Wyjście Wielkiej Brytanii z UE, które - jeśli nie będzie jednomyślnej decyzji wszystkich państw członkowskich - nastąpi w marcu 2019 r. otworzy problem rozdziału 73 mandatów, jakie zajmują w tym momencie przedstawiciele tego państwa w Parlamencie Europejskim.
Szefowa komisji ds. konstytucyjnych PE Danuta Huebner (PO, Europejska Partia Ludowa) oraz wiceszef tej komisji portugalski socjalista Pedro Silva Pereira przygotowali jeszcze przed decyzją o Brexicie propozycję ustalania składu europarlamentu, która opierałaby się na matematycznej formule i byłaby niezależna od tego, ile krajów członkowskich należy do wspólnoty.
Miał być to system, który pozwalałby unikać przy każdym rozszerzeniu dyskusji w sprawie tego, kto ma zrezygnować z mandatów, by zająć je mogli przedstawiciele nowego państwa członkowskiego.
Teraz, gdy wyjście Wielkiej Brytanii z UE jest przesądzone i praktycznie ustalona jest data kiedy to nastąpi, dyskusje na ten temat nabierają zupełnie nowego wymiaru.
"Sprawa (podziału mandatów - PAP) jest trudna technicznie, jak i wrażliwa politycznie, zarówno w kontekście wyborów jak i w kontekście ewentualnych zmian związanych z faktem, że zanim odbędą się wybory do PE prawdopodobnie jedno z państw członkowskich nas opuści" - mówiła podczas wtorkowego posiedzenia komisji ds. konstytucyjnych europarlamentu Huebner.
Wielu z europosłów, szczególnie z Niemiec apelowało, by po wyjściu W. Brytanii z UE nie rozdysponowywać wolnych miejsc pomiędzy inne kraje członkowskie.
"Rozparcelowanie tych miejsc, które pozostaną nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Brytyjczycy na razie są członkami UE, ale jeśli dojdzie do Brexitu, to te mandaty będą wolne. W takim przypadku moglibyśmy zaoszczędzić środki. Myślę, że to byłby dobry sygnał" - mówił niemiecki chadek Rainer Wieland.
Jego zdaniem trudno byłoby wytłumaczyć opinii publicznej, że europosłowie chcą podzielić między siebie "łup" w postaci zwolnionych przez Brytyjczyków miejsc. Przekonywał, że przekazywanie tych mandatów mniejszym krajom UE byłoby sprzeczne z traktatową zasadą degresywnej proporcjonalności, która oznacza, że im większa jest populacja danego państwa członkowskiego, tym więcej powinno mieć ono reprezentantów w PE.
Inny niemiecki chadek Markus Pieper podkreślał, że wprawdzie prace dotyczące podziału mandatów zaczęły się na długo przed dyskusją o Brexicie, ale europejska opinia publiczna będzie koncentrować się na tym temacie przy kolejnych wyborach w 2019 r. "Każdy będzie zastanawiał się nad tym, czy PE będzie w stanie poczynić jakieś oszczędności w związku ze zmniejszeniem liczby posłów" - argumentował.
Wtórował mu inny niemiecki europoseł reprezentujący skrajną lewicę Helmut Scholz, który podkreślał, że PE powinien się jakoś ograniczyć w związku z Brexitem.
Niemcy są jedynym krajem członkowskim, który na pewno nie zyskałby na rozdysponowaniu mandatów po Brytyjczykach. Już teraz nasi sąsiedzi mają 96 eurodeputowanych, czyli maksymalna ich liczbę jaką przewiduje Traktat z Lizbony.
Portugalski eurodeputowany z europejskiej Partii Ludowej Paulo Ranger ocenił, że Wyjście W. Brytanii z UE daje szanse, by w pełni zrealizować kryteria dotyczące degresywnej proporcjonalności. Teraz bowiem niektóre kraje są niedoreprezentowane biorąc pod uwagę ich wielkość, ale nie ma możliwości, aby zwiększyć im liczbę mandatów, bo 751 deputowanych jacy teraz zasiadają w PE, to maksymalna liczba przewidziana traktatowo.
"Moje zalecenie jest takie, by wykorzystać tylko 23 mandaty. To wystarczyłoby do zapewnienia takiego ich podziału, który zagwarantuje degresywną proporcjonalność. W ten sposób uniknęlibyśmy tworzenia problemów politycznych" - podkreślił Ranger. W takim przypadku 50 zwolnionych przez Brytyjczyków mandatów pozostałoby niewykorzystane, stanowiąc rezerwę na okoliczność ewentualnego rozszerzenia UE.
Po wtorkowej dyskusji dalsze prace nad raportem w tej sprawie będą kontynuowali sprawozdawcy Huebner i Pereira. Po tym, jak sprawozdanie będzie przyjęte przez Parlament Europejski, decyzje dotyczącą składu europarlamentu jednomyślnie podejmie Rada UE.
Napisz komentarz
Komentarze