Po pół godziny od startu lekarz pierwszego kontaktu usłyszał komunikat stewardessy, że jedna z pasażerek jest poważnie chora i załoga rozważa przymusowe lądowanie. Bezpośrednio po pytaniu "czy na pokładzie jest lekarz" zareagował i ruszył do pomocy greckiej emerytce.
- Była blada, pociła się i nie mogła złapać oddechu. Skorzystałem z zestawu ratowniczego dostępnego w samolocie, osłuchałem ją stetoskopem, zmierzyłem ciśnienie i przeprowadziłem wywiad z pacjentką - wspomina Southall.
Brytyjczyk po zebraniu konkretnych informacji uspokoił załogę, że międzylądowanie nie będzie konieczne, to uchroniło firmę easyJet od wielotysięcznych kosztów. Jeszcze przez godzinę czuwał przy fotelu Greczynki. Gdy jej stan poprawił się na tyle, że ucięła sobie drzemkę, wrócił na swoje miejsce.
Po udanej akcji udzielenia pomocy uprzejma stewardessa zaproponowała mu kawę. Gdy jednak poprosił do niej o batonik KitKat, to nakazała mu zapłacić 1,2 funta. Mocno zdziwiło to doktora, który poprosił o udzielenie wyjaśnień dział kontaktu z klientami.
"Wydaje mi się, że moja interwencja uchroniła linie lotnicze przed przymusowym lądowaniem. Dzięki temu zaoszczędziliście tysiące funtów. Czy według Was w takim razie darmowa kawa, ale płatny batonik jest proporcjonalną gratyfikacją" napisał w mailu, który został zignorowany.
Dopiero po interwencji redakcji "The Independent" linie easyJet postanowiły zareagować. Wytłumaczyli, że awaryjne lądowanie w tym przypadku nie wchodziło w grę i podziękowało dr. Southallowi za pomoc. Dodatkowo jako "gest dobrej woli" zdecydowali się podarować doktorowi bilet na lot w jedną stronę w wybrane miejsce.
Napisz komentarz
Komentarze