Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Cała Wielka Brytania stawia na Andy'ego Murraya

W Wielkiej Brytanii nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie Andy Murray zagra w niedzielnym finale wielkoszlemowego turnieju w Wimbledonie. Najpierw jednak w piątek musi pokonać rewelację zawodów Jerzego Janowicza. Już raz z nim przegrał.

Murray jest dużo bardziej znany, doświadczony i z tytułami. Teraz ma zostać pierwszym od 77 lat brytyjskim tenisistą, który wygra Wimbledon. Marzy o tym cały kraj. Trzymają za niego kciuki celebryci, politycy i zwykli kibice.

Janowicz, który nie tylko jest znacznie niżej notowany, ale i odniósł już na trawiastych kortach Londynu największy sukces w karierze, ma nadzieję, że Szkota zje... presja.

"O tym mowy być nie może. Pod presją żyję od dzieciństwa. Potrafię z nią żyć i wiem jak sobie z nią radzić. Mecz w ćwierćfinale z Hiszpanem Fernando Verdasco pokazał również, że jestem także cierpliwy. Umiem zmienić taktykę w trakcie spotkania, zagrać inaczej i wyjść z największych opresji" - zaznaczył Murray. 

Psychologiczną przewagę może mieć jednak Polak, bo to właśnie on pokonał wicelidera światowego rankingu w 2012 roku. W Paryżu wygrał 5:7, 7:6 (7-4), 6:2. "Nie patrzę w przeszłość. Nie analizuję starych meczów. Doskonale wiem na co stać Janowicza i wiem również jak zagrać, by wygrać" - podkreślił Brytyjczyk. 

Murray odblokował się w zeszłym roku. Wielu nazywało go straconą nadzieją brytyjskiego tenisa, kiedy jego talent eksplodował. Stopniowo piął się w górę, ale ciągle brakowało "kropki nad i". W końcu odniósł sukces na ubiegłorocznych igrzyskach. To był wielki moment. W Londynie, przed własną publicznością, pokonał w finale wielkiego faworyta Szwajcara Rogera Federera. Został pierwszym brytyjskim tenisistą, który wygrał turniej tej rangi od 1936 roku. To dodało mu pewności siebie i wiary we własne siły. 

Po złocie olimpijskim przyszedł też czas na pierwsze zwycięstwo w turnieju Wielkiego Szlema. Był najlepszy w US Open, a i niewiele zabrakło, by wygrał tegoroczny Australian Open. W finale uległ jednak Serbowi Novakowi Djokovicowi. 

Na sukces Murray musiał czekać długo, bo aż 22 lata. Rakietę po raz pierwszy wziął do ręki jako trzyletni dzieciak. Razem z bratem zaczęli grać w tenisa i nawet całkiem nieźle wychodziła im gra w debla. Początkowo jednak swój czas dzielił między kort a boisko piłkarskie. Długo nie mógł się zdecydować, czy chce zostać tenisistą, jak mama, czy może piłkarzem, jak tata. 

W wieku ośmiu lat przeżył dramat, gdy był świadkiem morderstwa w jego szkole. Szaleniec wpadł do klasy i zastrzelił 16 uczniów oraz nauczycielkę. Później opowiadał, że niewiele rozumiał z tego, co się stało, ale często wracało to do niego w snach. W wieku 15 lat postanowił skupić się wyłącznie na tenisie. Wyjechał do Barcelony, podjął tam naukę w międzynarodowej szkole i ćwiczył pod okiem Emilio Sancheza. Rok później okazało się, że ma genetyczną wadę kolana i jego kariera stanęła pod znakiem zapytania. Nie poddał się jednak i mimo bólu, który nawet teraz towarzyszy mu często, zaciska zęby i gra dalej. 

W lutym tego roku zrobił kolejny krok ku spełnieniu swego pozasportowego marzenia. Kupił za 1,8 mln funtów posiadłość Cromlix House, by tam urządzić pięciogwiazdkowy hotel z 15 pokojami. Jego otwarcie planuje w przyszłym roku.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama