Rafał Stodołowicz
Spotkaliśmy się rano w Regent’s Park, by tuż przed godziną 9.00 wyruszyć w trasę. Zebrało się nas tylko lub aż ośmioro – aż, bo w przypadku zbiórek i rajdów dla pomocy innych liczy się każda chętna para nóg do jazdy! Byli znajomi z pracy, jak i koledzy z Polskiej Grupy Rowerowej UK. Chciałbym tu wspomnieć o dwóch postaciach. Pierwszą z nich jest Łukasz, który prowadzi grupę PGR i trzyma rękę na pulsie, aby działo się tam jak najwięcej i przede wszystkim, aby każdy znalazł coś (ew. kogoś) dla siebie. Natomiast drugim uczestnikiem o którym warto wspomnieć był 76 letni Richard, który jest bardzo pozytywną osobą i dla mnie osobiście kimś z kogo można brać przykład jeśli chodzi o zamiłowanie do rowerów. Brał on udział w wielu rajdach, zwłaszcza za granicą jak i innych kontynentach - Nigeria, Ameryka, Kenia, Izrael, Egipt.
Kierowaliśmy się na północ i już na Hampstead musieliśmy się pożegnać z jedną z naszych koleżanek, której bardzo ciężko przyszło pokonywanie przewyższeń. Wydostawanie się z miasta w sobotni poranek nie należy do najprzyjemniejszych zwłaszcza, gdy trzeba mieć oczy dookoła głowy i być non stop czujnym, kto na co dzień jeździ po mieście ten wie o czym mowię. W okolicach Barnet drogi zaczęły być zdecydowanie ciekawsze i bardziej sprzyjające jeździe. Po przejedzie mostem nad A1 trasa zaczęła prowadzić przez wąskie, ciche wiejskie drogi, które wszystkim przypadły do gustu – osobiście polecam każdemu takie drogie na rajdy rowerowe ze względu na otaczający teren, ciszę i spokój. Dojazd do samego St. Albans nie zajął nam dużo czasu, mieliśmy dobre tempo i obyło się bez przygód po drodze, a jesienne kolory umilały rajd i zachęcały do pstrykania fotek.
Po dojechaniu na miejsce zrobiliśmy krótką przerwę i zajrzeliśmy do środka katedry, która na nas wszystkich zrobiła ogromne wrażenie! Tego dnia na pogodę nie mogliśmy narzekać jak i drogi którymi kierowaliśmy się wyjeżdżając z St. Albans. Dużo ciszy i zieleni dookoła – to były właśnie najlepsze odcinki rajdu, a sam przejazd przez zalesione obszary i otaczające nas jesienne klimaty dodawał tylko sil i zostawiał uśmiech na twarzy!
Przerwę na lunch zrobiliśmy w pubie niedaleko Elstree Aerodrome, gdzie oprócz fajnych widoków mogliśmy podziwiać latające tam samoloty podczas ładowania naszych baterii na dalszą część trasy. Spod pubu ruszyliśmy w nieco okrojonym składzie, gdyż Łukasz i Richard skierowali się w innym kierunku (obowiązki domowe), a reszta kompanów ruszyła wraz ze mną. Drogi były przyjemne i zdecydowanie do powtórzenia, a w okolicach Hendon kolejne dwie osoby odbiły w kierunku domu i tak oto tym sposobem zostało nas trzech. Ale zanim dojechaliśmy na metę nie mógł nas oczywiście ominąć londyński deszczyk i aż dwie złapane gumy, które koniec końców obróciliśmy w masę żartów i górę śmiechu. Rajd zakończyliśmy w Regent’s Park – czyli tam, gdzie zaczęliśmy.
Bardzo dziękuję tym którzy się zjawili, żeby wspólnie pokręcić, jak i tym którzy dokonali wpłat. Rower łączy ludzi i wierzę, że robiąc dobre uczynki to samo wróci do nas pewnego dnia!
Napisz komentarz
Komentarze