Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Na przemytniczych szlakach. Podróże przez Azję i Europę

Kiedy zająłem się przemytem złota i elektroniki, a poźniej także haszyszu nie mogłem wymyślić ciekawszego tematu na napisanie książki. Pewnym problemem pozostawała intrygująca koncepcja książki. (…) Pomyślałem, że nie będę pisał dwóch książek o moim pobycie w Azji, jedną o przemycie, a drugą o azjatyckich religiach i mistycyzmie, którymi się interesowałem, tylko napiszę jedną książkę, w której wątki związane z przemytniczymi eskapadami i moimi doświadczeniami, jakie miałem zajmując się tak niebezpiecznym zajęciem, połączę z wątkami etnograficzno-duchowymi – mówi Dariusz Stobiecki, autor książki „Na przemytniczych szlakach. Podróże przez Azję i Europę”.
Na przemytniczych szlakach. Podróże przez Azję i Europę

Autor: Fot. Arch. Dariusz H. Stobiecki

Witaj Darku. Przyznam na wstępie, że spodziewam się wywiadu niezwykłego, który poruszy i jednocześnie otworzy wiele meandrów wyobraźni. Zacznijmy zatem od twojej publikacji książkowej. „Na przemytniczych szlakach. Podróże przez Azję i Europę”. To pozycja niezwykła. Skąd pomysł na jej powstanie i jaki cel temu przyświecał?

Witaj Dariuszu, kiedy w maju 1989 roku wyruszyłem do Indii, wiedziałem, że ten kraj będzie również bazą wypadową do innych azjatyckich krajów, takich jak Nepal i Singapur. Indie to olbrzymi kraj z niezwykle ciekawą historią i nieprawdopodobnie bogatą kulturą, w tym również z niezwykłą tradycją duchową. Według różnych uczonych hinduizm liczy sobie 4000 lat. Mnie najbardziej jednak interesowały istniejące w jego obrębie ścieżki „medytacyjne” nauczające tego, jak można rozpoznać w samym sobie to, co nie jest uwarunkowane i co nie jest przemijające. Nie zajmują się one takimi zagadnieniami jak stworzenie świata czy też istnienie tego lub innego boga. Z tradycji poszukiwania absolutu wywodzi się również inna droga, która powstała w obrębie tej niezwykle tolerancyjnej wówczas tradycji filozoficzno-religijne. Na terenach, które leżą teraz na pograniczu nepalsko-indyjskim urodził się Siddhartha Gautama, przyszły Budda. Występowanie hinduizm i buddyzm nie ogranicza się do kraju, w którym powstały. Hinduizm dotarł do Indonezji i Malezji, jest także wyznawany w Singapurze i w Sri Lance. Podobnie było z

buddyzmem, który oprócz tego zyskał popularność w wielu krajach od Cejlonu, Tajlandii i Birmy - obecnie Mjanma - po Chiny, Tybet, Mongolię, Koreę, Wietnam i Japonię. W Singapurze większość mieszkańców także wyznaje buddyzm. Interesowałem się tymi

zagadnieniami, zanim podjąłem studia w zakresie etnologii I antropologii kulturowej na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Po studiach magisterskich chciałem zacząć studia doktoranckie i specjalizować się w etnologii religii. Zanim zacząłem studia, chciałem kiedyś pojechać do Azji, do Indii i Nepalu. Gdy pojawiła się taka możliwość, aby dotrzeć do magicznych Indii, Nepalu, a także do Singapuru nie mogłem jej nie wykorzystać. Byłem na urlopie dziekańskim po trzecim roku studiów i postanowiłem pojawić się tam, gdzie zawsze mnie coś ciągnęło. 

Kiedy zająłem się przemytem złota i elektroniki, a poźniej także haszyszu nie mogłem wymyślić ciekawszego tematu na napisanie książki. Pewnym problemem pozostawała intrygująca koncepcja książki. Zaczynałem ją pisać kilka razy, ale po napisaniu kilkudziesięciu stron nie byłem zadowolony z tego, co napisałem. Wówczas pojawiła się koncepcja książki. Pomyślałem, że nie będę pisał dwóch książek o moim pobycie w Azji, jedną o przemycie, a drugą o azjatyckich religiach i mistycyzmie, którymi się interesowałem, tylko napiszę jedną książkę, w której wątki związane z przemytniczymi eskapadami i moimi doświadczeniami, jakie miałem zajmując się tak niebezpiecznym zajęciem, połączę z wątkami etnograficzno-duchowymi. Pojawił się także pomysł na klimat, jaki powinna mieć ta książka i właściwy rytm, który uchwyciłem podczas jej pisania. Chciałem napisać książkę, w której dynamiczna akcja łączyłaby się z innymi motywami, co pozwoliłoby czytelnikom nie tylko doświadczyć emocji, które towarzyszyły mi na przemytniczych szlakach, ale także poznać atmosferę, magiczność i niezwykłość tych wszystkich krajów, gdzie byłem i przez które podróżowałem. Chciałem zabrać czytelników w podwóz do Indii, do współczesnego I kolonialnego Singapuru, do dawnego królestwa Nepalu, przybliżyć im te kraje wprowadzając też watki kontemplacyjne i zabierając ich do sakralnych miejsc buddyzmu i hinduizmu. Moja książka nie jest tylko o Azji. To także wyprawy do krajów europejskich, m.in. do Szwajcarii. Starałem się opisać te podróże w dynamiczny I jednocześnie intrygujący sposób. Jeśli czytelnikom będzie odpowiadał taki sposób narracji i będą mieli poczucie, że czytając tę książkę, uczestniczą w tych wszystkich wydarzeniach, a jednocześnie książka otworzy ich oczy serca i umysły na te wszystkie egzotyczne azjatyckie kultury i religie, które opisałem, to wówczas przyniesie mi to dużą satysfakcję, bo będę wiedział, że udało mi się napisać całkiem niezłą książkę.

 

Przybliż, proszę, o czym tak właściwie jest twoja książka? 

Książka została wydana przez Wydawnictwo Alternatywne z Poznania w październiku 2021 roku. Mogłaby powstać wcześniej, ale nie chciałem pisać kilku osobnych książek o swoim pobycie w Indiach i w Nepalu, a poza tym, kiedy wróciłem z Indii po odsiedzeniu rocznego wyroku za przemyt złota i elektroniki koniecznie chciałem skończyć swoje studia i napisać pracę magisterską. Pisałem o społecznych rolach szamanów w kulturach ludów syberyjskich. Miałem propozycję podjęcia studiów doktoranckich i gdybym wtedy z niej skorzystał, to dzisiaj na pewno pisałbym książki etnologiczne, a nie o przemycie. Do Indii poleciałem, jak już wspomniałem, w maju 1989 roku. Leciałem samolotem polskich linii lotniczych Lot na trasie Warszawa – Taszkient – Nowe Delhi. Wtedy też po raz pierwszy pojawiłem się na lotnisku. Pożyczyłem na tę podróż 250 dolarów, kupiłem aparat fotograficzny Zenit i inne artykuły, w tym butelkę whisky Johnnie Walker Red Label. Pieniądze z takiego drobnego handlu pozwoliły mi przetrwać przez jakiś czas w Indiach. Wówczas średni zarobek w Polsce w skali rocznej liczony w dolarach wynosił ok. 150 dolarów. Moja pierwsza książka obejmuje okres indyjsko-nepalski. 

W Indiach zajmowałem się przemytem złota i elektroniki. Przygoda z Indiami nie zakończyła się pomyślnie, gdyż 19 września, 1989 roku, gdy miałem już powoli wracać do Krakowa zostałem złapany na dworcu kolejowym w stolicy kraju, w Nowy Delhi. Podrożowałem ze swoimi trzema kolegami. Był to początek dużej, kilkudniowej obławy na polskich przemytników. Akcje przeprowadziły specjalne indyjskie slużby: Directorate of Revenue Intelligence zajmujące się przemytem i nielegalnymi operacjami finansowymi. Zatrzymano 15 polsich przemytników i przechwycono 28 kilogramów złota oraz 12 kamer wideo. Na kamerze Panasonic M7 można było zarobić ponad tysiąc dolarów amerykanskich. Wartość samego złota wynosiła 560 tysięcy dolarów. Znalazłem się w największym indyjskim więzieniu-Central Tihar Prison. To także największe więzienie w Azji Południowo Wschodniej. Obcokrajowcy przebywali w swoim własnym obozie na terenie więzienia. Najliczniejszą grupę stanowiliśmy my, Polacy. Specjalizowaliśmy się w przemycie złota i elektroniki. Pobytowi w wiezieniu Tihar poświeciłem cały rozdział swojej książki. 

W przeciwieństwie do wcześniejszych tras którymi podróżowali Polacy zajmujący się najpierw tylko przemytem kamer i drobnicy elektronicznej – aparat fotograficzny typu „point and shot”, głowice do kamer wideo, nie lądowałem bezpośrednio na indyjskich lotniskach. Wykorzystywałem przemyt do poznawania Indii, Nepalu, a nawet Sri Lanki. Taka trasa, która zaczynała się w Singapurze biegła przez różne kraje i kończyła się w mieście Lwa, jak określany jest Singapur. Loty z Indii do Singapuru także nie były bezpieczne, bo szmuglowało się bardzo duże sumy pieniędzy, za co też groziła kara pozbawienia wolności. Taka trasa określana była przez polskich przemytników mianem „kółka”. Ja robiłem bardzo długie„kółka”. Podróżowałem z Indii do Singapuru, a później przeważnie tajlandzkimi liniami lotniczymi Thai Airways przez Bangkok do Katmandu. Czasami podróżowałem też innymi liniami na odcinku Singapur-Bangkok. Czasami południowo-koreańksimi Korean Air, a czasami japońskimi – Japan Airlines. W Katmandu spędzałem 2-3 dni i wyruszałem w kolejną podróż, tym razem lądową. Trzeba było zmieniać przejścia graniczne na granicy nepalsko-indyjskiej. Trasy były bardzo długie i męczące. Do miejscowości Sonauli autobus jechał 10 godzin mknąć przez kręte, górskie drogi Nepalu. Czasami w dolinach widziałem autobusy, które spadły w przepaść. Niedaleko Sonauli jest wioska Lumbini, gdzie urodził się książę Siddartha Gautama, przyszły Budda. Do największego miasta w tamtych rejonach, do Gorakpuru dojeżdżało się bardzo niewygodnym, starym i ciasnym autobusem indyjskim marki „Tata”. To kolejne 2-3 godziny w podróży. Później pociąg do Nowego Delhi. Czternaście godzin w podroży. 

Ciekawostka jest fakt, że w pobliżu Gorakpuru jest miasto Kushinagar, gdzie z kolei umarł Budda, który chciał dotrzeć przed śmiercią do miejsca swoich narodzin. Gorakpur, mało atrakcyjne wtedy miasto także ma swoją ciekawą historię, gdyż w 11 wieku urodził się tutaj jeden z najsłynniejszych guru Indii, Gorakhnath uważany za wcielenie boga Śiwy. Wykorzystywało się różne przejścia lądowe na granicy nepalsko-indyjskiej, aby nie wzbudzać zbyt dużego zainteresowania indyjskich celników i oficerów straży granicznej, mimo że mieliśmy metodę pozwalającą na pozbywanie się pieczątek straży granicznej świadczących o moim pobycie w danym kraju.

Najbardziej mecząca była trasa lądowa z Katmandu do indyjskiej miejscowosci Siliguri leżącej w strefie nadgranicznej indyjsko-chińskiej. W pobliżu znajduje się także królestwo Bhutanu. Aby podróżować przez te tereny musiałem mieć specjalne pozwolenie do wjazdu na tereny Zachodniego Bengalu, gdzie u stóp Himalajów leży piękne miasto Dardżyling. Kiedyś w okresie brytyjskiego kolonializmu Dardżyling był miejscem, gdzie lubili wypoczywać lepiej sytuowani Brytyjczycy. Z Siliguri po 13 godzinach spędzonych w autobusie docierałem do Kalkuty, obecnie Kolkata. A stamtąd do Singapuru lub w zależności od sytuacji pociągiem do Nowego Delhi. Prawie doba spędzona w pociągu. Na szczęście w indyjskich pociągach nie było problemu z kupieniem biletu na kuszetki. Były też trasy Singapur-Colombo- porty lotnicze południowych Indii. Później wynajętą taksówką podróżowałem do Madrasu, aktualnie Ćennaj. Zaliczałem kolejne miasta w Indiach. Bylem także w Bombaju, obecnie Mumbai. Okres indyjski to czas przemytu złota i elektroniki. Po kilku latach po skończeniu studiów wyjechałem do Nepalu. Mieszkając w dawnym królestwie nie zajmowałem się już przemytem złota i elektroniki. Przekwalifikowałem się na przemytnika haszyszu.

Tutaj zajmowałem się studiami nad tybetańskim buddyzmem i nad wędrownymi hinduistycznymi ascetami. Ciekawostką jest fakt, że są oni traktowani na wyjątkowych zasadach przez przedstawicieli nepalskiego rządu. Podczas świąt ku czci boga Śiwy przedstawiciele nepalskiego rządu zaopatrują ich nawet w haszysz. Ci z kolei wykorzystują ten haszysz do rozwoju duchowego, do pogłębienia medytacji. To taki haszysz eksportowaliśmy do krajów Europy Zachodniej, głównie do Szwajcarii. Nie można go było kupić na ulicach w Katmandu! Pochodził z wysoko położonych himalajskich dolin. Wówczas zacząłem podróżować do Szwajcarii, do Niemiec, do Holandii, a nawet do Czech. Bardzo dobrze poznałem takie miasta jak Zurych, Bazylea, Frankfurt czy też Praga. Kiedyś spędziłem też trochę czasu w Bangkoku. Odwiedzałem również Singapur pomimo tego, że w Singapurze od połowy lat siedemdziesiątych obowiązuje kara śmierci za przemyt narkotyków. Zawsze bardzo lubiłem bywać na terenie Miasta Lwa. Pewnie w poprzednim życiu byłem albo kapitanem brytyjskiego statku handlowego, który często zawijał do Singapuru albo jakimś buddyjskim mnichem lub też rykszarzem, którzy chcą zapomnieć o swoim nędznym losie, odwiedzał od czasu do czasu tamtejsze palarnie opium.

 

Wszystko w tej książce oparte jest na faktach. Nie obawiałeś się o to jak zostaniesz osądzony, przede wszystkim przez tych, którzy zasugerują się jedynie tytułem nie czytając nawet jej?

Kiedy decyduje się na kupienie jakiejś książki, to zawsze trochę o niej czytam. Mój wydawca zadbał nie tylko o bardzo dobry blurb, czyli notkę o książce znajdującą się na tylnej stronie okładki, ale zadbał również o to, aby książka trafiła do różnych recenzentów, którzy umieścili opinie o niej m.in. na stronie internetowej poświęconej książkom – Lubimy czytać. Często korzystam z umieszczonych tam opinii, bo są one w miarę obiektywne. Nie zajmowałem się rozbojami, kradzieżami, wymuszeniami. Polacy, których poznałem tam w dalekiej Azji, stanowili bardzo ciekawą grupę. Większości z nas nie zależało na tym, aby pracować na budowach w Niemczech czy też w Stanach Zjednoczonych. W krajach azjatyckich byliśmy postrzegani, jako przedsiębiorczy ludzie, którzy nie obawiali się pojawić aż w Azji, aby zajmować się tym, czym się zajmowaliśmy. Sądzę, że w bardzo wielu przypadkach prawa ustanawiane w różnych krajach są czymś względnym. Na świecie dziesiątki milionow osób umiera z powodu konsumpcji alkoholu i palenia papierosów. To jest całkowicie legalne, a poszczególne rządy czerpią z tego niewyobrażalne zyski. W samym Nepalu pod presją USA i WHO zdelegalizowano w latach siedemdziesiątych haszysz i marihuanę. Wpływowy nepalski polityk, członek parlamentu od dwóch lat prowadzi polityczną kampanię na rzecz ponownego ich zalegalizowania, wskazując na ich wartość społeczno-kulturową, medyczną oraz ekonomiczną. Nie obawiałem się reakcji czytelników, którzy zazwyczaj biorą pod uwagę nie tylko sam tytuł książki, ale również jej treść i przekaz. A, o tym można się dowiedzieć, zanim kupi się książkę.

 

Jak twoja książka została przyjęta przez krytyków także, ale przede wszystkim przez samych czytelników?

Na stronie internetowej Lubimyczytać.pl moja książka ma średnią ocenę 9 na 10. To rzadkość i to bardzo mnie cieszy, gdyż nie spodziewałem się, że będzie aż tak pozytywnie odebrana! Pan Krzysztof Maciejewski, który jest dziennikarzem, recenzentem I pisarzem ocenił moją książkę na 9, a komentarz do niej opatrzył tytułem „Przemytnik i Filozof”. Bardzo wielu recenzentów, w tym również recenzentek oceniło ją na 10. Wśród nich był również orientalista – indianista, który spędził wiele lat w Indiach, i któremu bardzo spodobała się koncepcja samej książki oraz to, że świetnie został uchwycony klimat Orientu. Wśród opinii pojawily się także recenzje ludzi, którzy byli i mieszkali w tamtych stronach Azji, które opisuję, i którzy czytali rownież inne ksiązki o przemycie i o Azji. Według tych czytelników cechą wyrożniająca moją książkę jest to, że świetnie oddana jest w niej atmosfera i kultura tamtych stron świata, a także i to, że dzięki mojej czytelnik może dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy o religiach Wschodu, które opisane są w bardzo przystępny sposób. Inna czytelniczka, która także bardzo dobrze poznała Indie i zna się na literaturze, napisała w swojej opinii, że dzięki mojej książce mogła nie tylko doświadczyć lęku, którego ja doświadczałem podczas przemytniczych podróży, ale także wybrać się razem ze mną do sakralnych miejsc buddyzmu w Nepalu, aby tam oddawać się medytacji. Jest też inna opinia znawczyni literatury znającej się na sztuce pisania, która napisała, że miała wrażenie, jakby znikała między kartami tej historii. Inny czytelnik i recenzent napisał , że w trakcie czytania mojej książki poznał brzydkie uczucie zazdrości wynikające z tego, że ktos umie tak dobrze pisać. Pan Jacek Dziewiński, który sam jest pisarzem napisał: „Fascynujaca opowieść człowieka oczarowanego kulturą Wschodu. Który finansuje swoje intrygujace podróże przemytem cennych towarów przez liczne granice....Świetna lektura nie odłożenia”. Czyli dostrzeżono w tej książce to, co chciałem, aby się w niej znalazło. Połączenie kontemplacyjno-etnograficznych wątków połączonych z dynamiczną akcją. Może właśnie dlatego w wielu opiniach stwierdzono, że czytelnik nie może oberwać się od tej pozycji. Pan Piotr Biedrzycki, który sam jest pisarzem i znawcą Indii, a także reżyserem serial dokumentalnego o tym kraju – „77 słoni” na moim Fanpage umieściła taką opinię – „Świetnie napisana książka, której czytanie może zastąpić wąchanie białego proszku. Tak samo działa”. Mocne, prawda? Inni wskazują także na plastyczne opisy miejsc, do których chcieliby się wybrać po przeczytaniu mojej książki. Takie opinie bardzo mnie cieszą, gdyż wskazują na to, że historia jest wciągająca, opisy bardzo sugestywne i zachęcające do podróży w tej miejsca, przez które biegły moje przemytnicze szlaki. Ze wszystkimi opiniami a nawet fragmentami mojej książki czytelnicy mogą dowiedzieć się także z mojej strony blogowej poświęconej książce:

https://naprzemytniczychszlakachksiazka.blogspot.com/p/ksiazka-opis-streszczenie.html


Czy w międzyczasie tego o czym opowiadasz prowadziłeś jednocześnie pamiętnik? Chodzi mi o to, że podajesz tam bardzo dokładne opisy.

Kiedy wylatywałem do Azji wiedziałem, że nadarza sie wyjątkowa okazja nie tylko do poznania tych krajów do których dotarlem, ale również do napisania książki. Już wczesniej chciałem zostać podrożnikiem i zdecydowalem sie po ukończeniu szkoły podstawowej na rozpoczęcie nauki w Zespole Szkół Rybółowstwa Dalekomorskiego w Świnoujściu. Miałem się specjalizować w nawigacji. Dla młodego chłopca ze Skarżyska Kamiennej był to zupełnie inny świat. Pamiętam, jak do szkoły przyjechało około 20 uczniów z tak egzotycznego kraju, jak Angola. Z sentymentem wspominam czasy, gdy z kolegami wyczekawilaśmy na nabrzeżu na statki handlowe pływające pod rożnymi banderami chcąc nie tylko trochę porozmawiać z marynarzami, ale kupić od nich po korzystniej cenie amerykańskie dolary. Gdy pojawiłem sie w tak egzotycznym świecie zacząłem prowadzić skrupulatne notatki i robić dużo zdjeć. Wiele z tych fotografii mam do tej pory, rownież i takie z moimi afrykańskimi kolegami. Nawyk prowadzenia notatek rozwinął się u mnie jeszcze bardziej podczas studiów etnologicznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. W trakcie studiów prawadziliśmy bardzo dużo badań terenowych. Przeprowadzaliśmy w tym czasie rozmowy i wywiady z ludźmi, którzy opowiadali nam a to o obrzędach pogrzebowych na południu Polski w okolicach Tarnowa, a to o tym, jak wygladało kiedyś życie na Kujawach. Lubiłem pisać, notować, robić zdjęcia i zapamiętywać tyle ile moglem. Prowadziłem rodzaj notatnika, w ktorym zapisywalem to, co później chciałem wykorzystać do napisania książki. W więzieniu Tihar w Nowym Delhi uporządkowałem swoje dotychczasowe zapiski. Wiedziałem nawet iloma liniami lotniczymi podróżowałem w tym okresie, kiedy zajmowałem się przemytem złota i elektroniki. W późniejszym okresie, który nazwyam okresem nepalskim stworzyłem nawet swój prywatny ranking linii lotniczych, a kiedy doszedlem do liczby 250 lotów przstałem jej już liczyć. Na szczęście nie podróżowałem takimi liniami lotniczymi, jak Rayanair lub Wizz Air bo bym się pewnie wykończył i wydał dużo pieniędzy na whisky i koniak.

Podróżowalem eleganckimi, azjatyckimi liniami lotniczymi, a także takimi liniami, jak Lufthansa, Swiss Air czy też Niki Lauda Air, założoną przez dawnego kierowcę Formuły 1 Niki Laudę. Na kółku z Katmandu do Szwajcarii i spowrotem lecialem osiem razy samolotem. Musiałem także zapamiętywac, jak wyglądają poszczególne lotniska a także dworce kolejowe, gdy zacząłem podróżować szybkimi kolejami niemieckimi na trasie z Niemiec do Szwajcarii. Prowadziłem nawet rejest hoteli w których się zatrzymywałem, aby nie pojawiać się zbyt często w każdym z nich, tym bardziej, że później zacząłem podróżować na fałszywych paszportach. W mojej pracy bardzo istotna była nie tylko bardzo dobra forma fizyczna i mentalne przygotowanie, ale również dbałość o szczegóły.


Ważna częścią twojej publikacji są – chcąc nie chcąc – wątki podróżnicze. Które miejsca z tej perspektywy zapamiętałeś najbardziej?

Może Cię to zaskoczy, ale dobrze pamiętam wszystkie miejsca, które odwiedziłem. Moje trasy przemytnicze nie biegły przez Bangladesz, ale dwukrotnie pojawiłem się w stolicy tego kraju, w Dhace. Wtedy po raz pierwszy podróżowałem bangladeskimi liniami lotniczymi Biman i byłem zaskoczony ich wysokim standardem. Wówczas były w Dhace dwa pięciogwiazdkowe hotele. Ponieważ podróżowałem na fałszywych paszportach, za każdym razem zatrzymywałem się w innym hotelu. Odwiedziłem też ogród zoologiczny i zapamiętałem, że pręty w jednej z klatek, w której były przetrzymywane małpy, były tak poluzowane, że te inteligentne stworzenia wykorzystywały to i samowolnie wschodziły z klatki, żeby sobie pobiegać po trawnikach. Świetnie pamiętam Singapur, mimo że jeszcze wówczas tam nie mieszkałem. Pojawiałem się tylko na parę dni. Przez jakiś czas zatrzymywałem się w mieszkaniu znajdującym się niedaleko najbardziej reprezentatywnej ulicy Singapuru Orchard Road. Zrobiła ona na mnie niesamowite wrażenie. Bardzo eleganckie wieżowce, w których znajdowały się ekskluzywne sklepy i restauracje, drzewka 11 oświetlone nocą, i ten niesamowity Dynasty Hotel, którego główny budynek był zwieńczony pagodowym dachem. Dobrze zapamiętałem też chińską dzielnicę China Town, która przechodziła na przestrzeni kilku lat okres transformacji, zmieniając swoje oblicze na bardziej eleganckie niż wtedy, gdy odwiedziłem po raz pierwszy lipcu 1989 roku. Bardzo intrygująca jest dzielnica indyjska Little India, gdzie funkcjonują domy publiczne, co wydawałoby się czymś raczej nieprawdopodobnym w kraju, do którego nie wolno Ci przywieźć magazynu Playboy. Lubiłem bywać na terenach olbrzymiej świątyni i klasztoru buddyjskiego Bright Hill Temple. Singapur jest pełen magi i takiego trochę ukrytego orientalnego aspektu przesłoniętego jego niezwykłą nowoczesnością.

Wyobraźmy sobie, że przy tej reprezentatywnej ulicy Singapuru jak Orchard Road przy centrach handlowych przycupnęły małe taoistyczne kapliczki i ołtarzyki, przy których kierowcy parkujących tam taksówek składają ofiary z kwiatów, owoców i kadzideł tamtejszym bóstwom, to wówczas choć trochę zrozumiemy, na czym polega egzotyka Singapuru. Są tutaj wyznawcy buddyzmu, hinduizmu, islamu i chrześcijaństwa oraz sikhizmu. Jest także niesamowite lotnisko Changi Airport i ekskluzywne linie lotnicze Singapore Airlines. Pracujące tu stewardesy na pewno zatrudnione zostały także po uwzględnieniu ich urody. To dla mnie nigdy nie ulegało wątpliwości. Bardzo lubiłem Katmandu. Elementy krajobrazu stolicy i pobliskich rejonów otaczających miasto, tworzą buddyjskie i hinduistyczne świątynie, klasztory tybetańskiego buddyzmu rozrzucone w różnych miejscach po całej Dolinie Katmandu i himalajskie szczyty sięgające nieba. Zawsze towarzyszyło mi tutaj to niecodzienne uczucie; doświadczałem tutaj niezwykłej radości związanej z poczucia lekkości bytu i istnienia. Jednym z moich ulubionych miejsc była świątynia boga Śiwy, gdzie mogłem spotkać wędrownych hinduistycznych ascetów, spośród których niektórzy medytowali, a inni palili haszysz z glinianych fajek. Lubiłem także podróże przez Indie, choć ten jazgot i hałas, który towarzyszy Ci tam niemalże na każdy kroku jest czasami czymś nie do zniesienia. Ale gdy podróżujesz indyjskim autobusem, którego kierowca słucha z radia indyjskiej muzyki, to w jakiś sposób wchodzisz w te klimaty i się do nich dostosowujesz. Kiedy wychodziłem z domu w Katmandu i leciałem przez Singapur do Szwajcarii, to czułem się, jak ktoś, kto podróżuje między swoimi ulubionymi miejscami. Byłem szczęśliwy, że za chwilę będę w Singapurze, za parę dni w Szwajcarii, a później, jak wszystko dobrze pójdzie, ponownie znajdę się w swoim Katmandu. Dobrze poznałem Zurych i Bazyleę. Szwajcaria to niezwykły kraj! Cisza, spokój, piękno natury, bardzo dużo jezior i rzek, spokojnych miast i miasteczek oraz te majestatyczne Alpy, których ośnieżone przez cały rok szczyty dumnie wznoszą się ku niebu. Niemcy znałem już wcześniej, bo byłem w Republice Federalnej Niemiec już w 1981 roku, a później przed upadkiem Muru Berlińskiego w 1988. Tym razem jednak mogłem sobie pozwolić na zatrzymywanie się w trzygwiazdkowych hotelach i odwiedzanie bardzo dobrych restauracji. W tym czasie nie byłem gastarbeiterem, tylko międzynarodowym przemytnikiem. Lubiłem też atmosferę Amsterdamu oraz wizyty w tamtejszych coffeeshopach, gdzie można było sobie do lampki wina zamówić marihuanę i posiedzieć w spokojne atmosferze słuchając jazz-rocka z lat osiemdziesiątych. Na temat Pragi można snuć niekończące się opowieści. Skoro jednak jesteś w mieście, którego starówka została zaprojektowana po konsultacjach z geomantami, to nie możesz nie czuć się tam tak, jakbyś był w miejscu wyczarowanym z najpiękniejszych snów. Nie zapominajmy też o liniach lotniczych, bez których nie moglibyśmy się przemieszczać między tymi wszystkimi państwami i kontynentami. Nigdy nie zapomnę eleganckich lotnisk w Singapurze, Zurychu, Amsterdamie i Frankfurcie. Ruchliwego portu lotniczego w Bangkoku, czy też lotniska w Katmandu, gdzie zawsze miałem wrażenie, że jestem obserwowany przez tajnych agentów, których wnikliwe spojrzenia są w stanie wyłowić z tłumu pasażerów takiego przemytnika, jak ja. Na przemytniczych szlakach możemy zobaczyć mnóstwo atrakcji i doświadczyć przygód, jakich nie zaoferuje nam żadne biuro turystyczne. Możemy spotkać złodziei, oszustów, ciekawe indywidualności, piękne kobiety. Zdarzy się, że spotkamy jakiegoś guru, a przede wszystkim spotkamy samych siebie I dowiemy się, kim tak naprawdę jesteśmy.

 

Zwiedziłeś pół świata, by ostatecznie osiąść na Wyspach Brytyjskich. Czym obecnie zajmujesz się?

Gdyby nie COVID i ta pandemia, to prawdopodobnie prowadziłbym życie podróżnika. Wraz z moją narzeczoną byliśmy przygotowani do organizowania wyjazdów do Indii, w tym także do Sikkimu oraz Nepalu. Chcieliśmy organizować Spiritual Journeys, czyli duchowe wyprawy do najważniejszych buddyjskich i hinduistycznych sakralnych miejsc w tamtych rejonach świata. Wiele lat temu powstała nasza strona internetowa i opracowaliśmy szlaki w najdrobniejszych szczegółach. Może jeszcze do tego wrócimy? Bardzo byśmy chcieli. Udało nam się nawet spotkać parę osób, które chętnie skorzystałyby z naszej oferty. Aktualnie pracuję dla pewnej agencji, jako Recruitment Officer, zajmuję się rekrutacją pracowników. Trochę czasu poświęcam na pracę w charakterze prywatnego nauczyciela języka angielskiego.


Pracujesz już nad kolejną publikacją książkową?

Kilka miesięcy temu skończyłem pisanie swojej drugiej książki. Po dwóch latach spędzonych w Nepalu przeprowadziłem się do Singapuru, gdzie mieszkałem trzy lata. To okres singapurski, inna działalność, inne miejsca, inne szlaki, historie i opowieści. Tak, jak w przypadku mojej pierwszej książki, tu także wszystko, co opisałem, zdarzyło się naprawdę. Książka jest już po redakcji, ale uznałem, że wydam ją dopiero w przyszłym roku. Od pewnego czasu zajmuję się przygotowaniem swojej pierwszej książki do wydania tutaj, w Wielkiej Brytanii. Po pozytywnych opiniach, jakie uzyskałem od pewnych brytyjskich wydawnictwa po tym, jak wysłałem im kilka pierwszych rozdziałów, wierzę, że książka odniesie duży sukces nie tylko na brytyjskim rynku wydawniczym, a ja będę mógł wreszcie odwiedzić inne kraje azjatyckie, takie jak Tybet, Bhutan, Południową Koreę i przede wszystkim Japonię.


Rozmawiał: Dariusz A. Zeller



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama