Należy ona do żelaznego repertuaru większości teatrów operowych na świecie. Sama historia oparta na biblijnych motywach również jest świetnie znana. Czy zatem jest sens po raz kolejny wybrać się na tę nieco ciężkawą neoromantyczną operę?
Najnowsza produkcja Teatru Wielkiego w Warszawie udowadnia, że nie tylko jest sens po raz kolejny wystawiać „Salome”, ale że nawet warto wybrać się specjalnie w podróż do Warszawy, aby tę produkcję zobaczyć.
Najnowsza opera Mariusza Trelińskiego przenosi widzów w świat fantazji i demonów. Treliński w swojej „Salome” penetruje mroczne zakamarki psychiki młodej kobiety z wyższej klasy. Sporo tutaj odniesień do filmów Lyncha oraz Cronenberga. Ten przerysowany świat zdegenerowanych elit przypominający senny koszmar ma jednak w sobie coś głęboko przejmującego. Mistrzowsko rozegrana jest tutaj scena tańca Salome, która staje się wiwisekcją jej traumatycznej przeszłości i destruktywnej teraźniejszości. Treliński sugeruje, że Salome była wykorzystana seksualnie w dzieciństwie i obecnie nie jest w stanie stworzyć typowego związku z mężczyzną. Jochanaan nigdy nie pojawia się na scenie. Jest on jakby wewnętrznym głosem Salome, głosem jej sumienia, porządania, a może traumy. Treliński stworzył wysokiej klasy autorski teatr operowy, który ma unikalny styl, glęboką wymowę i uwodzi widza swoją poetyką.
Muzycznie przedstawienie to przygotował Stefan Soltesz. Soltesz jest jednym z czołowych dyrygentów operowych na świecie i to było wyraźnie słychać od pierwszych taktów. Jego „Salome” mieniła się barwami, rytmami i odcieniami orkiestrowymi. Soltesz był niezwykle skupionym dyrygentem i potrafił wyciągnąć z partytury Straussa elementy, które wielu innym dyrygentom umykają. Miałem wrażenie, że Soltesz celebrował każdy takt partytury. To charyzmatyczny artysta, który potrafił wyciągnąć z orkiestry Teatru Wielkiego to, co najlepsze. W roli Heroda usłyszeliśmy Jacka Laszczkowskiego. Śpiewał on dramatycznie i dobrze aktorsko wcielił się w role. Momentami jednak brakowało mi w jego głosie czystszej barwy. Jako Herodiada wystąpiła Veronika Hajnova. W jej przypadku jednak, mimo momentami ładnych wyższych dzwięków, zabrakło dramatyzmu. Alex Penda jako Salome była dramatyczna i uwodzicielska. Z pewnością śpiewaczka ta ma potencjał, ale widoczne też były pewne braki wokalne w niższych rejestrach oraz passagiach.
Myślę, że przedstawienie „Salome” z Teatru Wielkiego udowadnia, że Warszawa zaczyna się plasować na Europejskiej mapie operowej. To przedstawienie muzycznie jest na światowym poziomie, a wyrazista wizja reżyserska nadaje mu wyjątkowy charakter.
Napisz komentarz
Komentarze