Już 8 marca Kasia Kowalska wystąpi na wyjątkowym festiwalu Cooltury.
Nie czekaj i już dziś kup bilet!
Byłaś twardą Kaśką z Sulejówka?
Podobno megakrnąbrną, ale bardzo zahukaną i nieszczęśliwą. Zawsze byłam zatopiona w swoim świecie i ostro się stawiałam, jeśli ktoś próbował tam zaglądać. Mam dwóch starszych braci, ale nigdy nie czułam, że mam z nimi kontakt. Byłam taka siostra do szturchania. Kiedyś
pamiętam, gdy brat przyjechał na przepustkę z wojska, po kościele poszłam po pączki, ale po drodze spotkałam koleżankę i trochę się zagadałam. A pączki oczywiście zdążyły już wystygnąć. Strasznie wtedy oberwałam od matki.
Manto na dupę?
Tak. Nie rozumiałam, dlaczego aż tak ostro musiała zareagować. Zrobiłam to, o co mnie prosiła, tylko się spóźniłam, ale nie przepiłam pieniędzy, nie wydałam na zabawki. Poczułam się wtedy jak kopciuch i postanowiłam się otruć. Połknęłam wszystkie proszki, jakie były w domu i czekałam na śmierć w swoim małym pokoju. Tymczasem przez dwa dni tylko wymiotowałam. Tyle wyszło z mojego trucia. To właśnie obraz mojej desperacji. Pewnie przesadziłam ze swoją histerią, jak każdy nastolatek, ale chciałam wymierzyć karę.
Ale komu?
No właśnie. Myślałam, że rodzicom, którzy w ogóle nie zauważali dobrych rzeczy, które robiłam. A może zauważali, ale nie było czasu, żeby o tym rozmawiać?
Jak to dziś widzisz?
Myślę, że była to zła energia. Problemy, które na pewno były i których nie rozumiałam, i pewnie nie wiedziałam jeszcze wtedy, że zawsze zwala się wszystko na słabszego. Wiesz, jak to jest. Przemęczenie itd. Mój dom nie był jakąś patologią, ale dla mnie był ciężkawy. Regularnie uciekałam do koleżanek i szukałam akceptacji poza domem. Nie zrozum mnie źle. Moja matka jest wspaniała. Ma wiele cech, które sama chciałabym mieć. Pracowitość. Staranność. Ale jest osobą bardzo trzymającą wszystkich na dystans. Zawsze w domu czułam się dziwolągiem i do dziś właściwie tak się czuję. To takie truizmy. Jeśli dzieciom nie okazuje się miłości i wsparcia, to tak właśnie się dzieje. U nas nie mówiło się „kocham cię”, chociaż w głębi duszy tak oczywiście jest. Może właśnie z tego powodu zaczęłam śpiewać? Być może próbowałam udowodnić moim rodzicom, że jestem kimś? Że chcę, żeby mnie zobaczono.
Dotarło?
Jak przyniosłam pierwszą płytę do domu, to tak. Tata był dumny, nie spodziewał się czegoś takiego. Był pod wrażeniem, jak zaśpiewałam „Dziwny jest ten świat”. Wszystko tak naprawdę zmieniło się, gdy urodziłam Olę. 12 lat temu. Gdy byłam w ciąży, mama zauważyła, że strasznie się szarpię i męczę z życiem. Wtedy powoli zaczęły się nasze rozmowy, a wraz z urodzeniem dziecka coś między nami pękło. Jakaś zła membrana. Teraz już jest w porządku.
Jesteś podobna do matki?
Pewnie tak. W wielu kwestiach powielamy zachowania swoich rodziców. Mam problem z okazywaniem uczuć. Na szczęście Ola jest taka „hej do przodu”, sama się do mnie przytula i mówi „kocham cię”. Niby takie to proste, a takie trudne.
Jakoś się znieczulasz?
W samolocie biorę Xanax i piję białe wino, bo nie mogę znieść tego, co czuję. Wolę być mocno znieczulona, żeby nie przeżywać każdej wibracji i turbulencji.
A na lądzie?
Próbowałam różnych rzeczy, żeby się nakręcić. W Jarocinie spałyśmy z koleżanką na polu namiotowym i widziało się to i owo. Ale w sumie to były grzeczne czasy, muzyka była najważniejsza. Oczywiście w domu powiedziałam, że jadę nad morze do koleżanki. I nie uwierzysz, znów pech. Pierwszy Jarocin i telewizja. Ktoś nakręcił mnie, jak tam po prostu stałam na jakimś koncercie. Oczywiście wszyscy łącznie ze szkołą zauważyli te 15 sekund. Jednak dragi nigdy mnie nie ciągnęły. Nie dążyłam do tego, żeby się odurzać, to bez sensu. Wtedy szałem było pójść z chłopakami do lasu i zajarać ukradzionego Stołecznego albo Zefira. Później wpadłam w towarzystwo metalowców, długie włosy, gitary, ramoneski, Sepultura, Napalm Death, Metallica. Jak wyszedł czarny album Metalliki, siedzieliśmy oniemiali. Chryste Panie, gdzie to było? W jakimś mieszkaniu pod Warszawą u kolegi. To było święto. Niestety też i picie. Zawsze chciałam być kumplem, więc gdy koledzy pili wódkę ze szklanki, robiłam to samo. Uff, mam nadzieję, że moja córka tego nie przeczyta.
Otwierałaś piwo zębami i gwizdałaś na palcach?
Zęby mam za słabe, a gwizdać nigdy nie potrafiłam. Ale jak trzeba było siedzieć do 5 rano i pić hektolitrami piwo, to się siedziało i piło. Że ja mam jeszcze całą wątrobę po tym wszystkim, to naprawdę szczerze się dziwię. Nie było w tym jednak grama agresji. Na koncert AC/DC do Katowic pojechałam z chłopakiem maluchem, nie wiem, ile godzin trwała ta podróż. To był obłęd! Tym koncertem żyło się później jeszcze pół roku. Chodziliśmy z chłopakami, paliliśmy ogniska, rozmawialiśmy, słuchaliśmy muzyki. Ona nas łączyła. Byliśmy jej częścią, mieliśmy w niej drugi dom, może i zwariowany, ale był. To była celebracja.
A teraz?
Wszystkiego jest za dużo i przez to nic nie ma wartości. Zalało nas MTV.
To co jest dla ciebie najważniejsze?
Dziecko. Mój synek. Patrzę na niego i myślę: „Co ja ci synku dam? Będę się starała dać dużo miłości, bo bardzo cię kocham”. Tak, to jest teraz dla mnie najważniejsze. Dopiero gdy wchodzę do domu i jestem z synkiem sam na sam, umiem wyłączyć się i zapomnieć o tych wszystkich niefajnych rzeczach, które być może za bardzo rozdrapuję.
Skąd wzięłaś się niegdyś przed koncertem Boba Dylana?
To była polityka Izabelin Studio i Kanclerzowej, która tym wszystkim wtedy zawiadowała. I bardzo jej za to dziękuję. Bo kim wtedy mógł być dla mnie Dylan? Byłam za młoda i w ogóle tego nie doceniałam. Byłam głupia. Gdyby można było cofnąć czas, to krzyczałabym wtedy, że jestem zajebiście szczęśliwa. Jestem odważna i pojechana, ale poczucie winy wobec świata trzyma mnie wciąż na gumce. Coś musi być ze mną nie tak. Bo inaczej po co robiłabym to, co robię?
No po co?
Pewnie to lubię. Lubię się zakochać, popisać te smutne teksty, poprzebywać w oparach studia i muzyki, pobić pianę, powymyślać jakieś gitary. Coś wychodzi, nie wychodzi. Kiedyś wycierałam się po klubach w Warszawie, bywałam na próbach w Kotłach na Dworcu Zachodnim, w podziemiach, bez światła dziennego po 11 godzin na dobę. Śpiewałam, tym żyłam. Któregoś dnia grałam w Stodole na jakimś koncercie charytatywnym, na którym usłyszała mnie Kanclerzowa. I tak się zaczęła przygoda na lata. Kontrakt, nagrania, płyty.
A co się działo z tobą przez ostatnie cztery lata, podczas których nie wydałaś żadnej płyty?
Trochę grałam, zarabiałam na remont domu. Wieczorami zjeżdżały się koleżanki i z papieroskiem i winkiem prowadziłyśmy dialogi typu: „Dlaczego my jesteśmy same? Takie samotne? Tamta jest taka straszna, a ma takiego supermęża?”. I tak czas płynął, płynął, płynął na ciągłym szukaniu miłości. Wciąż zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego jestem sama? Przecież tak bardzo chciałabym z kimś być. Byłoby lżej, tak przyjemnie”. Aż w końcu byłam już tak zmęczona mieleniem tego tematu, że odpuściłam, zapomniałam o tym, że muszę z kimś żyć. Przez jakiś czas było mi samej naprawdę fajnie.
Aż...
Do momentu, kiedy gitarzysta z zespołu przyprowadził do mojego domu perkusistę. Marcina. Zobaczyłam jego cień w korytarzu i od razu wiedziałam. Pomyślałam tylko: „O Chryste Panie, ja i perkusista? To niemożliwe”. Jednak wiedziałam już. Oto On. To był najpiękniejszy nasz czas, jaki pamiętam...
To dlatego płyta jest tak emocjonalnie nieuporządkowana?
Tak, działo się wszystko naraz. Zmienność. Oczekiwanie. Setki myśli. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe.
Alkohol pomagał?
Tak. Wydawało mi się, że jest go niedużo. Czasem miałam jednak takie doły, że prowadząc samochód, nagle zaczynałam płakać, że życie nie ma sensu. Dzwoniłam wtedy do Zbyszka Hołdysa, a on na to: „Dziewczyno, przestań pić. Nagraj tę płytę na trzeźwo, proszę cię. Zrób to dla mnie. Odstaw wszystko, oczyść się. Nakręć się uczuciem”. Nie przewidział, że na to wszystko zajdę w ciążę i dlatego wytrzeźwieję natychmiast. Wow! Udało się. To była duża zmiana.
Wydawało ci się, że nic fajnego po trzeźwemu nie umiesz zrobić?
Nigdy w życiu. Opary alkoholu dawały mi poczucie, że się dzieje. Ale Bóg zesłał mi uczucie, dziecko, macierzyństwo, karmienie. Kosmos. Przewijanie, dziubdzianie. To jest boskie i bardzo się dzięki temu wyciszyłam. Wcześniej byłam jak cietrzew, zanim pomyślałam, to już nabluzgałam. Wszędzie miałam wrogów. Teraz mi się nie chce. Kiedyś zawsze byłam smutna w czasie wywiadów, czułam się winna, że takie smutne piosenki piszę. Bardzo mnie to stresowało.
A teraz, jakie masz kompleksy?
Nieustanne poczucie winy. Nie potrafię się do końca zabawić czy wydać na jakieś spa, bo od razu widzę sierocińce i schroniska. Od zawsze miałam kompleksy. A to, że jestem piegowata albo że mam za duże uszy.
Piegi są sexy.
Trzeba było mi to powiedzieć, jak byłam dzieckiem i pumeksem szorowałam twarz. Wszystko jest w naszych głowach i myślę, że wiele rzeczy przenosimy z dzieciństwa. Dlatego teraz chodzę do terapeuty. To pomaga. Jestem pogodzona bardziej ze sobą niż kiedykolwiek.
Nie czekaj i już dziś kup bilet!
Byłaś twardą Kaśką z Sulejówka?
Podobno megakrnąbrną, ale bardzo zahukaną i nieszczęśliwą. Zawsze byłam zatopiona w swoim świecie i ostro się stawiałam, jeśli ktoś próbował tam zaglądać. Mam dwóch starszych braci, ale nigdy nie czułam, że mam z nimi kontakt. Byłam taka siostra do szturchania. Kiedyś
pamiętam, gdy brat przyjechał na przepustkę z wojska, po kościele poszłam po pączki, ale po drodze spotkałam koleżankę i trochę się zagadałam. A pączki oczywiście zdążyły już wystygnąć. Strasznie wtedy oberwałam od matki.
Manto na dupę?
Tak. Nie rozumiałam, dlaczego aż tak ostro musiała zareagować. Zrobiłam to, o co mnie prosiła, tylko się spóźniłam, ale nie przepiłam pieniędzy, nie wydałam na zabawki. Poczułam się wtedy jak kopciuch i postanowiłam się otruć. Połknęłam wszystkie proszki, jakie były w domu i czekałam na śmierć w swoim małym pokoju. Tymczasem przez dwa dni tylko wymiotowałam. Tyle wyszło z mojego trucia. To właśnie obraz mojej desperacji. Pewnie przesadziłam ze swoją histerią, jak każdy nastolatek, ale chciałam wymierzyć karę.
Ale komu?
No właśnie. Myślałam, że rodzicom, którzy w ogóle nie zauważali dobrych rzeczy, które robiłam. A może zauważali, ale nie było czasu, żeby o tym rozmawiać?
Jak to dziś widzisz?
Myślę, że była to zła energia. Problemy, które na pewno były i których nie rozumiałam, i pewnie nie wiedziałam jeszcze wtedy, że zawsze zwala się wszystko na słabszego. Wiesz, jak to jest. Przemęczenie itd. Mój dom nie był jakąś patologią, ale dla mnie był ciężkawy. Regularnie uciekałam do koleżanek i szukałam akceptacji poza domem. Nie zrozum mnie źle. Moja matka jest wspaniała. Ma wiele cech, które sama chciałabym mieć. Pracowitość. Staranność. Ale jest osobą bardzo trzymającą wszystkich na dystans. Zawsze w domu czułam się dziwolągiem i do dziś właściwie tak się czuję. To takie truizmy. Jeśli dzieciom nie okazuje się miłości i wsparcia, to tak właśnie się dzieje. U nas nie mówiło się „kocham cię”, chociaż w głębi duszy tak oczywiście jest. Może właśnie z tego powodu zaczęłam śpiewać? Być może próbowałam udowodnić moim rodzicom, że jestem kimś? Że chcę, żeby mnie zobaczono.
Dotarło?
Jak przyniosłam pierwszą płytę do domu, to tak. Tata był dumny, nie spodziewał się czegoś takiego. Był pod wrażeniem, jak zaśpiewałam „Dziwny jest ten świat”. Wszystko tak naprawdę zmieniło się, gdy urodziłam Olę. 12 lat temu. Gdy byłam w ciąży, mama zauważyła, że strasznie się szarpię i męczę z życiem. Wtedy powoli zaczęły się nasze rozmowy, a wraz z urodzeniem dziecka coś między nami pękło. Jakaś zła membrana. Teraz już jest w porządku.
Jesteś podobna do matki?
Pewnie tak. W wielu kwestiach powielamy zachowania swoich rodziców. Mam problem z okazywaniem uczuć. Na szczęście Ola jest taka „hej do przodu”, sama się do mnie przytula i mówi „kocham cię”. Niby takie to proste, a takie trudne.
Jakoś się znieczulasz?
W samolocie biorę Xanax i piję białe wino, bo nie mogę znieść tego, co czuję. Wolę być mocno znieczulona, żeby nie przeżywać każdej wibracji i turbulencji.
A na lądzie?
Próbowałam różnych rzeczy, żeby się nakręcić. W Jarocinie spałyśmy z koleżanką na polu namiotowym i widziało się to i owo. Ale w sumie to były grzeczne czasy, muzyka była najważniejsza. Oczywiście w domu powiedziałam, że jadę nad morze do koleżanki. I nie uwierzysz, znów pech. Pierwszy Jarocin i telewizja. Ktoś nakręcił mnie, jak tam po prostu stałam na jakimś koncercie. Oczywiście wszyscy łącznie ze szkołą zauważyli te 15 sekund. Jednak dragi nigdy mnie nie ciągnęły. Nie dążyłam do tego, żeby się odurzać, to bez sensu. Wtedy szałem było pójść z chłopakami do lasu i zajarać ukradzionego Stołecznego albo Zefira. Później wpadłam w towarzystwo metalowców, długie włosy, gitary, ramoneski, Sepultura, Napalm Death, Metallica. Jak wyszedł czarny album Metalliki, siedzieliśmy oniemiali. Chryste Panie, gdzie to było? W jakimś mieszkaniu pod Warszawą u kolegi. To było święto. Niestety też i picie. Zawsze chciałam być kumplem, więc gdy koledzy pili wódkę ze szklanki, robiłam to samo. Uff, mam nadzieję, że moja córka tego nie przeczyta.
Otwierałaś piwo zębami i gwizdałaś na palcach?
Zęby mam za słabe, a gwizdać nigdy nie potrafiłam. Ale jak trzeba było siedzieć do 5 rano i pić hektolitrami piwo, to się siedziało i piło. Że ja mam jeszcze całą wątrobę po tym wszystkim, to naprawdę szczerze się dziwię. Nie było w tym jednak grama agresji. Na koncert AC/DC do Katowic pojechałam z chłopakiem maluchem, nie wiem, ile godzin trwała ta podróż. To był obłęd! Tym koncertem żyło się później jeszcze pół roku. Chodziliśmy z chłopakami, paliliśmy ogniska, rozmawialiśmy, słuchaliśmy muzyki. Ona nas łączyła. Byliśmy jej częścią, mieliśmy w niej drugi dom, może i zwariowany, ale był. To była celebracja.
A teraz?
Wszystkiego jest za dużo i przez to nic nie ma wartości. Zalało nas MTV.
To co jest dla ciebie najważniejsze?
Dziecko. Mój synek. Patrzę na niego i myślę: „Co ja ci synku dam? Będę się starała dać dużo miłości, bo bardzo cię kocham”. Tak, to jest teraz dla mnie najważniejsze. Dopiero gdy wchodzę do domu i jestem z synkiem sam na sam, umiem wyłączyć się i zapomnieć o tych wszystkich niefajnych rzeczach, które być może za bardzo rozdrapuję.
Skąd wzięłaś się niegdyś przed koncertem Boba Dylana?
To była polityka Izabelin Studio i Kanclerzowej, która tym wszystkim wtedy zawiadowała. I bardzo jej za to dziękuję. Bo kim wtedy mógł być dla mnie Dylan? Byłam za młoda i w ogóle tego nie doceniałam. Byłam głupia. Gdyby można było cofnąć czas, to krzyczałabym wtedy, że jestem zajebiście szczęśliwa. Jestem odważna i pojechana, ale poczucie winy wobec świata trzyma mnie wciąż na gumce. Coś musi być ze mną nie tak. Bo inaczej po co robiłabym to, co robię?
No po co?
Pewnie to lubię. Lubię się zakochać, popisać te smutne teksty, poprzebywać w oparach studia i muzyki, pobić pianę, powymyślać jakieś gitary. Coś wychodzi, nie wychodzi. Kiedyś wycierałam się po klubach w Warszawie, bywałam na próbach w Kotłach na Dworcu Zachodnim, w podziemiach, bez światła dziennego po 11 godzin na dobę. Śpiewałam, tym żyłam. Któregoś dnia grałam w Stodole na jakimś koncercie charytatywnym, na którym usłyszała mnie Kanclerzowa. I tak się zaczęła przygoda na lata. Kontrakt, nagrania, płyty.
A co się działo z tobą przez ostatnie cztery lata, podczas których nie wydałaś żadnej płyty?
Trochę grałam, zarabiałam na remont domu. Wieczorami zjeżdżały się koleżanki i z papieroskiem i winkiem prowadziłyśmy dialogi typu: „Dlaczego my jesteśmy same? Takie samotne? Tamta jest taka straszna, a ma takiego supermęża?”. I tak czas płynął, płynął, płynął na ciągłym szukaniu miłości. Wciąż zadawałam sobie pytanie: „Dlaczego jestem sama? Przecież tak bardzo chciałabym z kimś być. Byłoby lżej, tak przyjemnie”. Aż w końcu byłam już tak zmęczona mieleniem tego tematu, że odpuściłam, zapomniałam o tym, że muszę z kimś żyć. Przez jakiś czas było mi samej naprawdę fajnie.
Aż...
Do momentu, kiedy gitarzysta z zespołu przyprowadził do mojego domu perkusistę. Marcina. Zobaczyłam jego cień w korytarzu i od razu wiedziałam. Pomyślałam tylko: „O Chryste Panie, ja i perkusista? To niemożliwe”. Jednak wiedziałam już. Oto On. To był najpiękniejszy nasz czas, jaki pamiętam...
To dlatego płyta jest tak emocjonalnie nieuporządkowana?
Tak, działo się wszystko naraz. Zmienność. Oczekiwanie. Setki myśli. Wiedziałam, że to nie będzie łatwe.
Alkohol pomagał?
Tak. Wydawało mi się, że jest go niedużo. Czasem miałam jednak takie doły, że prowadząc samochód, nagle zaczynałam płakać, że życie nie ma sensu. Dzwoniłam wtedy do Zbyszka Hołdysa, a on na to: „Dziewczyno, przestań pić. Nagraj tę płytę na trzeźwo, proszę cię. Zrób to dla mnie. Odstaw wszystko, oczyść się. Nakręć się uczuciem”. Nie przewidział, że na to wszystko zajdę w ciążę i dlatego wytrzeźwieję natychmiast. Wow! Udało się. To była duża zmiana.
Wydawało ci się, że nic fajnego po trzeźwemu nie umiesz zrobić?
Nigdy w życiu. Opary alkoholu dawały mi poczucie, że się dzieje. Ale Bóg zesłał mi uczucie, dziecko, macierzyństwo, karmienie. Kosmos. Przewijanie, dziubdzianie. To jest boskie i bardzo się dzięki temu wyciszyłam. Wcześniej byłam jak cietrzew, zanim pomyślałam, to już nabluzgałam. Wszędzie miałam wrogów. Teraz mi się nie chce. Kiedyś zawsze byłam smutna w czasie wywiadów, czułam się winna, że takie smutne piosenki piszę. Bardzo mnie to stresowało.
A teraz, jakie masz kompleksy?
Nieustanne poczucie winy. Nie potrafię się do końca zabawić czy wydać na jakieś spa, bo od razu widzę sierocińce i schroniska. Od zawsze miałam kompleksy. A to, że jestem piegowata albo że mam za duże uszy.
Piegi są sexy.
Trzeba było mi to powiedzieć, jak byłam dzieckiem i pumeksem szorowałam twarz. Wszystko jest w naszych głowach i myślę, że wiele rzeczy przenosimy z dzieciństwa. Dlatego teraz chodzę do terapeuty. To pomaga. Jestem pogodzona bardziej ze sobą niż kiedykolwiek.
Napisz komentarz
Komentarze