Od wyrzutni rakiet na helikopterze Apache po nieułożone puzzle gdzieś w baraku w bazie, Wilson stara się uchwycić codzienne życie żołnierzy koalicji i cywilów w strefie objętej konfliktem zbrojnym. Fotografie dużego formatu pochodzące z niedawno wydanej książki można obecnie oglądać na dachu Hayward Gallery.
Wojnę można fotografować na wiele sposobów. Przez około 50 lat - od lat 30-tych po 80-te - najpopularniejszy był model Roberta Capy, gdzie fotograf z ręcznie trzymaną kamerą pracował w samym centrum konfliktu, często narażając własne życie. Dla nich samych, świadomych stylistycznego cliché i rosnącej publicznej obojętności na tego typu reportaż, zadanie wykonania efektywnego zdjęcia wojennego stało się bez mała abstrakcyjnym problemem. W jaki sposób przedstawić coś, co wcisnęło się do naszych środków masowego przekazu z niemal amoralną łatwością: bombardowania, braki w wyposażeniu, redukcje kadry czy rosnąca liczba ofiar śmiertelnych wśród ludności cywilnej i żołnierzy? Głównym założeniem tej metody było ukazanie przemocy i bezzasadności wojny, dobitnie udokumentowanej zdjęciami rannych i umierających początkowo w licznych magazynach, a później również telewizji.
Ryzyko, które towarzyszyło pracy w połączeniu z odwagą i heroizmem dało tym z reguły młodym i atrakcyjnym mężczyznom status gwiazd. Wśród nich można wymienić Dona McCullina, Larry’ego Burrowsa czy Philipa Jones-Griffitha. Sam Capa zginął od wybuchu miny w Wietnamie w 1954 roku. Do czasu wojny o Falklandy w 1982 roku angielskie Ministerstwo obrony odmówiło akredytacji fotodziennikarzom pracującym z wolnej stopy, a od pierwszej wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku telewizja przemieniła konflikt zbrojny w spektakl dla mas. W pierwszych latach walk w Afganistanie i Iraku opublikowano stosunkowo niewiele reportaży. Dziennikarze ze względu na duże ryzyko porwań, prowadzących czasem do egzekucji, trzymali się z daleka od teatru działań. Ci, którzy tam się udali pozostali raczej przy amerykańskim bądź brytyjskim korpusie, co znacznie ograniczało manewry. Wśród nich znalazł się komercyjny fotograf Robert Wilson, znany wcześniej z licznych sesji reklamowych i portretów celebrytów. Dołączył on do żołnierzy 52 brygady stacjonującej w prowincji Helmand w południowo-zachodnim Afganistanie. W ciągu 2 tygodni powstała seria kolorowych fotografii dokumentujących codzienne życie żołnierzy w bazie oraz dodatkowo portrety afgańskich cywilów i bojowników talibańskich.
Najbardziej charakterystyczne są zdjęcia twarzy brytyjskich żołnierzy o mikorskopijnych wręcz detalach - widzimy tu każdy por, włos, zmarszczkę, odrobina brudu czy piasku oraz malujące się na ich umorusanych czy spalonych od słońca twarzach zmęczenie. Towarzyszącą wystawie książkę otwierają zdjęcia pustyni z lotu ptaka, podobne do obrazów znanych z Google Earth. Przypominają one, że pojęcie współczesnej wojny kojarzy się głównie z ekranem komputera, który pozwala na przyjrzenie się działaniom z bliska, jednocześnie z bezpiecznej odległości. W reportażu z Helmand nie ma obrazów walki i nie ma ofiar - jedynie pojedyncza symbolicznie przykryta trumna czekająca na pasie startowym pod osłoną samolotu transportowego. W tym przypadku musimy się zdać na inne metody. Od czego jednak jest internet? «
Helmand
Wystawa otwarta do 4 września
Hayward Gallery
Southbank Centre
Belvedere Rd
London SE1 8XT
Galeria czynna codziennie w godzinach 10-18, w czwartki i piątki do 20.
Wstęp bezpłatny
Napisz komentarz
Komentarze