PAP: Odwiedził pan Polskę, by wziąć udział w uroczystościach związanych z 70. rocznicą wybuchu powstania warszawskiego. Ale to nie pierwsza pana wizyta w stolicy Polski. Jakie zmiany najbardziej pana uderzają?
Boris Johnson: Przyjechałem tu po raz pierwszy zaraz po upadku komunizmu, gdy w Berlinie padał mur. I nie było mnie tu od tamtej pory. Zmiany, jakie zaszły w tym czasie są niezwykłe. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że w Warszawie będę mógł znaleźć Tesco albo że język polski będzie tak rozpowszechniony na ulicach Londynu. Uważam, że przenikanie się dwóch ekonomii jest wspaniałe. Nie śniłbym nawet o tym 20, 25 lat temu.
Wy Polacy jesteście rozważni, nie dołączyliście do strefy euro. Dobry ruch! Powinniście dołączyć do funta (śmiech). Złotówka i funt powinny ustanowić wspólną walutę, to oczywiste – to następny krok w naszych relacjach. Polska ekonomia zawstydziła całą strefę euro, notujecie stały wzrost. Zmiana, jaka dokonała się w Polsce od mojej ostatniej wizyty jest wprost oszałamiająca.
PAP: Polskę i Wielką Brytanie łączy nie tylko ekonomia, ale też historia. Czy londyńczycy mają świadomość tego, co działo się w Polsce podczas II wojny światowej? Czy wiedzą o powstaniu warszawskim?
B.J.: Wiedzą za mało na temat powstania warszawskiego; nie wiedzą też wystarczająco wiele o zasługach polskiego lotnictwa w II wojnie światowej. Gdybym dziś wyszedł na ulice Londynu i zapytał kogoś czy wie, że jeden na siedem z samolotów wroga, zestrzelonych podczas bitwy o Wielką Brytanię, został trafiony przez polskiego pilota, raczej by o tym nie wiedział.
PAP: W Warszawie od lat toczy się dyskusja o tym, czy warto odbudowywać historyczne budynki, zburzone w czasie wojny. Zwolennicy podkreślają estetyczną wartość budowli, przeciwnicy wskazują, że byłyby to jedynie atrapy. Londyn także ucierpiał podczas bombardowań. Jak rozwiązano ten problem w stolicy Anglii?
B.J.: To niekończąca się walka między upamiętnianiem a potrzebą patrzenia w przyszłość. Nie mogę wypowiadać się w imieniu Warszawy, decyzje muszą podejmować mieszkańcy. Są oczywiście miejsca, które warto szczególnie chronić, jak Grób Nieznanego Żołnierza, który odwiedziłem. Powiedziano mi, że historyczny pałac, którego jest on częścią został zniszczony w trakcie wojny. To bardzo silne świadectwo historii, jedno z ważniejszych miejsc w dzisiejszej Warszawie. Choć oczywiście nie każdy obiekt jest taki, na każdy trzeba patrzeć inaczej.
Wszelkie decyzje powinni podejmować warszawiacy. Podczas bombardowań zniszczono część Londynu, m.in. Pałac Westminsterski czy Izbę Gmin, zbombardowano pokój, w którym pracował Churchill, wszystko było zniszczone. Od razu zdecydowaliśmy, że trzeba wszystko odbudować dokładnie tak, jak było. Nie wiem, czy da się to zrobić po 70 latach. To będzie decyzja Warszawy.
PAP: Londyn to największe skupisko Polaków w Europie, poza Polską. Jak ocenia pan ich rolę w życiu brytyjskiej stolicy? Padają zarzuty, że wykorzystują brytyjski system świadczeń socjalnych. Czy Polacy więcej biorą czy dają Londynowi?
B.J.: Wkład Polaków w rozwój Londynu jest ogromy. Istnieje oczywiście kwestia związana z zasiłkami rodzinnymi, ale ta sprawa dotyczy wszystkich imigrantów, którzy korzystają z tych dodatków, a mają dzieci w innym (niż Wielka Brytania) kraju Unii Europejskiej. Jednak rozwiązanie tego problemu to zadanie dla rządu brytyjskiego, nie dla mnie.
To, co ja mogę zrobić, to zabezpieczać interes Londynu jako miasta. I myślę, że jeśli przyjrzymy się historii Londynu w ostatnich 20, 30 latach, to trzeba powiedzieć, że polski wkład jest olbrzymi, absolutnie, we wszystkich obszarach. I sądzę, że Brytyjczycy to generalnie akceptują.
PAP: Chyba jednak nie wszyscy. Premier David Cameron pod naciskiem opinii publicznej zdecydował się na ograniczenie przywilejów socjalnych dla imigrantów...
B.J.: Mieliśmy okres wielkiej emigracji z Polski do Anglii. W Londynie mieszka około 200 tysięcy Polaków, a w całej Wielkiej Brytanii około 600 tysięcy – oczywiście w związku z tym muszą pojawić się pewne problemy, jak choćby właśnie kwestia zasiłku rodzinnego. Politycy muszą jednak wytłumaczyć ludziom, że imigracja ludzi utalentowanych, to dobra rzecz dla brytyjskiej ekonomii.
To, czego Brytyjczycy nie chcą, to emigrantów, którzy przyjeżdżają do Londynu, żeby wyciągać z niego pieniądze albo ulgi. Nikomu by się coś takiego nie podobało. Cieszymy się natomiast, gdy ludzie się u nas rozwijają, pobierają i wiodą szczęśliwe życie. Popieramy ten process.
Napisz komentarz
Komentarze