Porównanie jest o tyle zasadne, że brytyjski związek tenisowy należy do trzech najbogatszych na świecie, a rocznie kumuluje kilkusetmilionowe zyski, z których większość generuje londyńska impreza. Dla porównania Polski Związek Tenisowy operuje w ciągu roku budżetem nieznacznie przekraczającym sumę pięciu milionów złotych.
Brytyjska prasa i telewizja oszalały, niemal dosłownie, bowiem przez całą niedzielę – tradycyjnie wolną o rywalizacji tenisowej – mówiły tylko o tym, że pierwszy raz w tej fazie Wielkiego Szlema mają dwójkę swoich reprezentantów. W poniedziałek również, więc właściwie ciężar presji jaki spoczywa na Laurze Robson sprawia, że może mieć problemy z pokonaniem Estonki Kai Kanepi w pierwszym meczu na Korcie Numer 1.
Bo w to, że ubiegłoroczny finalista i mistrz olimpijski igrzysk w Londynie – Szkot Andy Murray (nr 2.) poradzi sobie z Rosjaninem Michaiłem Jużnym, chyba trudno powątpiewać. Brytyjczyk jest w dolnej połówce drabinki, tam gdzie rywalizują Janowicz i Kubot. Jeden z nich – bowiem Polacy mogą na siebie trafić ewentualnie w ćwierćfinale – może w półfinale być rywalem faworyta gospodarzy.
Do tego jeszcze każdy z nich musiałby wygrać w Londynie dwa mecze, a to wcale nie musi być takie łatwe. 22. w rankingu Janowicz spotka się z Austriakiem Juergenem Melzerem, 37. na świecie.
Z jednej strony 22-latek z Łodzi wyraźnie złapał głębszy oddech i jak to się mówi w Wimbledonie naprawdę poczuł trawę. Jest też piątym w kolejce bukmacherów kandydatem do triumfu w turnieju. Natomiast po drugiej stronie siatki stanie starszy o dekadę jeden z wyjadaczy, któremu również pasuje ta nawierzchnia, w dodatku triumfował tu w deblu w 2010 roku.
Choć Janowiczem interesują się obecnie media niemal z całego świata, nie wystąpi on w poniedziałek na jednej z głównych aren. Będzie rywalizował na korcie 12., jednym z tzw. „show courts” z rozbudowanymi trybunami na blisko cztery tysiące miejsc oraz kamerami telewizyjnymi. To skutek „super poniedziałku”, bowiem tego dnia w Wimbledonie rozgrywana jest w komplecie czwarta runda singla, czyli po osiem meczów kobiet i mężczyzn.
To właśnie na nim Polak walczył w drugiej rundzie z Czechem Radkiem Stepankiem, który skreczował z powodu urazu mięśnia uda i pleców pod koniec drugiego seta.
Gorsza wiadomość dla polskich kibiców jest taka, że będą cierpieć na swoiste rozdwojenie jaźni, bowiem jednocześnie na korcie nr 14. Kubota, 130. w rankingu ATP World Tour, czeka pojedynek ze 111. na świecie Francuzem Adrianem Mannarino. Tu, w przeciwieństwie do „dwunastki”, wstęp jest łatwiejszy dla widzów, bowiem nie ma numerowanych krzeseł, więc obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy.
To jedyny z pojedynków czwartej rundy wyznaczony w siódmym dniu imprezy poza „show courts”.
Argument, że Brytyjczycy nie przepadają za Francuzami, to za słabe wytłumaczenie. Istotne jest raczej to, że Kubot i Mannarino to w tym gronie swoiści outsiderzy, choć przecież jeden z nich będzie ćwierćfinalistą 127. Edycji Wimbledonu.
Rywalizacja mężczyzn toczy się w Wielkim Szlemie do trzech wygranych setów, co przy wyrównanym poziomie rywali dość często kończy się pięciosetowymi maratonami. W poniedziałek ten scenariusz nie byłby wskazany, bowiem w drugim pojedynku na korcie numer 2 wystąpi Agnieszka Radwańska. Rywalką czwartej tenisistki świata będzie Bułgarka Cwetana Pironkowa, 72. na świecie, z którą Polka ma bilans meczów 7-2.
Napisz komentarz
Komentarze