Jednak „Borys Godunow” to nie jedynie lekcja z historii muzyki, to przede wszystkim poruszający dramat władzy ilustrowany potężną muzyką. W muzyce Musorgskiego są nawiązania do rosyjskiego folkloru, monumentalne sceny chóralne, intymne arie oraz wyszukana, mroczna orkiestracja. Wszystko to jest idealnym materiałem na udaną produkcję operową.
Produkcja Richarda Jonesa jest osadzona we wnętrzach przypominających cerkiew. Czasy nie są bliżej sprecyzowane, na dobrą sprawę akcja może dziać się na początku XVII wieku, jak również w latach 60. XX wieku. Zapewne to celowy zabieg reżysera, który chce uwypuklić uniwersalny aspekt dramatu władzy, która niszczy ludzi na szczycie prowadząc ich często do szaleństwa lub śmierci. Scenografia nie zmienia się podczas całej opery. Ruch sceniczny jest dość dynamiczny, ale trochę miałem wrażenie, że gdy reżyser nie wiedział co w danej chwili zrobić na scenie, to kazał chórowi i aktorom biegać wte i wewte. Jednak nawet przy tym całym bieganiu po scenie wizualnie czuje się znudzenie, oglądając przez ponad dwie godziny tę samą scenografię. Nawet krzykliwe kostiumy nie bardzo pomagają. Jones skupił się na ukazaniu szaleństwa Godunowa – jednak mam wrażenie, że to produkcja dla niskobudżetowego, prowincjonalnego teatru operowego, a nie dla jednej z czołowych scen operowych na świecie.
Z pewnością jednak warto wybrać się na to przedstawienie ze względu na muzykę. Antonio Pappano wspaniale poprowadził orkiestrę Opery Królewskiej w Londynie. Pod jego batutą muzyka Musorgskiego zniewalała swoją potęgą i budziła niepokój przez swoją dwuznaczność. W tytułowej roli wystąpił Bryn Terfel. Ten walijski bas-baryton stworzył poruszającą postać władcy na krawędzi szaleństwa. Momentami zabrakło mi siły i autorytetu w jego głosie, natomiast poruszające były liryczne fragmenty partii Godunowa. Terfel wykreował scenicznie przekonującą i sympatyczną postać zagubionego władcy.
Napisz komentarz
Komentarze