Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu

Jolanta Bogusławska

"oGródek Cooltury" jest cyklem, w którym wyróżniamy osoby, które wyróżniają się swoją ponadprzeciętną działalnością kulturalną. Ludzi, którzy swoim postępowaniem dają przykład innym. Medal okolicznościowy jest podziękowaniem za pracę na rzecz rozwoju twórczości poetyckiej. Poezja to nasz świat. Współtwórzmy go i cieszmy się nim. Medal upamiętnia poetkę Barbarę Jurkowską-Nawrocką. Jest ona wzorem i inspiracją - Adam Siemieńczyk.
Jolanta Bogusławska

Autor: Fot. Arch. Jolanta Bogusławska

Rozmawiał Adam Siemieńczyk

Dokumentujesz spotkania z pomocą zdjęć. Dlaczego to jest dla ciebie ważne?

Z perspektywy czasu, ponad jedenastoletniej, pozytywnie oceniam utrwalanie przy pomocy aparatów fotograficznych licznych wydarzeń, w których uczestniczę. Pasję odziedziczyłam po ojcu i początkowo byłam dokumentalistką przyrody (fascynują mnie drzewa bez liści, ich kształty), wyjazdów krajowych i zagranicznych (25 krajów europejskich plus Tunezja, w tym dwukrotny rejs na „Pogorii”, po Morzu Śródziemnym, jako załoga zmienna i nieliczna osoba niecierpiąca na chorobę morską podczas dużego sztormu!) oraz uroczystości rodzinnych (śluby, chrzty, imieniny, święta itp. itd.). Od 2011 roku dołączyły się do tego zdjęcia ze spotkań poetyckich i imprez kulturalnych. W styczniu 2011 roku byłam w Zakopanem u koleżanki. Wiedziała, że piszę wiersze i zaproponowała, żebyśmy poszły do biblioteki na wieczór poetycki poety z Warszawy, Aleksandra Nawrockiego. Spotkanie to było ekscytujące, bo mężczyzna barwnie opowiadał o swoich dokonaniach poetyckich, wyjazdach zagranicznych na różne festiwale, prezentował kilka swoich wierszy i czasopismo „Poezja dzisiaj”. Poecie towarzyszyła małżonka Barbara Jurkowska, jeszcze wtedy nie wiedziałam, że również poetka. Nawet mam zdjęcia z tego spotkania, przeniesione na płyty CD. Ten kontakt „zaowocował” wymianą e-maili i zaproszeniem mnie na Światowy Dzień Poezji UNESCO. Przyznałam się, że od roku piszę wiersze (białe). Kilka miesięcy wcześniej wstąpiłam do Klubu Literackiego „Metafora” w Warszawie-Ursusie i związałam się ze Stowarzyszeniem Autorów Polskich Oddział Warszawski II, który organizował spotkania poetyckie na tzw. „Dachu”, w niezwykle klimatycznym miejscu, w starej przedwojennej willi (parter i piwnica Klubu „Ona”) i faktycznie na dachu, przy sprzyjającej pogodzie i do momentu, do którego było to bezpieczne. Kilkadziesiąt osób (bo już tyle nieraz przybywało) mogło po prostu spowodować jego zarwanie. Kiedy wgłębiam się w moje domowe archiwum i odkrywam zdjęcia sprzed wielu lat, wzruszam się, widząc osoby, których już z nami nie ma. Odeszły z różnych powodów, a najbardziej smutne jest to, że przeważnie z przyczyn naturalnych. Do medium społecznościowego, jakim jest Facebook, „wstawiam” materiały fotograficzne z wielu wydarzeń poetyckich i kulturalnych. Natomiast w czasopiśmie „Poezja dzisiaj” zamieszczane są moje wiersze i relacje ze światowego Dnia Poezji UNESCO oraz Festiwali Poezji Słowiańskiej.

 

Poezja jest czymś bardzo intymnym, a jednocześnie ożywa w obliczu czytelnika. Czym jest dla ciebie? Co sprawia, że poświęcasz jej swój czas?

Zgadzam się z tobą, że poezja jest czymś bardzo intymnym. Myślę, że gdyby nie była, to bym w ogóle nie pisała wierszy. Oddaje bowiem nastroje, emocje, a tak naprawdę w większości moje wnętrze. Dlatego tylko niewielka część wierszy jest dla innych. Ja dość późno zaczęłam pisać (m.in. zakochałam się w jesieni życia) i musiałam dać upust uczuciu, ukrytym we wnętrzu. Jednocześnie nie byłam zadowolona, że nie piszę poezji rymowanej, jak koledzy z „Metafory” i czułam się niedowartościowana, że piszę wiersze białe-wolne! Mam w swoim dorobku kilkanaście wierszy rymowanych, ale kilkaset jest białych. Tak już mam! Przeważnie protestuję, kiedy ktoś nazywa mnie poetką, ja się nią nie czuję, ja jestem osobą, która pisze wiersze! Powtarzam też, że już wiem, jak nie pisać, ale jeszcze ciągle nie wiem, jak pisać. Odkąd zaczęłam pisać wiersze (od kwietnia 2010 roku), czytanie prozy odeszło trochę na plan dalszy. W mieszkaniu „odkryłam” dziesiątki nieprzeczytanych książek z poezją, która stała się balsamem dla duszy w ciężkich, życiowych momentach. Los mnie nie oszczędzał, bo straciłam męża, syna i wiele innych osób z niezbyt licznej rodziny! Ratunkiem były dla mnie książki, przyjaciel, moja sunia Kasia. W 2012 roku wydałam debiutancki tomik „Zapal światłem słowo” i dałam „wkład” do kilkunastu antologii i almanachów, ale większość wierszy jest zbyt osobista i nie będą publikowane. Po śmierci syna, przed siedmioma laty, z mojego wnętrza „wyszło” kilkanaście utworów, ale nie dzielę się nimi. Mile wspominam moje spotkania poetyckie z różnym kręgiem osób i z różnych okazji. Np. z okazji Dnia Matki spotykałam się ze starszymi osobami w Domach Dziennego Pobytu i były to ważne i ubogacające spotkania. Napisałam też dużo takich moich myśli aspirujących do aforyzmów, a jeden jest taki: „Szanuję starszego człowieka, bo chciałabym być kiedyś starszym człowiekiem!”.

 

Kim jest dla ciebie postać Barbary Jurkowskiej-Nawrockiej?

Barbara Jurkowska – poetka, Barbara Nawrocka – żona, matka, babcia! Niezwykła osobowość, niezwykła kobieta, zawsze elegancka (żadnych spodni, gustowne suknie i dyskretna biżuteria), intrygująca, prawdziwa dama, taktowna, subtelna, dyskretna, pozostająca w cieniu męża Aleksandra, ale jakże mu pomocna i oddana. Typ dawnej szlachcianki. W moim pierwszym wierszu o brzozie, który miał być publikowany w „Poezji dzisiaj”, fantastycznie udoskonaliła ostatni wers, wszak sama była poetką! Nasza prawie dziesięcioletnia współpraca, przy relacjach z wydarzeń poetyckich, była dzięki Basi bezstresowa. Często „odwiedzam” jej grób na Wojskowych Powązkach (mam tam też 3 inne rodzinne groby). Widzę ją na fotografii młodą, uśmiechniętą, radosną, zapalam lampkę, myślę o niej, analizuję słowa z jej wiersza: „Jestem tu i tam też…”.

 

Urodziłaś się i mieszkasz w Warszawie. Czym jest dla Ciebie emigracja?

Warszawa jest jak matka, którą kocha się miłością bezwarunkową, chociaż dostrzega liczne mankamenty. Kilka lat po wojnie była zrujnowana, pamiętam jako dziecko gruzy przy Ogrodzie Saskim i Grobie Nieznanego Żołnierza. Urodziłam się w domu na ul. Królewskiej 23, w 49-metrowym salonie, zajętym po wojnie przez mojego ojca. Przed wojną całe piętro tej kamienicy zajmował jakiś minister, natomiast po wojnie nawet w 9-metrowej łazience (z oknem) mieszkała rodzina trzyosobowa. W Warszawie ukończyłam edukację, szkołę podstawową, średnią i studia (SGPiS- finanse, obecnie Szkoła Główna Handlowa), podjęłam pracę, założyłam rodzinę i nie musiałam emigrować z przyczyn ekonomicznych ani innych. Emigracja to takie przytulenie się do innego świata, i albo on cię też przytuli albo odrzuci! Mam koleżankę z dzieciństwa, która wyszła za mąż za Anglika, jest spełniona jako żona, matka i babcia, ale często przyjeżdża do Polski „ładować akumulatory” (do mieszkania po swojej mamie na Królewskiej) i jest zorientowana na bieżąco w sprawach polskich. Nie wiem, jak ja bym się odnalazła na emigracji; może najlepiej w Paryżu, w którym byłam cztery razy, ale w takim, jaki był kiedyś, bo znam język francuski, historię Francji. Wydaje mi się, że na emigracji odnajdują się ludzie o silnej osobowości, mający oparcie w rodzinie, znajomych, tacy, których nie zżera nostalgia, niepoddający się różnorodnym nałogom. Tacy, którzy nie zatarli polskich korzeni, obcują z naszą kulturą, mają pasje, odwiedzają ojczyznę.

 

Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

Mieć plany na najbliższą przyszłość, to bardzo trudne, tym bardziej, że w obecnej sytuacji pandemii dowiadujemy się stale czegoś nowego o kolejnej mutacji wirusa Covid-19! Od niedawna, tj. po odkryciu czwartej jego odmiany, zaprzestano używać liter greckiego alfabetu (obawa, że tych liter zabraknie?) i zastosowano nazwę omikron! Wierzę w Opatrzność i w to, że na świat przychodzimy z datą urodzenia i datą śmierci. Z tym, że ta pierwsza jest znana, chociaż może być podana do metryki inna! Tak było w moim przypadku, z 31 grudnia (trzecie imię Sylwia) przesunięta na 2 stycznia. Było to możliwe, ponieważ urodziłam się w domu i ojciec uzgodnił (załatwił?) tę nową datę z panią położną. W ten sposób jestem „odmłodzona” o rok! Natomiast data śmierci za życia jest dla nas nieznana i myślę, że to jest super! Plany na najbliższą przyszłość mam w zasadzie przyziemne: wykończenie i wyposażenie małego mieszkania, po odbiorze deweloperskim! Marzę tylko, żebym sama się nie wykończyła, bo mam w życiu takiego pecha, że trafiam na tzw. fachowców. Kiedyś zauważyłam napis na samochodzie: „Poprawiamy remonty po fachowcach”, ale to było dawno i takiej ekipy wtedy nie potrzebowałam! Mimo sytuacji pandemii (jestem zaszczepiona, bo pomagam Panu Bogu) i remontowych spraw „przyziemnych”, uczestniczę w spotkaniach poetyckich, dokumentuję je, a obcowanie z ludźmi nastraja mnie optymistycznie. Jak poukładam zwykłe sprawy, wrócę do swoich spotkań poetyckich, bo dają mi radość i spełnienie!



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama