W referendum 56 proc. mieszkańców Irlandii Północnej opowiedziało się za pozostaniem w Unii Europejskiej. Jednocześnie Irlandia Północna dzieli największą lądową granicę, którą Wielka Brytania ma z Unią Europejską i w regionie pojawiają się obawy o to, jak Brexit na nią wpłynie.
Szczególnie silne są obawy o to, że wprowadzenie – jak się mówi - „twardej granicy” rozgrzeje na nowo spór o status Irlandii Północnej i dążenia do jej zjednoczenia z Republiką. Ulster jest też jednym z największych beneficjentów unijnych dotacji na Wyspach i nie chce ich stracić.
Politycy podkreślają, że region czeka teraz przynajmniej dekada niepewności.
Jednym z używanych argumentów jest to, że Brexit podważy zobowiązania, które Wielka Brytania wzięła na siebie w 1998 roku, kiedy podpisano porozumienie wielkopiątkowe oraz uderzy w proces pokojowy. Najważniejszym argumentem jest jednak to, że uruchomienie art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej wymaga zgody londyńskiego Parlamentu oraz Zgromadzenia Irlandii Północnej.
Jednocześnie sprawę do sądu skierowały rodziny ofiar The Troubles, które obawiają się, że wyjście z Unii wpłynie na wypłaty odszkodowań, które teraz otrzymują.
Inicjatorzy kampanii podkreślają, że cieszą się z zaangażowania postaci tak znaczącej jak John Larkin i podkreślają, że większość mieszkańców regionu chce pozostać w Unii Europejskiej.
- Jesteśmy zdecentralizowanym narodem i nasze spojrzenie powinno coś znaczyć – mówił Raymond McCord, jeden z inicjatorów akcji, w rozmowie z Belfast Telegraph.
Sąd w Belfaście zajmie się teraz analizą wszystkich skutków prawnych, które Brexit może spowodować dla Irlandii Północnej. Dzięki temu ma zostać określony zakres spraw, które będą podlegały ocenie prawnej w toku postępowania.
Podobny, odwołujący się do koniecznej zgody Parlamentu, pozew złożono też w Londynie.
Prawnicy, którzy zainicjowali akcję, podkreślają, że to "najważniejszy konstytucyjny proces w historii najnowszej".
Napisz komentarz
Komentarze