Brytyjska wersja expose – mowa tronowa – to w zależności od wrażliwości i ideologii odbiorcy albo pokaz pięknej tradycji, albo żenujący, archaiczny spektakl. Pompa, korona przywieziona osobnym samochodem, dystynkcja, barokowość, mogą być oceniane jako święto instytucji demokratycznych, przypomnienie o ciągłości, tradycji parlamentaryzmu, albo jako kicz i symbol małej elastyczności brytyjskiej polityki. Na pewno mowa tronowa podkreśla zarówno najlepsze jak i najgorsze cechy brytyjskiego systemu. I jest ważnym politycznym wydarzeniem. Ustami monarchy nowy rząd określa plany na przyszłość i ustawia swoją agendę.
W tym roku expose wzbudzało jeszcze większe zainteresowanie niż zazwyczaj. Bo zasadniczo w przeszłości mowy tronowe to była czysta formalność. Miła (dla rojalistów) lub żenująca (dla republikanów) uroczystość. Tym razem było inaczej. I to nie tylko dlatego, że Elżbieta II przybyła do Westminsteru zwykłym samochodem zamiast karetą w asyście kawalerii gwardii dworskiej. Miała na głowie kapelusz, a nie koronę. Przywdziała też zwykłą suknię, zamiast tradycyjnej, z pięciometrowym trenem. A kapelusz zaś i wpięte w niego kwiatki przypominały flagę Unii Europejskiej, co mogło, choć nie musiało, być jakąś formą niewerbalnej manifestacji monarchii za członkostwem Wielkiej Brytanii w Unii. Do tego jeszcze sama uroczystość była ograniczona w czasie, a expose stosunkowo krótkie. Ważniejsze jednak od ceremoniału było samo przemówienie. Tym razem otwarcie sesji parlamentu w Izbie Lordów śledził cały świat. Bo przyspieszone wybory, brak większości w Izbie Gmin, polityczny chaos i Brexit wywróciły brytyjską politykę. I wzbudzają niepokój w samej Wielkiej Brytanii jak i wśród sojuszników. Dokąd zmierzają Wyspy? Theresa May ustami Elżbiety II nie odpowiedziała na to pytanie. Bo trudno wytyczać wizje, kierunki i rządzić, kiedy w praktyce nie ma się władzy.
Okrojony program
W kwestiach wewnętrznych największe zdziwienie wzbudziło ograniczenie planów z konserwatywnego manifestu. Zniknęły pomysły o ponownym powstawaniu Grammar schools – selektywnych szkół średnich. Porzucono ideę likwidacji Serious Fraud Office oraz zmian w finansowaniu opieki nad seniorami. Polowania na lisy nie będą legalne. Dodatki na opał w zimie pozostaną. May zrezygnowała także z reformy więziennictwa oraz z planów ograniczenia rachunków za energię. Kluczowa obietnica z kampanii torysów, która miała pomóc 17 milionom osób, ląduje na śmietniku. Nie było też wzmianki o planowanej wizycie w Zjednoczonym Królestwie prezydenta USA Donalda Trumpa, której sprzeciwia się brytyjska opinia publiczna. Może to oznaczać, że w obliczu zapowiadanych protestów amerykański prezydent na Wyspy nie przyjedzie. Było za to dużo ogólników: walka z ekstremizmem, przegląd strategii antyterrorystycznej, poprawa stanu finansów publicznych i utrzymanie niskich podatków, nowoczesnej strategii przemysłowej, zwiększeniu płacy minimalnej, nowe prawa o ochronie ofiar przemocy domowej. A także szybka kolej oraz elektryczne samochody. Premiera była zdenerwowana, ale ostrożna i pojednawcza. Uderzała w przepraszający ton w kwestii tragedii Grenfell Tower i jej wcześniejszej, mało empatycznej reakcji na pożar. Partia stanęła murem za liderką i wydawała się zjednoczona. Te gesty nie przykryły jednak faktu, że w zawieszonym parlamencie, na czele mniejszościowego rządu stoi upokorzona i słaba politycznie premiera. Stąd praktyczna i racjonalna decyzja o pozbyciu się niektórych punktów programu z konserwatywnego manifestu. Słaby rząd nie może sobie pozwolić na szerokie plany i rewolucyjne idee. Dlatego też mowa tronowa zamiast, jak zazwyczaj, być przemówieniem o kierunkach na przyszłość, była czymś w rodzaju zachowawczej nadziei. Nadziei, że przynajmniej część punktów uda się zrealizować. Zwłaszcza, że nie wiadomo na jakich zasadach będzie funkcjonowała nieformalna koalicja torysów i unionistów.
Z części programu May zrezygnowała już w expose. Z kolejnych w zeszłym tygodniu w poniedziałek. A do tego jeszcze obiecała pieniądze Irlandii Północnej na szpitale, drogi, szkoły, Internet i rolnictwo. Inne regiony Zjednoczonego Królestwa na tak potężne inwestycje nie mogą liczyć. Tworzy to niepotrzebne napięcia lokalne i co gorsza narusza status quo w samej Irlandii Północnej. Umowa koalicyjna, która powstała w zaciszu gabinetu, nie jest znana opinii publicznej i nie wiadomo czego domagają się irlandzcy nacjonaliści z Ulsteru. Za co oraz w jakim zakresie będą wspierać mniejszościowy rząd Theresy May i jaką rolę mają odgrywać w brytyjskiej polityce.
Jaki Brexit? Udany!
W sprawach zagranicznych dominował Brexit. Ale nie tylko. Zgodnie z wymogami NATO rząd chce utrzymać finansowanie sił zbrojnych na poziomie co najmniej 2 proc. PKB. Zjednoczone Królestwo chce też nadal odgrywać czołową rolę w koalicji przeciwko ISIS w Syrii i Iraku. Najważniejsze jednak były kwestie związane z rozwodem z Unią. „Mój rząd będzie dążył do głębokiego i specjalnego partnerstwa z europejskimi sojusznikami oraz nowych relacji handlowych na świecie. Nowe ustawy o handlu i cłach pozwolą kształtować niezależną politykę handlową, brytyjscy przedsiębiorcy otrzymają wsparcie, by eksportować na światowe rynki” – czytała myśli May królowa. W sumie w mowie tronowej znalazło się osiem punktów związanych z Brexitem. May zapowiedziała uchwalenie prawa, które uchyli ustawę o wspólnotach europejskich z 1972 r., stanowiącą podstawę związku z Unią Europejską. Powstaną też odrębne ustawy brexitowe o imigracji, sankcjach międzynarodowych, bezpieczeństwie nuklearnym, rolnictwie, rybołówstwie, handlu i cłach. Po raz kolejny pojawiło się myślenie życzeniowe. Każda z tych ustaw wymaga tyle wysiłku, pracy, ekspertyz, technikaliów, że trudno sobie wyobrazić, aby brytyjski parlament w przeciągu zaledwie dwóch lat był w stanie je opracować. Większość posłów biorących udział w ceremonii doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Wielka Brytania nie jest przygotowana na taki ogrom legislacyjnej pracy, zaś rząd nie ma w rękawie żadnych asów ani atutów w negocjacjach z Brukselą, a strategia 10 Downing Street jest niespójna. A jednak rząd pozbawiony po 8 czerwca władzy wciąż żyje złudzeniami. I co gorsza karmi nimi mieszkańców Wielkiej Brytanii. Mowa tronowa nie była w tej kwestii jakimś sensownym planem na przyszłość. Tylko litanią fantazji. W rzeczywistości 10 Downing Street może jedynie ograniczać szkody, które referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii wyrządziło. Ale jak na razie tego nie robi. A to coraz większy problem. Bo zegar tyka.
Artykuł 50. został wdrożony w życie i negocjacje czy też mówiąc ściślej: dyktowanie warunków wyjścia przez Brukselę, ruszyło pełną parą. Expose było dobrą okazją na przewartościowanie narracji i zmianę rządowej agendy. Na bardziej realistyczną i szczerą wobec wyborców. Theresa May z tej szansy na nowe otwarcie nie skorzystała. Wciąż zaprzecza rzeczywistości prezentując polityczny irrealizm. Mowa tronowa to potwierdziła. Brytyjski rząd pozbawiony jest społecznego mandatu, nie ma jasnego planu, a na jego czele stoi premiera, która nie ma ani politycznej siły ani autorytetu, żeby sprostać wyzwaniom, które czekają na Wielką Brytanią w przyszłości.
* autor używa tego słowa w odniesieniu do pani premier Theresy May – przyp. red.
Napisz komentarz
Komentarze