszłościowy". "Myślę, że będziemy zaskoczeni wynikiem FN" - podkreśla politolog.
Marine Le Pen zachowała hasła, wokół których jej ojciec gromadził elektorat: walkę z imigracją, francuskimi elitami i instytucjami europejskimi, wzmocnienie bezpieczeństwa; FN postuluje wycofanie się Francji ze strefy euro i protekcjonizm w obronie francuskich przedsiębiorstw. W ocenie Minka FN jest tzw. partią catch all, czyli wyłapującą i eksploatującą wszystkie niezadowolenia i frustracje. Ostatnio zmieniła się nieco strategia i postrzeganie tej partii; jest ona w dużo mniejszym stopniu poddawana ostracyzmowi przez media.
Znacznie sprawniej - jak ocenia Georges Mink - Marine Le Pen funkcjonuje w sferze politycznej poprawności, nie używając np. zbyt mocnych chwytów stygmatyzujących, które stosował jej ojciec. Znacznie bardziej zależy jej na tym, żeby być częścią demokratycznej gr, niż żeby pokazać swoją stronę antysystemową.
Według Pierre'a Mathiota "stopień akceptacji idei nacjonalistycznych" we Francji rośnie. Ekspert przypomina, że idee te są interesujące dla ponad 1/3 społeczeństwa, co widać po ostatnich wyborach. "Kryzys gospodarczy i socjalny w oczywisty sposób sprzyja takim posunięciom jak zamykanie granic i wrogość wobec wszystkiego, co nie jest francuskie, począwszy od cudzoziemców mieszkających we Francji" - podsumowuje Mathiot.
Politycy skrajnie prawicowych i nacjonalistycznych ugrupowań z państw UE, choć zwykle głoszą eurosceptyczne hasła, zasiadają również w Parlamencie Europejskim. Jest tam troje czołowych polityków FN: liderka partii, jej ojciec oraz Bruno Gollnisch, skazany niegdyś we Francji za kłamstwo oświęcimskie. Trzy miejsca w PE ma węgierski Jobbik, a cztery - holenderska Partia Wolności populisty Gerta Wildersa. Po dwa miejsca przypadają austriackiej Partii Wolności oraz rumuńskiej Partii Wielkiej Rumunii.
Dwa mandaty przypadły w 2009 r. Brytyjskiej Partii Narodowej (BNP), ale jesienią 2012 r. jeden z jej eurodeputowanych Andrew Brons wystąpił z jej szeregów i w lutym br. założył nowe skrajnie prawicowe ugrupowanie o nazwie Brytyjska Partia Demokratyczna (BDP). Jednego europosła w PE ma też belgijska skrajnie prawicowa, ksenofobiczna partia Interes Flamandzki.
Ci eurodeputowani niezrzeszeni w żadnej politycznej frakcji PE są praktycznie pozbawieni wpływu na jego decyzje, choć czasem wywołują wzburzenie radykalnymi wystąpieniami. Jak oceniło w rozmowie z PAP źródło w PE, "europosłowie niezrzeszeni nie mają absolutnie żadnego wpływu na decyzje podejmowane przez PE. Posłowie zrzeszeni w liczących mniej więcej po 30 osób skrajnych frakcjach ugrupowań komunistycznych i prawicowych mają wpływ marginalny".
Napisz komentarz
Komentarze