Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Inwalidzi polityczni

Odnoszę wrażenie, że ostatnimi laty Partia Konserwatywna lekko odleciała w stronę politycznego kosmosu. Najpierw Cameron lekkomyślnie rozpisał referendum chcąc dorównać łobuzerskiej UKiP, potem May, przekonana o tym, że jest kolejną „żelazną damą” ogłosiła przedterminowe wybory do Izby Gmin.

A mogła spokojnie rządzić z większością w parlamencie i przeprowadzić kraj w miarę stabilnie przez Brexit. Poszła na całość i znowu straty w obozie Torysów.

Jedno może w tej sytuacji będzie dobre dla Wielkiej Brytanii – Brexit nie będzie już taki twardy i żelazny jak chciała Theresa May. Nie da się już tak zrobić. Zbyt dużo w parlamencie jest przeciwników Brexitu, żeby brytyjska premier teraz szła z kimś na noże. Propozycje do umowy z Unią Europejską będzie musiała przedstawiać zrównoważone. Bez szaleństw.

Znamienne, że największy zwolennik i prowodyr rozwodu Wielkiej Brytanii z UE (UKiP) nie wprowadził żadnego posła do parlamentu. To może oznaczać, że polityka tej partii znowu schodzi na margines, a Brytyjczycy powoli przez ostatnie miesiące, zdali sobie sprawę z tego, do czego może doprowadzić wyjście z Unii Europejskiej.

Notowania funta dochodzą powoli do notowań z czasu ostatniego kryzysu. Towary są droższe. Koszty życia wzrastają a zawartość portfeli za tym nie nadąża. I dzieje się tak w momencie kiedy Zjednoczone Królestwo dopiero szykuje się do opuszczenia struktur europejskich. Co będzie się działo dalej? Tego Brytyjczycy nie chcą już raczej sprawdzać.

Oczywiście nie jest tak, że tylko twardy kierunek na Brexit spowodował lekka porażkę Torysów. Premier w tym nie pomogła swoim zachowaniem czy ogłoszeniem planów nowej polityki emerytalnej. Nie chciała uczestniczyć w debatach, emerytom chciał zabierać ich majątek, o ciągłych cięciach nie ma co wspominać.

Laburzyści zaoferowali (jak to komuniści) pieniądze z kasy państwa. Ludzie lecą na takie kawałki, bo kto nie chciałby żyć w zdrowiu i dobrobycie na koszt państwa? To wystarczyło, żeby te kilkanaście procent niezdecydowanego elektoratu rozeszło się po innych partiach.

I mamy teraz paradoks systemu wyborczego Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Partia, która zwyciężyła w wyborach, nie ma większości w parlamencie. Niecałe trzy procent przewagi nad następnym graczem wyborczym, ale zawsze.

Niestety nie gwarantuje to większości. I tak właśnie z silnego mandatu, pozostał tylko mandat od społeczeństwa. Tyle, że „penalty fees” zapłaci nie rząd, a „pan płaci, pani płaci, my płacimy… społeczeństwo”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama