W londyńskim Imperial War Museum jest pewien polski akcent – ze Lwowa, ciężki. To żelazna klapa z wejścia do kanału, podarowana muzeum przez mera Lwowa w 2000 r., podczas otwarcia stałej ekspozycji poświęconej Holocaustowi i lwowiakowi Leopoldowi Sosze oraz „jego Żydom”. Na otwarcie wystawy przybyła królowa Elżbieta II, spotkała się tam z ostatnią żyjącą z grupy uratowanych w kanałach Żydów, Krystyną Chiger-Keren.
– Ów niespodziewany prezent ciężkiej wagi, jeden z ostatnich historycznych żelaznych włazów z czasów polskiego Lwowa, sprawił muzeum pewien kłopot. Trzeba było specjalnie wzmacniać ścianę, na której owa klapa zawisła – wspomina ostatnia ocalona.
Takie klapy codziennie odsuwali kanalarze we Lwowie, schodząc na inspekcje kanałów. Od czerwca 1943 r. odsuwali je nie tylko, by zejść do pracy, ale po to, by dostarczać żywność i niezbędne rzeczy Żydom, uciekinierom z getta lwowskiego, ukrywającym się w niszach kanałów przed pewną śmiercią. Trzej kanalarze: Leopold Socha, Stefan Wróblewski i Jerzy Kowalów stali się podziemnymi aniołami stróżami najpierw dla 21 Żydów, później dla dziesięciorga z nich. Tylu bowiem przeżyło 14 miesięcy podziemnej gehenny w kanałach nad lwowskim Styksem, czyli Pełtwią, rzeką zamkniętą z początkiem XX wieku w kanalizacji miasta.
Dziewczynka w zielonym sweterku
Krystyna Chiger-Keren ma 76 lat, jest emerytowaną stomatolog, mieszka w Nowym Jorku. Miała 8 lat, a jej braciszek Pawełek 4 latka, kiedy zeszli z rodzicami i innymi Żydami do kanałów kilkumetrowym szybem, przebitym przez jej ojca i innych z baraku w getcie. W kanałach nosiła swój ukochany zielony sweterek, udziergany przez babcię – pamiątkę lepszych czasów z ulicy Kopernika 12, kiedy Krysia żyła w dostatnim domu, jak mała księżniczka. Babcia zginęła, podobnie ulubiona kuzynka Inka i większość jej rodziny. Pani Krystyna w 2008 r. wydała swoje wspomnienia w USA, w 2011 ukazały się w Polsce pt. „Dziewczynka w zielonym sweterku” (PWN).
Do kanałów zeszli 1 czerwca 1943, kiedy zaczęła się likwidacja getta, zarządzanego przez szaleńca, SS-mana Josefa Grzimka. „W kanale było strasznie mokro i ciemno; gdy tam weszłam, tak bardzo się bałam i trzęsłam się cała ze strachu.
Zachowywałam się cały czas bardzo spokojnie i tylko pytałam się ciągle tatusia, czy jeszcze daleko. W kanale tym leżały kamienie, a po nich łaziły takie żółte robaki. Wszystkie nasze rzeczy złożyliśmy na kamieniach, a sami usiedliśmy na nich. Było nam tam bardzo źle, ze ścian ciekła woda, cuchnęło tak nieprzyjemnie, że nie można było wytrzymać. Widziałam duże, rude szczury, które przebiegały koło nas jak kury. Z początku bardzo się bałam, ale później przyzwyczaiłam się już do tego. A Pawełek wcale się nie bał” – zeznawała w Krakowie przed Marią Holender z Wojewódzkiej Żydowskiej Komisji Historycznej11-letnia Krysia Chiger, protokół nr 1155 z 6 lutego 1947. To był pierwszy oficjalny zapis dokumentujący los Żydów w lwowskich kanałach. „Tak przesiedzieliśmy czternaście miesięcy, a nasi kanalarze przez cały czas nam pomagali. Gdy zabrakło nam pieniędzy, przynosili nam jedzenie za darmo”.
Krysia, bo od razu przeszłyśmy na „ty”, mówi, że to wnuki, Jonathan i Daniel, namówiły ją na napisanie wspomnień. – Do niedawna miałam w domu mój zielony sweterek, który przetrwał ze mną wojnę, wyprowadzkę do Krakowa, wyjazd do Izraela w 1957 r. i trafił ze mną w 1968 r. do Ameryki. Kiedy pokazałam go wnukom, zdziwieni pytali: „Babciu, to ty byłaś taką małą dziewczynką?” – uśmiecha się Krysia. Bezcenny zielony sweterek przekazała waszyngtońskiemu Holocaust Museum.
Lwowski włamywacz
Najwięcej wiadomo o Poldku Sosze. Dziecko ulicy, złodziejaszek, lwowski batiar pełen fantazji, na bakier z prawem. Jak Krysia pamięta, przyznał się jej ojcu, że miał na koncie trzy pobyty za kratkami. We Lwowie krążyły legendy o jego brawurowym, bezczelnym napadzie na bank, opisywanym w prasie. Włamał się do banku podkopem przez kanał, a łup ukrył w jednym z podziemnych odpływów Pełtwi. A Lwowiacy mu kibicowali! Ale, o ironio, obrabował też pewien sklep z antykami, który należał do wuja mamy Krysi, Pauliny Chiger. Ten złodziejaszek, analfabeta potem narażał dla nich życie, bawił się w kanałach z synkiem Pauliny, Pawełkiem, z małą Krysią dzielił się kanapkami.
Dzięki żonie, Magdalenie Wandzie, zmienił swoje życie, stał się religijny. Bardzo kochał swoją córeczkę Stefcię. A bezbronni Żydzi skazani na zagładę dali mu szansę odpokutowania za swoje grzechy… Nawet wbrew żonie, która prała zawszone ciuchy ludzi z kanałów, robiła zakupy i wściekała się, że za dużo czasu spędza w kanałach. Wykrzykiwała: „Idź do tych swoich Żydów!”. Wojna dla wybawców i ocalonych skończyła się 27 lipca 1944. Potem usiłowali zacząć nowe życie. Jedni we Lwowie, inni w Łodzi, Krakowie, Gliwicach, w Londynie, gdzieś w Niemczech, we Francji, w USA.
Leopold Socha zginął rok po zakończeniu wojny, 12 maja 1946. Na jego pogrzebie Krystyna Chiger i inni uratowani przez Poldzia usłyszeli: „To kara boska za ukrywanie Żydów”.
Wnuczka Poldzia
Odnalazła się wnuczka Poldka Sochy. Ewa Węgrzyn-Kamela mieszka w Warszawie. O tym, co dziadek Poldek robił w czasie wojny, do niedawna nie wiedziała właściwie nic. Stefania Socha, jedyna córka Sochy, była mamą Ewy. Stefcia miała 15 lat, kiedy zginął jej ojciec, wypychając dziewczynkę spod kół rosyjskiej ciężarówki wojskowej. Nikt latami nie wracał w rodzinie do tego, że Poldek razem ze Stefanem Wróblewskim i Jerzym Kowalowem ratowali Żydów z getta lwowskiego. – Dziadek... dla mnie to był zawsze dziadek. Nie wiem, z jakiego powodu, ale babcia nie chciała rozmawiać o dziadku Poldku. Od czasu do czasu wyciągała tylko zdjęcie dziadka leżącego w trumnie i pokazywała mnie i bratu – wspomina Ewa. Bardzo cenna jest dla niej fotografia, na której odwrocie jej mama napisała:
„Najukochańszy człowiek na tym świecie, mój cudowny i uwielbiany ojciec Leopold Socha”. – Przez całe życie od mamy słyszałam właśnie takie słowa o dziadku Poldku, o ukochanym tacie, najukochańszym człowieku pod słońcem. Poza tym do przeszłości nie wracała – mówi wnuczka Poldka Sochy. Ewa wiedziała, że dziadkom przyznano medal Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, ale nie znała historii ludzi przechowywanych w kanałach. – Moja mama pomagała w formalnościach, babcia do końca życia nie umiała pisać, potrafiła się tylko podpisać – wyjaśnia. Stefania zmarła w 2009 r.
Stefek nie widział medalu
W Bremie w Niemczech mieszka najstarszy syn Stefana Wróblewskiego, urodzony w 1941 r. Zdzisław. To życie jego i żony Anny narażał Stefan, ukrywając żydowskich uciekinierów. Zmarł w 1984 r. w Gliwicach. Mieszka tam jego córka Alicja z rodziną. Przechowuje pamiątki po ojcu, m.in. spisane na prośbę uratowanej Haliny Wind wspomnienia. „Ja, Wróblewski, Socha i Kowalów dostarczaliśmy codziennie żywność – była różna.
Mieli oni prymus do gotowania. Trzeba było kupować paliwo i dostarczać im. Ja, Wróblewski, i Socha byliśmy codziennie obładowani żywnością, tak że zwracaliśmy uwagę. Każdy gestapowiec mógł nas zatrzymać i skontrolować, co to niesiemy do kanału. Innym włazem wchodziliśmy, a innym włazem wychodziliśmy.
Kowalów stał na straży i nas ochraniał. W razie niebezpieczeństwa mieliśmy umówione sygnały i tak codziennie toczyło się życie pełne niebezpieczeństwa. (…) ryzykowało się z nadzieją wyratowania ludzi” – pisał. W 1981 otrzymał od Yad Vashem tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. – Tata chyba wiedział o tytule... Dwa miesiące po jego śmierci, w lipcu 1984, pojechałam z mamą do Warszawy na uroczystość wręczenia medali. Medal był ciężki, w pudełku z drzewa oliwnego. Wiemy, że tata ma też swoje drzewko. Mama nie otrzymała tytułu – wspomina córka Alicja Gadzielińska. Medal ów stoi na półce w mieszkaniu Zdzisława Wróblewskiego, dla jego córki Sabiny to skarb. 6 lutego przyjechał do Berlina na spotkanie z Krysią Chiger-Keren, która przyleciała na niemiecką premierę filmu A. Holland. – Ty jesteś cały Stefek! Co za niespodzianka – nie mogła ukryć wzruszenia Krysia.
Losy Jerzego Kowalowa, trzeciego z kanalarzy, są nieznane.
Widziałem cud
Z Krysią, ostatnią ocaloną z kanałów, spotkał się przed berlińską premierą filmu Holland jeszcze ktoś: Tadeusz Telicki, 89-latek ze Wschowej. Kiedy wnuk Błażej opowiadał mu o filmie i ludziach wychodzących z kanałów, starszy pan aż podskoczył. – Przecież ja tam byłem!
27 lipca 1944 widział cud. – Na Placu Bernardyńskim pojawił się jakiś człowiek niosący okazały żelazny drąg, powiedział do mnie i kolegi: „Chodźcie, zobaczycie cud”. Ten jego „cud” nas zaciekawił i poszliśmy. Ów człowiek zatrzymał się na sąsiednim podwórzu u wejścia kanału, postukał we właz, postukał jeszcze raz i odciągnął go. Patrzymy, a tu wychodzą ludzie, widma ludzkie… – wspomina poruszony wciąż świeżym wspomnieniem Telicki. Zobaczył kilkanaście osób: kobiety, dzieci, mężczyzn, pozarastanych, brudnych. – Jeden był podobny do drugiego w swojej nędzy, ale w oczach mieli radość, byli pełni nadzwyczajnego szczęścia. Powtarzali, że właśnie narodzili się po raz drugi.
Londyńskie tropy
Z kanałów wyszli Ignacy, Paulina, Krysia i Pawełek Chigerowie, Edmund (Mundek) Margulies, Genia Weinbergowa, Halina (Wind) Naszkiewicz, Jakub Berestycki, Chaskiel Orenbach i Klara Keler. Klara wyszła za mąż za Mundka Marguliesa, zamieszkali w Londynie. Założyli i prowadzili z sukcesem koszerną firmę cateringową, działającą pod ich nazwiskiem do dzisiaj. Mieli dwoje dzieci: Henry’ego i Cecilię. Henry urodził się jeszcze we Lwowie, zaraz po wojnie; z żoną Dianą mieszka w Londynie, mają troje dzieci – Suzie, Natali i Daniela.
– Mówią tylko po angielsku – mówi Marian Kwaśniewski-Keren, mąż Krysi. – Mają pomoc domową z Polski. Cecilia Margulies jest żoną cenionego rabina Simona Benzaquena. Poznali się, kiedy mieszkał w Londynie, pochodzi z Maroko; mieszkają w Seattle USA i mają czworo dzieci. Spotkali się m.in. w Londynie w 2000 r. na otwarciu wystawy w Imperial War Museum, zaproszeni przez królową Elżbietę II. W Londynie mieszka też wnuk ocalonych w kanałach Weinbergowej i Chaskiela, którzy również się pobrali i mieli córkę Yonę.
Kristin Chiger-Keren co roku pali świeczkę w rocznicę śmierci Leopolda Sochy. Przy każdej bolesnej rozmowie o przeszłości, publicznych wspomnieniach mówi: – Robię to dla pamięci Poldzia Sochy, Stefka Wróblewskiego i Jerzego Kowalowa. I dla mojego ojca.
Napisz komentarz
Komentarze