Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Pisanie to wielka pasja

Ponieważ mam ogromne szczęście mieszkać w mieście, które jest jedną wielką historią – lepszej inspiracji nie mogłam sobie wymarzyć. Przemieszczając się po Londynie często zatrzymuję się i wyszukuję historie ciekawych budynków. Pasjonują mnie też prawdziwe historie, niewyjaśnione tajemnice z przeszłości, duże sprawy sensacyjne. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Wszystkie te elementy razem wzięte tworzą unikatową całość i pewnie składają się na mój styl - mówi Magdalena Lytek-Dehiles, autorka książki “Po każdej burzy świeci słońce”.
Pisanie to wielka pasja

Autor: Fot. Arch. Magdalena Lytek-Dehiles

Zacznijmy od twojej działalności literackiej – skąd ogólnie w tobie zamiłowanie do książek?

Zaczęłam czytać jeszcze w zerówce. Od kiedy pamiętam fascynował mnie świat wyobraźni oraz fikcyjnych bohaterów. Czytałam po nocach z latarką pod kołdrą. Jeśli zainteresowała mnie książka danego autora, biegłam do biblioteki i wypożyczałam wszystkie pozycje. Książki towarzyszyły mi w różnych momentach życia tych dobrych i tych przykrych… Myślę też, że jestem osobą dosyć wrażliwą. Otaczający nas świat bywa czasem brutalny i dla mnie książka zawsze była odskocznią od szarej rzeczywistości, ale też wspaniałą podróżą do światów, do których nigdy nie byłabym w stanie się udać.

 

Masz za sobą dobrze przyjęte przez krytyków „Po każdej burzy świeci słońce”. Jak to się stało, że postanowiłaś w pewnym momencie zostać autorką książek?

„Po każdej burzy świeci słońce” zostało przyjęte wyjątkowo przychylnie, co oczywiście bardzo mnie cieszy. Myślę, że decyzja o napisaniu książki to był naturalny kurs, jaki obrała moja miłość do czytania. W swoim życiu spędziłam mnóstwo godzin w wyimaginowanych światach w towarzystwie fikcyjnych postaci. Muszę dodać, że z natury jestem dość nieśmiała i głośne wyrażanie myśli bywało kłopotliwe. W świecie literatury mogę wszystko, a to, co chcę przekazać, mogę zrobić za pomocą pióra, w swoim tempie i w bezstresowych warunkach, bez potrzeby konfrontacji. Nie wydaje mi się, że to był jeden moment, kiedy postanowiłam zostać autorką. Ta chęć dojrzewała we mnie latami, kiedy podejmowałam różne projekty i akcje związane właśnie z wyrażaniem siebie poprzez słowo pisane. W młodości pisałam pamiętnik, później brałam udział w konkursach literackich. Na studiach filologicznych zafascynował mnie fakt, że mogę czytać te same książki w dwóch wersjach językowych i każda jest inna. I właściwie dopiero kiedy zamieszkałam w Wielkiej Brytanii, odkryłam, że pisanie to moja ukryta moc. Nie było sprawy w urzędzie, banku czy instytucji, której nie byłabym w stanie załatwić listownie lub mailowo. To, czego nie potrafiłam powiedzieć – pisałam. Eksperymentowałam z różnymi formami, a moje wieloletnie doświadczenia emigracyjne temu sprzyjały i dostarczały inspiracji. Opisywałam moje przemyślenia i codzienne zmagania w listach, a później e-mailach, do rodziny i przyjaciół. Kluczowym wydarzeniem było napisanie scenariusza filmowego w temacie emigracji na konkurs organizowany przez Łódzką Szkołę Filmową w 2005 roku. Scenariusz napisałam, ale nigdy go nie wysłałam… Później przeleżał w szufladzie dziesięć lat. Odkryłam go przy porządkowaniu starych dokumentów i… od tamtej pory nie dawał mi spokoju. Były to cztery historie emigrantów, których losy w pewnym momencie się splatają. Jednym z bohaterów był emeryt, który po śmierci żony przyjechał do Londynu szukać syna. I tak narodził się Stanisław – główny bohater mojej powieści, a reszta, jak to mówią, “była historią”.

 

Twoje pisarstwo opisywane jest jako literatura obyczajowa i romans. Skąd wzięłaś pomysł na ten akurat kierunek tematyczny?

Moja powieść napisana została w nurcie obyczajowym z wątkiem sensacyjnym. Nie ma w niej ani grama romansu. Rodzaj literacki podyktowała mi fabuła książki. Piszę o zmaganiach człowieka, który wyjeżdża na emigrację zupełnie do tej roli nieprzygotowany. Sięgam do jego psychiki oraz mechanizmów jakimi kieruje się człowiek, aby odnaleźć się w trudnej, nieznanej sobie sytuacji. Pokazuję też relację między ojcem a synem naznaczoną tragedią rodzinną, a także narodziny przyjaźni emigracyjnych. W mojej historii pojawia się też temat handlu ludźmi – zagrożenie, z którym zmierzyło się sporo naszych rodaków na emigracji i nie tylko – stąd wątek sensacyjny. Są to tematy, które mnie interesują i mam potrzebę ich zgłębiania. Chciałabym też swoją działalnością zwrócić uwagę czytelników, a zwłaszcza emigrantów, na obrzydliwy proceder handlu ludźmi, który często dzieje się na naszych oczach. Moją powieść objęły patronatem dwie fundacje, które pomagają ofiarom human traffickingu – La Strada Polska oraz Fundacja Light House. Część zysków ze sprzedaży mojej książki przeznaczam właśnie na działalność tych dwóch organizacji.

 

Czy pracujesz już może nad swoją kolejną publikacją książkową?

O tak! Jeszcze przed ukończeniem prac redaktorskich nad powieścią, rozpoczęłam nowy projekt – śląską sagę rodzinną. Będzie to powieść historyczna. Natomiast już przed premierą „Po każdej burzy świeci słońce” pojawiły się pytania o kontynuację. Szczerze mówiąc nie planowałam kolejnej części, ale po niesamowicie pozytywnym odbiorze powieści przez czytelników i wspaniałych recenzjach okazało się, że kontynuacja jest nie tylko wskazana, ale wręcz oczekiwana. W związku z tym, saga śląska będzie musiała poczekać, gdyż właśnie trwają pracę nad kontynuacją „Po każdej burzy świeci słońce”. Mogę już teraz zdradzić, że w drugiej części ponownie spotkamy już znajomych bohaterów I odwiedzimy nie tylko Londyn, ale i inne miasto w Anglii. Zgodnie z prośbami oraz sugestiami czytelników i recenzentów będzie też bardziej rozbudowany wątek handlu ludźmi. W trakcie poszukiwań materiałów do książki udało mi się nawiązać kontakt z osobami, które pracowały przy dużej aferze handlu ludźmi w Anglii parę lat temu. Staram się nadać mojej twórczości autentyczności i wiarygodności, tak aby czytelnik mógł się w historii odnaleźć.

 

Wcześniej, jeszcze w Polsce, publikowałaś m.in. w antologiach. Co to były za wydawnictwa?

W styczniu, ubiegłego roku ukazało się moje opowiadanie historyczne pt. „Fraulein Ligoń” w magazynie „Śląsk”. Oprócz tego, moje teksty ukazały się w antologii „Dzień z życia pisarza” pod redakcją Beaty Wawryniuk oraz „Pisarka w kryzysie” Małgorzaty Żebrowskiej. W kwietniu ubiegłego roku stworzyłam też własny projekt – zaprosiłam do współpracy 11 autorów i wspólnie napisaliśmy „Antologię mikołowską” – zbiór opowiadań o moim mieście, Mikołowie z okazji obchodów 800-lecia istnienia. Antologia ukaże się w tym roku. Oprócz tego pisałam felietony dla Radia FULL FM w ramach mojego cyklu pt. „Sercem emigranta pisane”. Latem ukazał się też mój artykuł w jednym z brytyjskich dzienników.

 

Z kolei już w UK ukończyłaś podyplomowe studia tłumaczeniowe na Uniwersytecie Westminster oraz kurs pisarski na Uniwersytecie City. Pytanie – dlaczego akurat te kierunki i to właśnie już nie w Polsce?

Odpowiedź na drugie pytanie jest prosta – od 1999 roku mieszkam w Wielkiej Brytanii, więc z racji zamieszkania podjęłam studia uzupełniające już tutaj na miejscu. Dlaczego te kierunki? Po wejściu Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku założyłam organizację charytatywną dla przybyszów z nowych członkowskich krajów Unii. Po krótkim czasie okazało się, że dużym problemem jest właśnie nieznajomość języka naszych petentów. Ponieważ w naszym gronie nie mieliśmy tłumacza, postanowiłam się przekwalifikować i dokształcić. Zrobiłam krótki kurs tłumacza ustnego, ale potrzeby były o wiele większe dlatego wybrałam kierunek tłumaczeń dwujęzycznych na uniwersytecie Westminster. Dyplom przydał mi się jeszcze wiele razy, nawet kiedy już moja organizacja zakończyła działalność. Od paru lat zajmuję się też tłumaczeniem literatury. Kiedy zaczęłam pisać powieść, zauważyłam, że brakuje mi warsztatu, więc pomyślałam, że go zdobędę. Życie na emigracji nauczyło mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych i że wszystkiego można się nauczyć. Odbyłam wspaniały kurs pisarski na uniwersytecie City w Londynie, prowadzony przez brytyjską pisarkę Amy Prior, autorkę między innymi zbioru opowiadań „Lost on Purpose”, który zdobył popularność nie tylko na Wyspach, ale też w USA, Kanadzie oraz Australii. Co ciekawe, podczas pracy końcowej, Amy zapytała mnie, czy myślałam kiedyś o pisaniu scenariuszy… Może powinnam jednak o tym pomyśleć…

 

To powiedz zatem skąd czerpiesz pomysły do swojej twórczości?

Z życia. Dosłownie. Inspiruje mnie głównie miasto, ale także ludzie oraz ich historie. Podczas swojej emigracyjnej podróży spotkałam wiele osób – nie tylko naszych rodaków. Bardzo ciekawią mnie ich losy, powody dla których ludzie emigrują i jak odnajdują się w nowej rzeczywistości. Z jakimi borykają się trudnościami i jak wyglądają ich relacje z krajem ojczystym. Miałam okazję obserwować życie emigrantów nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Oprócz tego interesuję się też historią i to właśnie wydarzenia z przeszłości inspirują mnie najbardziej. Zawsze zastanawiam się jak żyli kiedyś ludzie, o czym marzyli, jakie mieli aspiracje. Ponieważ mam ogromne szczęście mieszkać w mieście, które jest jedną wielką historią – lepszej inspiracji nie mogłam sobie wymarzyć. Przemieszczając się po Londynie często zatrzymuję się i wyszukuję historie ciekawych budynków. Pasjonują mnie też prawdziwe historie, niewyjaśnione tajemnice z przeszłości, duże sprawy sensacyjne. Mogłabym tak wymieniać bez końca. Wszystkie te elementy razem wzięte tworzą unikatową całość i pewnie składają się na mój styl.

 

Czym jest dla ciebie działalność artystyczna?

Działalność artystyczna według mnie to wyrażanie siebie poprzez dane medium. Nie zawsze potrafimy wyrazić swoje uczucia, czy nawet przekonania w tradycyjny sposób. Myślę, że taka potrzeba jest w większości z nas – różni się tylko forma artystyczna. Doświadczamy chwil szczęśliwych jak i smutnych. Często przytłacza nas ogrom emocji i zwykłe „cieszę się” lub „smutno mi” nie ma takiej mocy jak np. wyrażenie poprzez taniec, śpiew, malarstwo czy poezję. Ja akurat odnalazłam się w kreowaniu światów i postaci, którym nadaję emocje. Przeżywam ich smutki i radości, a wraz ze mną moi czytelnicy. Działalność artystyczna często jest też formą terapii, ukojenia czy też drogą do odnalezienia siebie. Myślę, że w moim przypadku „Po każdej burzy świeci słońce” było też trochę formą ukojenia po stracie mamy. Mój bohater Stanisław jest wdowcem, który bardzo cierpi po stracie żony. Jego żałoba była mi bardzo bliska, przeżywaliśmy ją razem. I choć w niczym nie przypominam mojego bohatera, to napisanie powieści w jakiś sposób dopełniło też mojej żałoby. Po burzy dla mnie też zaświeciło słońce. Myślę, że na dziś pisanie to wielka pasja, a może z czasem przerodzi się w coś więcej. Jak zapewne każdy pisarz, bardzo bym tego chciała.

 

Masz swoją stronę autorską. Co było celem założenia tej szczególnej działalności?

Powód założenia mojej strony autorskiej był zabawny. Chciałam coś napisać, ale jeszcze nie wiedziałam co. Potrzebowałam przestrzeni w której mogłabym eksperymentować. Za każdym razem, kiedy tam wchodziłam, czułam dreszczyk emocji. Było to moje sanktuarium, o którym nikt nie wiedział. Mogłam sobie tam pisać i odkrywać cząstkę własnej duszy. Dopiero z czasem nabrałam odwagi, aby wyjść z ukrycia i pokazać się światu. Dziś, wiadomo, jest to mój główny kanał łączności z czytelnikami, patronami czy recenzentami. Dziś już się nie ukrywam.

 

Powiedz, proszę, jak okres lockdownu wpłynął na twoją działalność? Wszak twoja książka ukazała się w listopadzie ubiegłego roku…

Muszę przyznać, że okres lockdownu był najbardziej produktywnym czasem mojej pisarskiej działalności. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gdyby nie lockdown, to pewnie jeszcze pisałabym tę powieść. Brak możliwości spotkań spowodował, że częściej sięgaliśmy do sieci w celach kontaktu. Moja działalność w tym czasie rozkwitła. Myślę, że fakt, iż moje pierwsze wystąpienia odbywały się właśnie w sieci, dodał mi pewności siebie i przygotowania do premiery książki nie były już takie straszne. Nawiązałam mnóstwo wspaniałych, pisarskich kontaktów, dołączyłam do bardzo prężnie działającej społeczności pisarskiej tutaj na Wyspach, spróbowałam sił w konkursach literackich, moje teksty ukazały się w kilku publikacjach, no i oczywiście wydałam w listopadzie książkę! Było to zwieńczeniem bardzo intensywnego, pracowitego roku, ale jakże satysfakcjonującego! Mój debiut zawsze będę wspominać z łezką w oku. Na szczęście premiera książki odbyła się już na żywo z udziałem czytelników. Był to niezapomniany wieczór pełen wzruszeń i wspaniałych spotkań. Lepszej premiery nie mogłam sobie wymarzyć.

 

Jakie masz cele na przyszłość?

Jak już wspominałam wcześniej, obecnie pracuję nad dwoma projektami – kontynuacją „Po każdej burzy świeci słońce” oraz śląską sagą rodzinną. Myślę, że z tą sagą zdecyduję się na współpracę z którymś z wydawnictw w Polsce. Natomiast w dalszej kolejności planuję przetłumaczyć swoją debiutancką powieść najpierw na język angielski i oddać w ręce agenta literackiego, a później na czeski, słowacki, rumuński lub węgierski. Mam też parę pomysłów na dalszą współpracę z fundacjami, które wspierają moją twórczość. Po głowie chodzi mi też ten zapomniany scenariusz… A już w najbliższej przyszłości odbędzie się spotkanie autorskie w sobotę 15 stycznia o godz. 16.00 w księgarni „Bartek” w Manchesterze oraz w niedzielę 27 lutego o godz. 15.00 w księgarni w londyńskim POSK-u.

 

Gdzie można śledzić twoją twórczość i twoją działalność?

Najbardziej aktywna jestem na Facebooku (www.facebook.com/nietaklatwopisac), gdzie zawsze umieszczam najnowsze wiadomości, linki do wywiadów, wydarzeń oraz oczywiście informacje, gdzie można zamówić książkę.

Mam też konto na Instagramie (www.instagram.com/magdalena_lytek_dehiles) gdzie można znaleźć sporo recenzji mojej powieści.

Na stronie autorskiej (nietaklatwopisac.wordpress.com) można znaleźć wszystkie wpisy na moim blogu oraz cykl „Sercem emigranta pisane”. Jest tam też zakładka Media, gdzie znajdują się linki do wywiadów w prasie oraz w radiu.

 

Rozmawiał: Dariusz A. Zeller



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama